środa, 29 czerwca 2011


A oto nadszedł czas na przygotowanie lawendy, aby troche wystraszyć niechcianych przybyszy.
Bardzo nie lubię wyciagać z szafy ażurowych rzeczy, gdy ażur ten jest niezamierzony. Pamiętam smieszną historyjkę, kiedy to przyszła do mnie koleżanka w pięknym, czerwonym płaszczyku. Płaszczyk miał odcień starego wina . Aż mi gul skoczył z zazdrości. Już widziałam siebie w tym pięknym płaszczu- ponczu, który idealnie krył niedoskonałosci figury. Po udanej wizycie , gdy koleżanka ubierała się w korytarzu, zobaczyłyśmy, że płaszczyk jest ażurowy. Kupiła go późną jesienią i przez całą zimę wisiał w szafie. Larwy miały czas na artystyczne " występy". Zrobiło mi się głupio i poczułam się winna, jakbym to ja wyżarła dziury.
Dostałam świetną nauczkę, aby niczego nikomu nie zazdrościć.
Samej też przydarzyło mi się zżarcie dolnej falbany w długiej do kostek spódnicy, czy dziurki w nowej turkusowej bluzce. Spódnicę skróciłam i ma teraz do połowy łydki. Straciła fason! A bluzka nadała się na szmatki do kurzu. 
Od tej pory hoduję lawendę. Suszę i umieszczam w szyfonowych woreczkach. Wieszam w szafie, wkładam do szuflad. Jest dla moli transparentem " skrzydła precz od mojej szafy" i żuwaczki też... 

2 komentarze:

  1. Póki co jestem wolna od tych stworzonek, ale bez jakiegoś tam zarzekania się, okna cały czas otwarte, a lawendy brak!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja kocham lawendę nie tylko dlatego, że straszy mole z mojej szafy też, uwielbiam jej zapach i wygląd również. Mam sporo krzaczków w ogrodzie i też niedługo zabieram się do zbierania i suszenia. Pozdrawiam serdecznie. Ania

    OdpowiedzUsuń