niedziela, 16 czerwca 2013

chatka z dobiegu



Kolejny wyjazd! Kolejny; relaks, praca, załatwianie... tym razem wywozu śmieci. W Gminie Polańczyk też z tym wielki bałagan, jak wszędzie. Nikt nic nie wie!
        Przyjechaliśmy tym razem do Bóbrki, gdy chaty tonęły już  w czarnej jak sadza ciemności , jaka tylko być może w Bieszczadach. Całe szczęście, że od roku drogę wzdłuż stoku znaczą kupione za grosze śmieciowe lampki słoneczne." Śmieciowe", "nie śmieciowe", ale zdają egzamin. Wprawdzie drogi pod nogami nie widać, ale wyznaczają linię wędrówki od bramy do jednej z chatek, a później pomiędzy nimi. Noszę w torebce mini latarkę, więc świeciłam sobie pod nogi, aby sandały nie zamokły, bo wcześniej musiało nieźle lać. W świetle latarki przyroda wokół chaty wyglądała , jak w krajach podzwrotnikowych.


Ścieżki zarosły babki, trawy i inne takie... Przez trzy tygodnie nikt tu nie zaglądał, oprócz Reksia, który uważa, że to jego terytorium i dzielnie obszczekuje każdego, kto zapuszcza się w tę stronę.. Tym razem również przywitał nas.  Po raz pierwszy bezgłośnie, kręcąc z radością kikutem swojego ogonka. Cierpliwie czekał, aż pownosimy do chaty swoje bagaże i położył się pod drzwiami, czekając na przysmak. Jakby chciał powiedzieć;  nie ma niczego za darmo, nawet psiej radości...


Ranek przywitał nas ptasim koncertem  i zapachem akacji.
Wreszcie widać, że wokół działki rośnie mnóstwo robinii. W tym roku wyjątkowo pięknie zakwitły te kruche drzewa. Ucieszyłam się. Bardzo lubię ich słodki, głęboki  zapach.

 Dzień, jak zwykle zaczęłam od kubka czarnej, mocnej kawy. Było chłodno, więc nie mogłam wypić jej na tarasie. Szkoda, bo nie ma niczego lepszego, jak kawa na tarasie zatopionym w zapachu akacji.
Po południu pokazało się słoneczko. Nie ma to jak brzózki przez które stara się przecisnąć zachodzące słoneczko. Cudnie prześwietla gałęzie.

Trawy też wyglądały inaczej, niż w środku dnia.


Nisko wiszące  słońce malowało niesamowite obrazy w szybce kuchennego okna...


Większość dni była zimna i szara, ale zachody słońca piękne. Słoneczko pojawiało się niespodziewanie, gdy już nie mieliśmy żadnej nadziei, jakby chciało powiedzieć. - O co chodzi? Przecież jestem. No to co, że dopiero późnym popołudniem, ale za to jak pięknie wszystko wygląda, gdy idę spać!--

Czasem trochę mocniej błysnęło na odchodnym i wtedy wszystko wyglądało jak ilustracja bajki.

                                                    I chaty i kwiaty...

I nawet brzegi dachów wyglądały, jakby były obrysowane srebrną kredką.


Zapadał zmrok. Dla mnie są to zawsze bardzo magiczne chwile, jak nagle milkną ptaki. Czasem słychać było pohukiwania puchacza, a czasem głos ptaków, które śpiewają zupełnie tak, jakby kumkały żaby. W chacie rozpalaliśmy ogień na kominku. Przeganialiśmy chłód. Trzaskało drewno, robiło się ciepło. Było przytulnie i cudnie spokojnie.


Roślinka którą przywieźliśmy z Belgii od Jean Marc'a przyjęła się i przypominała nam o tym, że on już nigdy nie zobaczy naszej chaty... Och te różne smuteczki, które dopadają nas nawet w tej naszej arkadii. Gdy dodatkowo deszcz tłucze o rynny i jest szaro i chłodno, to jedynie żywy ogień może przepędzić złe myśli.
Zaciekawiona , jak wygląda procesja z okazji Bożego Ciała,  tym razem w słoneczne południe pognałam 2,5 km w dół do wioski. Widok procesji był malowniczy, bardzo malarski.


Po południu pojechaliśmy do słodkiego domku, aby  odrobinką słodyczy przegonić złe nastroje. Mniam!

Niedługo sezon. Na przystani czekały już rowery wodne i łódeczki. Na razie był tu niesamowity spokój.

          Stare drzewa, które rosną nad zalewem wyglądają dostojnie i tajemniczo.

                               Stok nad zalewem rozjaśniały żółte płatki jaskrów. Jak złote gwiazdeczki rozrzucone wśród zielonej trawy...


Nasz skalniaczek na górnym stoku okazał się coraz bardziej zarośnięty. Irga płożąca  zagaiła kamienie i zakwitła. Jałowce i cyprysiki rosną , aż miło. Już widać, że brakuje koloru. Trzeba poszukać kolorowych elementów, aby rozbić monotonię barw.

Na zeszłorocznym klombie wyrosły maki i chabry. Siałam je w ubiegłym roku, tylko dlaczego  nasze maki mają kolor różowy? ...
Dziesięć dni minęło, jak z bicza trzasnął. I znowu musiałam pakować walizki, a przecież, gdy przyjechaliśmy, czułam się, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała. Do zobaczenia niedługo moja kochana chatko!

niedziela, 12 maja 2013

pobudka

        Przed chwilą napisałam kondolencje, przetłumaczyłam na język francuski i wysłałam do Brygitte. Cóż , skończył się jakiś etap w Jej życiu, jak również w naszym, szczególnie w naszych wakacyjnych planach. Od wielu, wielu lat część wakacji spędzaliśmy wspólnie. Jean Marc' i Brygitte byli świetnymi wakacyjnymi kompanami. Jean Marc' był dla nas kimś bardzo ważnym. Rok temu byliśmy w Belgii.
Dlaczego o tym piszę na swoim blogu? Właśnie w tym roku w lipcu mieliśmy gościć  Brygitte i Jean Marc'a w naszej chacie. Znali ją jedynie ze zdjęć. Umawialiśmy się na wspólne wycieczki, chcieliśmy im pokazać kolejny kawałek Polski...
        Tym postem chcę zakończyć smutną passę, która trwa u nas od listopada. Może odczaruję?...
Długi weekend spędziliśmy w chacie. Jak zwykle Bieszczady odwzajemniły moje gorące uczucie do nich i pogoda była prawie letnia. Słoneczko przygrzewało. Dni deszczowych było niewiele. Padało przeważnie wieczorem i w nocy. Parokrotnie wczesnym rankiem obudziło nas cudne słoneczko.
Gdy przyjechaliśmy wiosna ledwie kiełkowała. Gdy po dziewięciu dniach wracaliśmy do domu, przyroda szalała. W tak zwanym międzyczasie drzewa zakwitły i przekwitły. Ptaki założyły gniazda.Temperatury były iście letnie i start do pracy był bardzo trudny.
                        Po przyjeździe okazało się, że wiosna dopiero liznęła otoczenie naszej chaty.
Jędrek znalazł tajemnicze grzyby na starych, połamanych gałązkach. Wyglądają jak podmorskie ukwiały. 
 Pokazały się winniczki. Są w okresie bardzo romantycznych miłości. Hania oderwała kawalera od wybranki! Powyżej odrzucony amant.

    Już spod chaty Lucynki można zejść niżej po kamiennych schodkach. Reksio wykorzystał schody, aby atakować kota, który uciekł przed nom na dąb. Reksio szczekał i wskakiwał na pień drzewa od 19.00 do 1.00. Kot początkowo ruszał czubkiem ogona. Później spokojnie usnął, a Reks stracił głos.
Takie widoki żegnały nas na wylocie. Zdjęcia powyżej ;
1.Solina od strony wlotu do Bóbrki,
2.Nasz parking cały w złotych mleczach,
3.Wreszcie mamy skrzynkę na listy,
4.Efekty pracy Jędrka- murek i zejście. Tu mają być kamienne schodki,
5.Pigwowiec pyszni się czerwienią kwiecia,
6. Posadziliśmy rododendrony. Ciekawe, czy się przyjmą?
7.Gałązka rozkwitłej dzikiej czereśni pięknie zdobi nasz stół.
8.Żwirowa ścieżka pełna babek.
9.Wiosna ledwie pokazała swój pazurek.
10. Temperatura 26 stopni, a my musimy wyjeżdżać.
 
Może pod koniec maja znowu zawitamy do chaty. Arnioły jak zawsze będą czekać.