Jest poświąteczny wtorek. Święta mignęły nam w mgnieniu oka, pozostawiając po sobie trochę niedojedzonych potraw, wielkanocne dekoracje i wspomnienia wspólnych chwil...
Od rana uprzątam bałagan, jaki zrobiliśmy, świetnie bawiąc się w czasie świąt. Pozytywnie naładowana miłością bliskich, uśmiecham się do swoich myśli. Jestem trochę zadumana, wzruszona i stęskniona za tymi, którzy już odeszli. W święta najbardziej ich brakuje. Żyją w naszych myślach wspomnieniach. Wszystko o nich przypomina, bo mazurek orzechowy robię taki, jaki zawsze robiła mama, a w Wielki Piątek przyrządzam śledzie wg jej przepisu. Jędrek przy świątecznym śniadaniu urządza walki na jajka, zupełnie jak przy jego rodzinnym stole...
W sobotę dziewczynki , czyli moje wnuczki biegną z cudnie udekorowanymi koszyczkami do kościoła, a ja piekę, piekę, gotuję, odkurzam, myję i staram się zrobić jak najwięcej, zanim pójdziemy do Mai aby złożyć jej urodzinowe życzenia. Skończyła właśnie siedem lat. W końcu po trzynastej, kiedy już upchnęłam trochę pracy, zostawiam kuchnię w stanie wołającym o pomstę i ogarniam się, aby zobaczyć Maję dmuchającą świeczki na wielkim torcie. Za oknem kropi wiosenny deszcz... Szkoda!
-- Nie zdążyliście! Nie trzeba było się tak guzdrać! -- mówi z naganą w głosie i zaraz biegnie do dzieci, aby rozpakować kolejny prezent.
Siedzę z Jędrkiem przy urodzinowym stole nad talerzykiem, na którym leży wielki kawał tortu. Rozmawiam z teściami syna i obserwuję wzruszający rodzajowy obrazek. Przypomina mi rodzinny dom. Przyjeżdżaliśmy do niego na święta ze swoimi dzieciakami. Dzieci kotłowały się w jednym pokoju, a my świętowaliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się w drugim. Królowała mama, która podtykała nam różne przysmaki. Pamiętała, kto co lubi i starała się każdego trochę rozpieszczać. Było cudownie. Było bardzo rodzinnie i nikomu do głowy nie przyszło, że jest to tylko stan przejściowy. Wydawało się, że zawsze tak będzie. Wkrótce dzieci wyrosły, odeszły z domu, wszystko się zmieniło... Minęło tak wiele lat. Pojawiły się wnuki i znowu tak jak kiedyś, młodzi świętują, dzieci szaleją, a starsi z łezką w oku wspominają, podtykając przysmaki.
Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i wróciliśmy do domu, aby przygotować się na przyjazd córki, zięcia i chłopaków. Pojawili się w niedzielne południe, wnosząc do naszego cichego domu nową porcję energii, uścisków i prezentów. Na zewnątrz trochę kropiło i zając musiał prezenty pozostawiać pod zadaszeniem. Przybiegły również dziewczynki po swoją porcję prezentów. I znowu było tłoczno, pracowicie, czule i tak, jak tylko może być dobrze w otoczeniu ludzi najbliższych.
-- Tak lubię, jak jesteście obok mnie! -- powiedziałam do najstarszego wnuka. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. On nie lubi nadmiaru osób w swoim otoczeniu. Jest samotnikiem. Tłumy go denerwują.
-- A, dlaczego właśnie tak, babciu? -- zapytał.
-- Bo tęsknię za wani. Kocham was. -- Odpowiedziałam najprościej, jak mogłam.
A w głębi duszy przypomniał mi się obrazek sprzed lat, mama, babcia... I pomyślałam, że wnuk nawet nie wie, jak dobrze jest mieć właśnie takie ciepłe wspomnienia. Pomagają ogrzać serce w różnych trudnych chwilach. Jego też będą grzać.
I jak już pisałam, minęły święta. Na drzwiach wejściowych pozostał ślad. Wisi kolorowy wianek, który przywiozła mi córka, informując , że zrobiły go dzieci w szkole młodszego wnuka, a ona kupiła dla mnie na szkolnym kiermaszu. Śliczny jest, wiosenny, jak rozkwitłe kolorowe krokusy
w naszym miejskim ogródku.
Dziś zrobiło się ciepło i bardzo wiosennie. Codziennie rozkwitają nowe kwiaty. Ogródek czeka na nowe roślinki. Na naszym oknie rosną rozsady pomidorów, które Jędrek w maju wysadzi do gruntu.