Ale to był już świat " w całkiem innym stylu", jak śpiewała Urszula Sipińska, bożyszcze wielu ówczesnych nastolatków. Chyba zdecydowanie starzeję się, skoro wracam do tak wczesnych wspomnień. Zresztą powiedziała mi to dziś moja ździebko młodsza koleżanka, pytając co słychać. Gdy jej powiedziałam o szaleństwach moich kociaków, skomentowała.
-- Wiesz, ty już chyba rzeczywiście jesteś stara, bo już jak moja teściowa mówisz. Ona to tylko w kółko gada o swoim kocie. Twierdzi, że kota trzeba brać na kolana, aby rozgrzał stawy kolanowe, że kot to najmilsze stworzenie.itp. bzdety.
-- Moja kochana-- przerwałam jej, choć wiem, że to nieelegancko -- z moich kociaków nie radziłabym korzystać , jak z elektrycznej poduszki. Bardziej przypominają podsufitowy wentylator. Ale, że jestem już nie najmłodsza, to sama doskonale wiem.Przypominają mi o tym właśnie stawy kolanowe. Ciebie, jak pamiętam też łupią kolana.
Wracając do aury. Tu jest w kratkę. Raz słońce złoci resztki jesieni, koty wylegują się na ciepłym tarasie, a raz jest jak na załączonej fotce.
Tak jest w Wyluzowanej, a w mieście? Właśnie wczoraj rozmawiałam z siostrą, która powiedziała mi, że nie może doczekać się śniegu, bo miasto stało się brzydkie, brudne i przygnębiające.
Ja zaczęłam myśleć o Mikołaju i prezentach pod choinkę. Staram się robić zakupy starannie, z namysłem. Nie lubię przypadkowych prezentów. Nie robię prezentowych odwalanek.
Mimo mieszkania w chacie, jakoś sobie z tym radzę. Gdy mnie znuży pisanie, czytanie, zakupy chodzę na spacery,
Zaglądam w różne miejsca niekoniecznie widoczne w czasie, gdy świat zalewa powódź zieleni. I cieszę się, że mogę tu choćby przez chwilę mieszkać.
-- Co ty widzisz w tej chacie? Nie tęsknisz za miastem? -- pytają koleżanki. W głosie ich słyszę naganę. Za miastem, czyli za prawdziwym życiem emeryta. Zajmowaniem się na okrągło wnukami,
życiem cudzymi kłopotami, rozwiązywaniem cudzych problemów. Bo przecież życie dzieci nie jest moim życiem. Ja im tylko mogę kibicować. Dawać wędkę, bo nie jestem zwolennikiem dawania gotowej ryby i to już przyrządzonej. Znajomi inaczej widzą swoje życie w przyszłości na emeryturze. Chcą czuć się niezbędni, móc decydować za swoje dzieci, bo oni najlepiej wiedzą. Najlepiej też potrafią wychowywać... A ja? Czy powinnam się czuć winną, że chcę żyć inaczej? Że w środku nie czuję się stara. Mam swoje plany, marzenia. Czy emerytura musi zawsze oznaczać margines życia?
Wiem, że wszystko ma jakiś kres. I dla mnie kiedyś skończy się podróż do chaty. Są przecież choroby, niesprawność...samotność. Jednak nie chcę o tym myśleć, tak jak o tym nie myślą ludzie młodzi.
Miło mi, że dawni współpracownicy o mnie pamiętają, zapraszają na wspólne małe obchody świąt, okrągłych rocznic. Jednak wiem też, że już jestem tylko gościem, mimo iż chciałabym czuć się jak koleżanka. Ale czy rzeczywiście? Przecież zamknęłam drzwi. Żyję innym życiem. Życiem , które świadomie wybrałam, mimo niewiedzy ile lat tak będę mogła jeździć 400 km w jedną stronę.