Ranek znowu był mokry. Obudził mnie huk nadjeżdżającego pociągu. Zdezorientowana otworzyłam oczy.Uf! Jestem w Bóbrce! To, skąd tu pociąg? A może to czołgi jadą szosą powyżej chaty?...
Wiadomości w tv podają same katastroficzne fakty. Wyobraźnia robi swoje!... Pobiegłam do kuchni i spojrzałam w górę. Drzewa straciły większość liści, więc wyraźnie widać drogę. Jak zwykle była pusta. Tylko korony drzew chyliły się ku dołowi. Odetchnęłam. Za moment znowu pojawił się turkot, do którego dołączył się gwizd. Umiejscowiłam źródło dźwięku. W kominie naszej chaty wyło, turkotało, gwizdało... Bieszczadzki wiatr hulał, aż miło. Choć nam przed chwilą było niezbyt miło..!
I tak całe pięć dnie wsłuchiwałam się te pogwizdywania. Czasem głośne i gniewne, to znów ciche, łagodne, uspokajające. Wyraźnie wiatr opowiadał nam różne historie.
Kolejny dzień przywitał nas wesołym słoneczkiem. Pora wyjść z nory, zdecydowaliśmy i ciekawi, co nowego w galerii w Leskiej Synagodze, wyjechaliśmy z chaty. Zapomnieliśmy, że synagoga jest otwarta sezonowo. Do maja jej podwoje będą na głucho zamknięte...
Krótkie zakupy, kawa z ciasteczkiem w " Słodkim domku" i powrót okrężną drogą, bo przez Stefkową. Nie przypuszczałam, że trafimy na taką niespodziankę.
Zatrzymaliśmy się obok remontowanego drewnianego kościoła.
Jędrek był ciekawy, jaką technologią konserwują stare drewno, jak izolują belki od podłoża itp. Poszedł do wnętrza, a ja obeszłam kościół i na parkingu poczytałam o historii miejscowości oraz...
skarbu ze Stefkowej.
Pod tablicą informacyjną dostrzegałam zamykaną skrzynkę , a w niej ciekawy przewodnik do pieszych wędrówek po tej miejscowości. Pisany był wierszem . Ułożony w formie zgaduj-zgaduli oraz
zestawu krzyżówek zachęcał do poznania miejscowych ciekawostek. Mnie zainteresowało hasło "Tatarski kurhan". Poszłam w stronę widniejącego za kościołem wzgórka. Na nim widniał cmentarz.
Szczyt wzgórza wieńczył kopiec tatarski.
Za starym kamiennym krzyżem widniał Krzyż Papieski.
Przy wejściu na cmentarz przywitała nas ciekawa tablica. I przyszły refleksje...
Jesteśmy równi w tej ostatniej chwili. Po prostu śmiertelni.
Obeszłam kurhan. Widoki z każdej jego strony były piękne. Znalazłam ptasie gniazdko wetknięte w
skraj starej, nagrobnej płyty. Może spadło z pobliskiego drzewa, a może opatrzność przypominała o niekończącym się pochodzie życia i śmierci.
Zauważyłam, że przeważnie jesienią mam skłonności do mimowolnych wycieczek w stronę cmentarzy. To chyba wdrukowano mi w podświadomość. I tym razem; niby taka przypadkowa wycieczka, a jednak...
Z pewnością wrócę tu po remoncie kościoła, aby zobaczyć w oryginale jego wnętrze. Z fotografii wyziera wyjątkowo ciekawy wystrój.
Tak, więc tym razem, pomimo iż krótki, wyjazd był zdecydowanie owocny. I na koniec refleksja; ciekawa jestem, ile jeszcze skarbów odkryję przy kolejnych powrotach do chaty?