niedziela, 29 marca 2009

na kłopoty nie ma rady


No i co z tego, że wiosenna temperatura prawie tuż, tuż?.. Tak to jest, że realizacja marzeń nie zawsze idzie jak po maśle. Jędrek był po raz kolejny w banku.W ubiegłym tygodniu był dwa razy. Za pierwszym razem nie było pani A. , a pani A. jest jedynym łącznikiem pomiędzy wojewódzką komisją kwalifikującą, komu przyznać, komu nie. Podobno ogólnie robi to "system", ale komisja jest obok tego. W każdym bądź razie po raz kolejny okazuje się, że pomimo iż jesteśmy bardzo starymi i dobrymi klientami PKO BP, to jest tak jakbyśmy nie byli. Nasz bank ma w nosie małych ciułaczy, nawet tych, co korzystają z wielu jego produktów i nigdy z niczym nie zalegali. Najwyraźniej nic nie znaczymy. Przypuszczalnie nie dostaniemy pożyczki, a ja już znalazłam sposób spłaty większej raty poprzez wynajem chatki. Nic to. Jeśli rzeczywiście moje przeczucia się spełnią, będę musiała poszukać innego wyjścia. Jedna wersja jest minimalistyczna; robimy na ile nam starczy pieniedzy i spłacamy to, co do tej pory. Druga jest wersją max- bierzemy maksymalne pożyczki w naszych zakładach pracy i spłacamy, a wtedy jesteśmy uziemieni . Niczego nie dobierzemy w razie czego. Już tyle lat żyję, że wiem iż tych: " w razie czego " zawsze jest dużo. I to przeważnie wtedy, gdy mamy nóż na gardle.
Jędrek szykuje się do nowej wyprawy w Bieszczady. Jedzie we wtorek z całą masą rur i rynien oraz innymi niezbędnymi materiałami. Trochę żal mi, że nie jadę, ale muszę nadrabiać "pracowe" zaległości, bo przez ponad miesiąc chorowałam. Może w kwietniu pojadę przynajmniej na 2 dni? Jeszcze nie widziałam chat na żywo.Zdjęcie to nie to samo! Poza tym chciałam posłuchać ciszy i śpiewu aniołów w koronach drzew na Koniadowie.

niedziela, 22 marca 2009

coś hamuje


I tak wiosna błysnęła słoneczkiem po oczach, zrobiła parę zajączków i wykręciła się sianem. No może nie sianem, a wielkimi płatami śniegu i wiatrzyskiem jak cholera.
Jędruś zbierał materiał. Blacharze wyginali rury, blachy. Szykował się wyjazd. Ale gdzie tu jechać, jak w Bieszczadach sypnęło i 30 cm śniegu leży sobie na działce?
Można budować igloo , a nie chatkę. Nie chcę domku eskimosów, bo nie przepadam za zimnem! Poza tym Jędruś zrobił się podobny do cieknącego kranu. Cieknie mu z nosa. Nie puszczę więc mojego zasmarkańca w te śniegi! Po takiej ilości kataru mógłby wezbrać zalew. Przejdzie katar, wiosna namyśli się, to i Jędruś ruszy!
Wczoraj byliśmy we Wrocławiu w "Leroy Merlin" ( chyba tak się pisze), no w każdym razie łaziliśmy po hektarach " wszystko dla domu, przyszłego, obecnego itp..."
Patrzyliśmy na deski, sedesy, rury, gwoździe itp. "badziejstwo budowlane". Nie przypuszczałam, że stanę się miłośnikiem tego typu asortymentu sklepowego. Kiedyś brzydziły mnie sklepy " tylko dla panów" i niczego ciekawego nie widziałam w klamkach, śrubach, zawiasach... A swoją drogą moje aktualne refleksje brzmią banalnie ; miłość zmienia człowieka! Nawet miłość do starej chałupy!

środa, 11 marca 2009

budowa zdalnie sterowana


Budujemy domy z doskoku i zdalnie. To znaczy Andrzej doskakuje co jaki czas do Bóbrki i do fachowców. Poza tym wisi na telefonie i siedzi w internecie. Na telefonie wisi z fachowcami. Zazwyczaj konferuje z panem Wojtkiem. Nawet mu przesłał rysunki przez telefon. Wyszukuje tańsze materiały w sklepach internetowych lub na aukcjach allegro.Ja głównie jestem siłą doradczą, no może nie siłą, a głosem. Mam swój wkład w dom, gdy uzgadniamy elementy architektoniczne lub estetyczne. Siedzę też w internecie i wyszukuję meble. Ostatnio próbowałam zrobić kosztorys umeblowania jednego pokoju. Wyszukałam niezłe stoliki nocne i piękną ramę łóżka. Orientuję się w cenach. Mam zawrót głowy, gdy słyszę o gąsiorach(podobno to takie zakończenia dachu) albo , czy kto słyszał o siatkach przeciw owadom, które daje się pod dachówki? Słyszałam o siatkach do okien, ale pod dachówki? Bardzo dużo nauczę się, podsłuchując Jędrka. Za dwa tygodnie popędzi znowu na wschód, aby dowieźć gąsiory, wiatrownice(co to jest?), gwoździe, siatki, itp. Chętnie też bym popędziła, aby zobaczyć naszą cudną chatkę.

poniedziałek, 9 marca 2009

przedwiośnie


Jędrek był w ubiegłym tygodniu w Bóbrce . Kupił stare dachówki na 1,5 chaty, czyli na naszą i na część Lucyny.Brakuje mu 1500 dachówek.
Podróż mojego męża była bardzo długa, bo zjeżdżał pod Rabkę, skąd przywoził tzw. podbitkę. Potem po drodze kupował jeszcze coś i taki obładowany poturlał się do Grażki i Leona. Był około 22-giej. Następnego dnia kupował dachówki. Gdy okazało się, że jednak będzie ich trochę brakowało, to postanowił szukać w pobliżu. Niestety nie znalazł. Załatwił więc transport i pozwoził te, które zakupił. Później całkowicie ogołocił nasze konto i zapłacił pieniądze ekipie budowniczych( a może powinno się ich nazwać szamanami od reinkarnacji chałup).
Decyzji z banku nadal nie ma, dno konta aż piszczy, ale cierpliwie czekamy!
I tym sposobem chatki coraz bardziej przypominają prawdziwe, wiejskie chałupy. Ich duszę już widać.Charakter również. Mimo, iż domki są takie same, widać , że nie do końca są bliźniacze. Różnią się małymi szczególikami i tym czymś nieuchwytnym. Gdy obejrzałam zdjęcia, które zrobił Jędruś, pomyślałam sobie, że wyglądają, jakby zawsze tu stały. Tak pięknie wkomponowały się w pejzaż. A co dopiero, gdy zostaną wykończone.

sobota, 7 marca 2009

decyzji nadal nie ma

A decyzji nadal nie ma . Jędrek znowu wybiera się do Bóbrki. Nasza działka to będzie jednak " chatoMania". Ja zobaczę chatkę niedługo. Jędrek szuka i szuka. Kupuje i kupuje. Podobno nasza chata też rośnie. Brawo!!! Ale co z forsą?

koniec forsy...



Te zdjęcia zrobił Jędruś. Był na działce. Twierdzi, że praca ekipy jest bardzo dobra i chata będzie cudna. Też tak myślę. Czekam na naszą chatkę.Tylko forsy już prawie nie ma . Wymyśliłam ,że trudno, ale będziemy musieli dobrać pożyczkę. Złożyliśmy wniosek.
A tu kryzys światowy. A jak nie dostaniemy pieniędzy? ... Myśl pozytywnie! Myśl pozytywnie! No moje anioły, do dzieła!

cuda się zdarzają

Siedzimy sobie w domku. Jędruś szuka w internecie okien, desek, więźby dachowej , folii itp. akcesoriów do budowy, a tu niespodzianka! Stoi jedna chata. Wprawdzie jeszcze nie jest kompletna, ale jest!
Zakochałam się w nie swojej chacie. To jest chata Lucyny. Moja ma być prawie taka sama.
Ustawiam sobie jej zdjęcie, bo pan Wojtek zrobił zdjęcie, jako tapetę w komórce i jak durna patrzę co chwilę. Jędrek wybiera się, aby na miejscu sprawdzić, jak wygląda praca ekipy pan Wojtka. Też chętnie pojechałabym, ale praca...

chatki marzeń


Jędruś właśnie wrócił z Bóbrki. Opowiedział, że już na naszej działce leżą wszystkie, przewiezione elementy na nasze chaty. Leży też drewno na uzupełnienie i rozbudowę. Zabezpieczył chatki na zimę. Owinął folią, jak futrem. Czekają na ekipę, która dokona ich reinkarnacji. Przypuszczalnie obudzą się wiosną do nowego życia, jak cała, cudna, bieszczadzka przyroda. Moje kochane, cudowne „chatki marzeń”!

Kosina,Boratyń


Pojutrze Jędrek jedzie znowu w Bieszczady i będzie zabezpieczał przed zimą nasze „ chatki marzeń”. Są już zwiezione i czekają na działce, aż przyjdzie czas i staną sobie na stoku. Jedna z nich to Kosina, a druga Boratyń. Tak nazywają się miejscowości, z których pochodzą. Obydwie są z 1936 roku. Każda z nich ma swoją historię. Mam nadzieję, że dowiem się, co to za historie, bo to dusza chat. Miło mieć chatę z duszą!

żegnaj ekipo!


Siedzę sobie u Leona i Grażyny w ich tęczowym „ Le Grażu”. Właśnie wszedł Leon i powiedział, że spotkał Pana Józefa, którego Andrzej wynajął do doglądania placu budowy. Józef powiedział, że od tygodni nic na placu się nie dzieje i może skrzyknąć ludzi i z inną ekipą dokończyć fundamenty.
Jak tak dalej pójdzie, to przyjdą mrozy i będzie po zawodach! –– Dodał.
Zadzwoniłam, więc do Jędrka i naświetliłam sprawę, bo niech sam decyduje. Ja się nie znam. Chcę, aby chata stanęła jak najszybciej, bo boję się, że przyjdzie zima i co dalej? A ja tak marzę, aby już na swoim pić kawę. Kocham Grażkę i Leona. Lubię do nich jeździć i cudownie mi się u nich pisze, ale…Muszę pogadać z aniołami, bo od chwili poczytania „ Zakochaj się w życiu” Ewy Foley odkryłam, że pomoc aniołów jest niezbędna i wydatnie przyspiesza rozwiązanie spraw trudnych.

Dzwonił Jędrek. Już wiadomo, co jest grane. Od naszego majstra budowlanego uciekli robotnicy. Nie ma kto kończyć zaczętych budów. Pana Piotra ścigają wierzyciele, więc nie odbiera żadnego telefonu. Jesteśmy, więc znowu na lodzie. Andrzej zdecydował, że skorzysta z propozycji pana Józefa. No i dobrze. W końcu to jest jakieś wyjście.

wylewki?


Dziś jestem już w Belgii u Jean Marca i Brygitte. Czeka nas wesele, bo kuzyn Andrzeja żeni syna Greguara. Po weselu będzie mała wycieczka pod Brukselę. Zostawiliśmy w Bóbrce ekipę, która wylewa fundamenty i przygotowuje wszystko do przełożenia chałup. Kable już nie kolidują z budową, bo zostały przełożone poza ogrodzenie. Mam nadzieję, że właśnie spełnia się moje małe, a może wielkie marzenie. Może w tym roku usiądę na progu swojej” chaty za wsią” i popatrzę na Berdo? Może nawet napiszę nowy wiersz, albo zacznę kolejną książkę? To brzmi bardzo optymistycznie i jest to wersja optymalna.
W wersji minimalnej wystarczy mi, jak roboty, choć trochę posuną się do przodu.

co się dzieje?


Jestem zbulwersowana, bo nagromadziło się ostatnio wiele zdarzeń, nienajlepiej świadczących o współczesnych. Uściślając temat, który może być kanwą niezłej pracy naukowej, wyjaśniam, że chodzi mi o słowność. Nie zamierzam, rozwodzić się w tej sprawie, ale muszę przynajmniej napomknąć, że złości mnie to baaardzo!! Zbyt często potykamy się ostatnio o tzw.„ robienie z gęby cholewy”. Diabli mnie biorą i chyba zaczynam myśleć jak naprawdę leciwa dama, a więc powiem to magiczne zdanie.
–– W moich czasach aż tak nie było! –– I mam na myśli oczywiście czasy wczesnej młodości. Owszem, zdarzali się fachowcy, którzy obiecywali, obiecywali i na tym się kończyło. Przeważnie obietnice składali osobnicy, o których można powiedzieć, że byli drobnymi pijaczynami, które zarabiają na „kieliszek chleba”, ale jak ktoś się cenił lub był na lekko wyższym stanowisku, to starał się „ trzymać pion”. A teraz jest” urawniłowka” w sprawach honoru. Fachowiec obiecuje, że zadzwoni, i co? Nie dzwoni! Urzędnik na średnio eksponowanym stanowisku w poważnej firmie zapewnia.
–– Mam to na widoku, aby nie zapomnieć i jutro do pana zadzwonię, albo przyślę e-maila. –– obiecuje. I co? Nie dzwoni, nie przysyła e-maila, pomimo, iż wie, jak komuś na tym zależy. Spotkało nas to w ostatnim okresie czasu zbyt wiele razy, aby uważać, że to wyjątki od reguły. Śmiem nawet twierdzić, że to stało się regułą, a wyjątek, to słowność, z którą mimo wszystko parę razy spotkaliśmy się. I chwała za to, bo uważałabym, że współczesny świat całkiem zszedł na psy! Jednak bardzo martwię się, czy przez tę regułę zdążymy z postawieniem domów i czy fachowcy od przestawiania domów nie odejdą w siną dal, zeźleni oczekiwaniem na fundamenty.

chata za wsią


Jestem teraz po raz kolejny w Bieszczadach i to na chwilkę, bo tylko na dwa dni. Musimy popędzić kota fachowcom. Okrutnie ślimaczy się budowa naszych chatek! Grażka upchała nas do brązowego pokoju, bo akurat te dwie noce miała lukę w przyjazdach gości i powiedziała, że mamy jak zawsze szczęście. W innym terminie i szpilki by nie wepchała, a co dopiero dwójki ludzi. Szukamy na miejscu materiałów, fachowców, dyskutujemy, umawiamy i modlimy się, aby poszło do przodu.
A tu z nieba leje i na działce błoto. Nawet w gumowcach ciężko chodzić. Całe szczęście, że projekt prawie gotowy i „warunki budowy” w drodze. Jeszcze czekamy na decyzję w sprawie kabli, które jakimś cudem nagle ujawniły się na naszej mapie geodezyjnej. Nie ma ich właściciela i Rejon Energetyczny nic o nich nie wie. Pertraktujemy z „Orlenem” i czekamy na pismo potwierdzające, że kable są nieczynne. Tak marzę, aby już wreszcie przyjechać do siebie, do „chałupy pod aniołami”. Może powinna nazywać się „ chata za wsią”?

biszczadzcy robotnicy


Ukochane Bieszczady przywitały nas słońcem. Jędruś starał się zdobyć brygadę do budowy ogrodzenia, bo zanim staną chaty, to trzeba ogrodzić. Co ogrodzone, to już jest czyjeś i nikt nie będzie rąbać cudzego drewna, bo już przestało być niczyje. Wcześniej było niczyje i przez zimę jakoś dziwnie uszczupliła się ilość naszego drzewostanu.
Zdobycie ekipy pracowników okazało się sprawą prawie nieosiągalną. Początkowo Jędrek najął trzech mężczyzn, ale na nieszczęście na drodze do pracy stał sklep, a w sklepie, jak to w wiejskim sklepie, był alkohol. Bieszczadzki chłop jest minimalistą. Potrzebuje jedynie wolności i alkoholu. Sklep ma alkohol, a przed sklepem jest wolność, czyli siedzenie godzinami z butelką piwa i patrzenie na Berdo, Koziniec lub inny szczyt. W ten sposób ekipa bądź nie docierała na miejsce, albo docierała, ale dotarcie wyczerpywało wszelką energię. Nogi się plątały, słupki nie trzymały linii, Andrzej wytrzymał tylko dwa dni i panom podziękował. Pozostał na placu boju z panem Jasiem.
Po tygodniu miałam na stoku ponad sto słupków i drewnianą bramę. Brama okazała się sednem sprawy. Jak jest brama, to na pewno teren jest czyjś i skończyło się podbieranie drewna. A ja ze wzruszeniem poczułam się prawdziwą właścicielką ziemską!
Pan Jasio ciągle się wykrusza i wraca jak zły szeląg. Stan rzeczy zależny jest od zasobności jego portfela i „ smaków”. Jak są smaki, to siedzi pod sklepem! Gdy brakuje gotówki, to stara się zdobyć zaliczkę i udaje, że pracuje. Jednak dzięki wysiłkowi mojego Jędrusia mamy już ogrodzenie i możemy przestawiać chaty.


tylko tutaj raj jest rozszczepiony
w pryzmacie witraży
wzruszenie wstępuje w duszę
w pracowni Leona
pospaceruje po galicyjskiej ulicy
a potem rozmywa się jak wieża
w rozpalonych bielą i ugrem
promieniach południa
tylko tutaj wzruszenie jest ruchem
cieniem i światłem
poczętym z Grażyny przesłaniem
zrodzonym w cieniu sceny
tylko tutaj anioły tańczą
na kalenicy chat i w koronach drzew
słodko śpiewają poetom
tylko tutaj??
właśnie tutaj odnalazłam piękno
i swoje miejsce na ziemi


Tak popłynęło mi z duszy zakochanej w Bieszczadach. Wiersz oczywiście przesłałam Grażce i Leonowi. Cieszę się, że się spodobał.

to będę na wsi robiła


Ogarnęła nas„ chatomania” Nie zawsze mamy wszystko zgrane i wychodzą kiksy, ale ogólnie nieźle sobie radzimy! Czekamy na rysunki pana Aleksa. Zadatkował domy i ubezpieczył. Dokupił też starych dachówek, takich jak na „ mojej” chacie. Nie były drogie, bo po 20 gr.sztuka. Dzwonił do mnie dosyć późno i sam był bardzo zadowolony z transakcji. Ja cieszyłam się jeszcze bardziej. W piątek była u mnie Ela. Na ekranie komputera pokazałam Jej chałupy. Pokazałam, jakie chciałabym mieć wnętrze chaty . Powiedziała, że musi sobie zakupić do naszej chałupy leżankę, bo „ gdzie się wyglebi” jak przyjedzie do nas? Kochana Ela. Już się cieszę z tego Jej” wyglebienia”. Myślę, że leżanka będzie pasowała do mojej wiejskiej kuchnio-jadalni. Jak nie, to będzie musiała wyglebiać się na twardej ławie. No, może dam jej trochę poduszek, bo jeszcze boki odciśnie! Cieszę się na te nasze przyszłe rozmowy. Koniecznie o życiu!

–– Dziecko, po co ci ta chałupa na wsi? –– Pyta Mama i patrzy na mnie z przerażeniem.
Od niedawna Mama Halusia jest „ Pańcią”. Nie wiem, czy to wynik choroby, wieku, czy zawsze jej „pańciowanie” było sobie na dnie i tylko czekało, aby mogło, jak moje marzenie, wykiełkować.
Zauważyłam tę cechę, gdy ostatnio rozmawiałam z rodzicami po ich powrocie z Krakowa. Zapytałam Tatkę, czy razem z Mamą byli na wsi. Na to moja kochana Mamusia powiedziała z miną księżniczki.
–– Dziecko, zupełnie nie obchodzi mnie wieś, bo co ja bym na TEJ wsi robiła?––
Jestem zupełnie inna. Ja wiem, co będę na TEJ wsi robiła!

...jak igły w stogu siana



Ostatnie dnie chodzę jak w letargu, bo są chałupy! Zaklepaliśmy dwie w bardzo dobrym stanie. Jedna ma stan bardzo dobry, a druga prawie dobry. Ta druga to dom, który chciał pan Aleks kupić dla siebie. Stwierdził, że nie spieszy się ze stawianiem domu i może inny sobie w przyszłości upatrzy. Cieszę się i nie mogę wieczorem usnąć, bo obmyślam, jak tu zrobić, aby mamonki starczyło! Kombinuję, jak przysłowiowy „koń pod górę”. Oczami wyobraźni stawiam domy, obsadzam teren i już siedzę sobie wśród drzew, ptaszków i popijam kawkę lub herbatkę, mrużąc oczy w promieniach słońca!
Pan Aleks jest, jak to mówią moje dzieci w ośrodku, „ wporzo”. Szkoda, że to nie On będzie stawiał chałupy. Bardzo solidny z niego facet. Konkretny, skromny i nie „ chwalidupa”. Poradził nam, aby nie kupować trzeciego domu na drewno, bo się nie opłaca. Dochodzą koszty transportu, rozbiórki, odrzutów itp. Lepiej zamówić drewno.
Domy kryte są dachówkami. Jeden ma wprawdzie trochę dachówek lekko potłuczonych, ale można na miejscu dokupić te same dachówki i uzupełnić. Tak, więc mamy prawie z głowy koszt pokrycia dachu. Teraz kwestia architekta i dostosowania projektu, który wybrałam z gotowych. Będę szukać architekta! Jednak jeszcze dziś nie omieszkam powiedzieć –– To będą „ Chałupy” lub „ Chaty”, a nie domy...Dla mnie to istotna różnica. Dom, brzmi bardzo miastowo, a to przecież wieś!

siarczysty mróz


Skontaktowaliśmy się z panem Aleksem i wspólnie pojechaliśmy szukać starych chałup, pomimo iż na dworze było 27 stopni mrozu…

Andrzej stara się myśleć bardziej ekonomicznie i naprawiać to, co ja psuję. Tym sposobem mamy do naszego przyszłościowego domku piękne, ręcznie rzeźbione drzwi. Jędrek wyszukuje na „allegro” potrzebne nam przedmioty, które nie są drogie, a niezłe i stara się tak zalicytować, aby nabyć je najtańszym kosztem . Znaleźliśmy też cudny projekt przyszłej chatki. Nazywa się „Manta”! Spełnia wszelkie moje oczekiwania. Projekt kosztuje jedyne 1900 zł. Najgorzej, że nie ma „chatki”. Pan Aleks znowu nie daje znaku życia. Dam mu jeszcze 2 tygodnie i będę się dobijać. Ale nawiasem mówiąc, myślę, że sami zaczniemy wyszukiwać przez allegro domy do obejrzenia. Będziemy brać urlop, aby sprawdzać, w jakim są stanie. A może uda się coś niezłego zakupić. U nas cały czas nie ma zimy, więc może wiosna będzie bardzo wczesna i szybko będzie można stawiać dom! Oby się znalazł! Nie myślę o kosztach. Wymyśliłam, że postawimy dom, nakryjemy na początek papą, kupimy stolarkę, czyli okna i drzwi oraz zrobimy parter. Zaślepimy wejście do góry. Kolejnym wydatkiem rozłożonym w czasie, będzie pokrycie dachu gontem. Piętro wyszykujemy stopniowo; najpierw schody, potem po jednym pokoju. Sami wyszykujemy pokoje. Tak wymyśliłam, ale czy uda się?

Tęsknię za życiem zgodnym z porami roku i porami dnia. Tak bardzo chciałabym, abyśmy mogli już od siebie oglądać bieszczadzkie widoki! Tak chciałabym już być prawdziwą Bóbrczanką! Ciekawe skąd te ciągotki?

chaszcze
















Zaczęło się od e-maila Grażynki. Znalazła ogłoszenie dotyczące zamiaru sprzedaży działki nad Zalewem Myczkowieckim. Parę telefonów, rozmów i już umówiliśmy się na umowę przedwstępną. Andrzej pojechał do Bóbrki. Zaklepał transakcję. Ja i Lucyna, która postanowiła być współwłaścicielem działki, nie mogłyśmy pojechać. Na spisanie umowy pojechaliśmy w trójkę. Pogoda była słoneczna, ale parno i duszno. Andrzej był przewodnikiem, bo jedyny widział działkę. Zaprowadził nas na piękną porębę na stromym stoku. Mnóstwo pni, stosy gałęzi. Pomyślałam, że szko
da, iż właściciele posiadłości tak brutalnie wycięli las. Teraz trzeba będzie dosadzać, a i z pniakami będzie kłopot. Wyobraźcie sobie nas, czyli mnie i Andrzeja na tej porębie. Andrzej w jasnych spodniach i dziurkowanych butach, a ja w spódniczce do kostek, z falbankami. No i obowiązkowo sandałki na koturnie/ dobrze, że nie szpilki/. Jedyna przytomna osoba, to moja siostra Lucyna; spodnie ciemne, adidasy i gumiaczki- na wszelki wypadek. Stwierdziła, że ona może w adidasach, a mi proponuje gumiaczki. Do lasu nie muszę być tak elegancka! Przyznałam jej rację. Tak nawiasem mówiąc, nie wiem, dlaczego w ostatnich dniach miałam takie zaćmienie umysłu. Przypuszczam, że odbiło mi na tle działki. Mózg reagował jedynie na bodźce dotyczące działki. Moja wiedza i doświadczenie starego harcerza gdzieś wyparowały. Stąd komizm całej sytuacji. Brnęłam przez pokrzywy, wykroty, krzaki w falbankach i gumiaczkach. Jędrek podwinął nogawki do kolan. Gzy jakby się wściekły! My spoceni, a chyba wszystkie gzy w Bieszczadach dowiedziały się o świeżym, miastowym mięsie. Ślizgaliśmy się po gliniastej ścieżce, patrząc, aby nie stoczyć się w dół i nie wiedzieliśmy, czy rąk używać do odganiania się od wściekłych much, czy podpierać się kijaszkami, aby nie zwichnąć nogi. Próbowałam znaleźć piękne widoki, ale nie udało mi się. Mimo wszystko miejsce było piękne. W końcu bez większych strat wylądowaliśmy na jezdni obok samochodu. Było to w okolicach godziny 11.00. Potem obwieźliśmy Lucynę po kawałeczku tzw. terenu. Byliśmy w Łobozewie- niech wie, jaki dom mi się marzy! Pokazałam jej małą, śliczną, błękitną chałupkę, przytuloną policzkiem do pagórka. Z drugiej strony chatki, na straży, stoi parowiekowy dąb. Widziałam ją pierwszy raz wiosną. Urzekła mnie. Widoczek jak na landszafcie; rzeczka, pagórek pokryty pierwiosnkami oraz kaczeńcami i chatynka z maleńkimi powiekami okiennic. Pod chatką ławeczka. Już oczami wyobraźni widziałam siebie z Jędrusiem, siedzącą przy porannej kawie. Nawet zdjęcie na niej sobie zrobiłam. I właśnie to marzenie chciałam pokazać swojej młodszej siostrze. Następnie mieliśmy czas jedynie na Polańczyka i zaporę. Przez 13-stą byliśmy z powrotem na działce. Na jezdni, w zatoczce autobusowej stał stary samochód i półbuty. Właściciel ich, obuty w gumiaki do kolan, pojawił się po chwili. Poznałyśmy Marka C.Za parę minut przyjechał drugi, jeszcze większy grat. Wysiadł z niego geodeta, a za chwilę okazało się, że to istny Struś Pędziwiatr. Przywiózł przyrządy do obmiaru działki, paliki i wielką puszkę czerwonej farby. Przytomnie, pomna poprzednich doświadczeń, wystawiłam Lucynę jako jednego z członków ekipy obchodzącej działkę. Ja zostałam na szosie. Obserwowałam całą akcję. Czułam się jak na występach kabaretu. Struś gnał przodem, a reszta ledwie nadążała. Było już po deszczu, a więc ślizgali się i pocili. W trakcie obmiarów okazało się, że państwo C. Wykarczowali część nie swojej działki. Faktyczna działka przesunięta jest w stronę Myczkowiec. Końcówkę jej stanowi pasek uroczej łąki, przylegający do małego, cudnego zagajnika. No i widoki zapierające dech w piersiach, ujawniły się przed naszymi oczami. Teren złagodniał, wyręba się skurczyła. Oczami wyobraźni zobaczyłam miejsce na dwie chałupki, z oknami na zalew. Marzenie. O 14.50 byliśmy u notariusza. Wiekowa Pani kazała czekać. Nie wiem, po co w piątek przesyłałam faxem wszystkie dane, bo okazało się, że umowa nie była przygotowana. Nie było pani sekretarki, a Pani Notariusz nie pisze na komputerze. Czekaliśmy do 16.30. Już zaczęłam niepokoić się, że za drzwiami doszło do zgonu leciwej damy. W międzyczasie poznaliśmy Pana Marka bliżej. Jest miłym, uczciwym człowiekiem. W końcu pani wystukała jednym palcem umowę. Miała straszliwe tempo- stronę maszynopisu o literach nr 14 na godzinę. A jeszcze zrobiła parę błędów, które wyłapała, czytając nam umowę. Jednak nic nam nie przeszkadzało, bo staliśmy się obszarnikami. Właścicielami 30 arowej działki!

na początku było marzenie


Bieszczady zobaczyłam i zakochałam się w nich bez pamięci. Było to wiosną 2004 roku. Przeszłam właśnie ciężkie zatrucie salmonellą. Ledwie z tego wyszłam. Nie miałam sił, ani czasu na urządzanie świąt. Postanowiłam poszukać jakiegoś domu wczasowego lub pensjonatu, aby tam świętować.. Oczywiście zrobiłam to przez internet. Pomyślałam, że chciałabym poznać Bieszczady. Mam ochotę na naturę, niezbyt wysokie góry i coś innego niż znam. Podświadomie ciągnęło mnie na wschód. Weszłam w stronę internetową Bieszczadów i po kolei zaczęłam otwierać strony pensjonatów. Było parę interesujących propozycji. Jednak nie potrafiłam się zdecydować. I nagle weszłam na stronę „Le Graż- Dom Pracy Twórczej”. Zapoznałam się z propozycjami gospodarzy, poczytałam wypowiedzi ludzi, którzy tu już byli. Pomyślałam sobie, a w zasadzie poczułam, że to właśnie to miejsce, gdzie powinnam poczuć się dobrze! Ucieszyłam się, że wyrażono zgodę na nasz przyjazd. Klamka zapadła!

Nie zapomnę pierwszego wrażenia, gdy późnym popołudniem znaleźliśmy się w pensjonacie i w naszym pokoju. Zaskoczyła nas tęcza i… fruwające w powietrzu muzy! Poczułam się, jakbym trafiła do swojego prywatnego nieba. Wszędzie ciepłe barwy, ściany zawieszone wspaniałymi, kolorowymi obrazami, które od razu do mnie przemówiły i urzekły.

Poza tym ciepli, wspaniali gospodarze –– Grażynka i Leon. Pokrewieństwo dusz wyczuwa się od razu! Przez cały okres pobytu w Bóbrce czułam się, jakbym była pod wpływem jakiegoś narkotyku. Moja dusza fruwała wraz z muzami i bieszczadzkimi aniołami, które wyczuwa się tu co krok. Oczarowały mnie cytrynowe, gęste dywany smukłych pierwiosnków, zaścielające łąki i konkurujące z pomarańczowymi łanami grubych, przysadzistych, dorodnych kaczeńców. Zakochałam się w migdałowych oczach ikon i w złotych, pękatych czapach cerkiewek. Nade wszystko jednak zauroczyli mnie ludzie i czas. Ludzie są tam bardzo otwarci i naturalni oraz niesamowicie życzliwi, a czas człapie, noga za nogą. Nie ma nic cudowniejszego dla osoby schorowanej i przemęczonej, jak taki towarzysz- czas!

Zauroczona, zakochana, napisałam wiersz, który po wyjeździe, z pełną nieśmiałością, posłałam gospodarzom. Miałam opory, bo poszło do twórców! Przecież Leon jest wspaniałym i uznanym malarzem, poetą i pisarzem. A Grażyna też artystka- reżyser teatralny i aktorka!

Jednak zdobyłam się na odwagę, bo chciałam pokazać gospodarzom, jakie wrażenie na gościach robi ich pensjonat, atmosfera i Bieszczady.

„ bieszczadzka nostalgia”

tam gdzie czas chodzi piechotą

noga za nogą pa-ta-taj

gdzie w gałęziach drzew cisza

kołysankę śpiewa

tam gdzie cerkiewki przyklęknęły

hen na czubkach wzgórz

z dłońmi wież złożonymi do pacierza

tam gdzie powietrze pełne

szybujących muz

a na kamieniach rodzą się poeci

uwiodły mnie migdałowe oczy ikon

otulone blaskiem świec

duszę porwały na dziurawej drodze

Czady i Biesy

I tak zaczęła się nasza bieszczadzka przygoda. Po zauroczeniu, uczucie nie wyblakło, ale wzmocniło się. Parę razy w roku pokonywaliśmy ponad 400 km, aby oglądać zmieniające się barwy na stokach Bieszczadów i wdychać atmosferę natury, spokoju oraz życzliwości.

W międzyczasie wróciłam do swoich dziecięcych zainteresowań, czyli malowania. Leon po woli przypominał mi jak to się robi. Do tej pory podpowiada, zachęca i w ten sposób od paru lat prowadzę samo-terapię swojej poturbowanej duszy. Jednak najczęściej piszę. Grażka­­­ i Leon wspierają mnie i zachęcają, abym przelewała na papier swoje myśli, wrażenia i odczucia. Bieszczady stały się dla mnie i Jędrka odskocznią od codziennej pracy, wyścigu szczurów…

Z czasem zaczęliśmy marzyć o własnym domku usadowionym w środku bieszczadzkiego lasu, na jakimś dalekim stoku. Miłość trwa. Marzenia również. ­­­­