sobota, 7 marca 2009

na początku było marzenie


Bieszczady zobaczyłam i zakochałam się w nich bez pamięci. Było to wiosną 2004 roku. Przeszłam właśnie ciężkie zatrucie salmonellą. Ledwie z tego wyszłam. Nie miałam sił, ani czasu na urządzanie świąt. Postanowiłam poszukać jakiegoś domu wczasowego lub pensjonatu, aby tam świętować.. Oczywiście zrobiłam to przez internet. Pomyślałam, że chciałabym poznać Bieszczady. Mam ochotę na naturę, niezbyt wysokie góry i coś innego niż znam. Podświadomie ciągnęło mnie na wschód. Weszłam w stronę internetową Bieszczadów i po kolei zaczęłam otwierać strony pensjonatów. Było parę interesujących propozycji. Jednak nie potrafiłam się zdecydować. I nagle weszłam na stronę „Le Graż- Dom Pracy Twórczej”. Zapoznałam się z propozycjami gospodarzy, poczytałam wypowiedzi ludzi, którzy tu już byli. Pomyślałam sobie, a w zasadzie poczułam, że to właśnie to miejsce, gdzie powinnam poczuć się dobrze! Ucieszyłam się, że wyrażono zgodę na nasz przyjazd. Klamka zapadła!

Nie zapomnę pierwszego wrażenia, gdy późnym popołudniem znaleźliśmy się w pensjonacie i w naszym pokoju. Zaskoczyła nas tęcza i… fruwające w powietrzu muzy! Poczułam się, jakbym trafiła do swojego prywatnego nieba. Wszędzie ciepłe barwy, ściany zawieszone wspaniałymi, kolorowymi obrazami, które od razu do mnie przemówiły i urzekły.

Poza tym ciepli, wspaniali gospodarze –– Grażynka i Leon. Pokrewieństwo dusz wyczuwa się od razu! Przez cały okres pobytu w Bóbrce czułam się, jakbym była pod wpływem jakiegoś narkotyku. Moja dusza fruwała wraz z muzami i bieszczadzkimi aniołami, które wyczuwa się tu co krok. Oczarowały mnie cytrynowe, gęste dywany smukłych pierwiosnków, zaścielające łąki i konkurujące z pomarańczowymi łanami grubych, przysadzistych, dorodnych kaczeńców. Zakochałam się w migdałowych oczach ikon i w złotych, pękatych czapach cerkiewek. Nade wszystko jednak zauroczyli mnie ludzie i czas. Ludzie są tam bardzo otwarci i naturalni oraz niesamowicie życzliwi, a czas człapie, noga za nogą. Nie ma nic cudowniejszego dla osoby schorowanej i przemęczonej, jak taki towarzysz- czas!

Zauroczona, zakochana, napisałam wiersz, który po wyjeździe, z pełną nieśmiałością, posłałam gospodarzom. Miałam opory, bo poszło do twórców! Przecież Leon jest wspaniałym i uznanym malarzem, poetą i pisarzem. A Grażyna też artystka- reżyser teatralny i aktorka!

Jednak zdobyłam się na odwagę, bo chciałam pokazać gospodarzom, jakie wrażenie na gościach robi ich pensjonat, atmosfera i Bieszczady.

„ bieszczadzka nostalgia”

tam gdzie czas chodzi piechotą

noga za nogą pa-ta-taj

gdzie w gałęziach drzew cisza

kołysankę śpiewa

tam gdzie cerkiewki przyklęknęły

hen na czubkach wzgórz

z dłońmi wież złożonymi do pacierza

tam gdzie powietrze pełne

szybujących muz

a na kamieniach rodzą się poeci

uwiodły mnie migdałowe oczy ikon

otulone blaskiem świec

duszę porwały na dziurawej drodze

Czady i Biesy

I tak zaczęła się nasza bieszczadzka przygoda. Po zauroczeniu, uczucie nie wyblakło, ale wzmocniło się. Parę razy w roku pokonywaliśmy ponad 400 km, aby oglądać zmieniające się barwy na stokach Bieszczadów i wdychać atmosferę natury, spokoju oraz życzliwości.

W międzyczasie wróciłam do swoich dziecięcych zainteresowań, czyli malowania. Leon po woli przypominał mi jak to się robi. Do tej pory podpowiada, zachęca i w ten sposób od paru lat prowadzę samo-terapię swojej poturbowanej duszy. Jednak najczęściej piszę. Grażka­­­ i Leon wspierają mnie i zachęcają, abym przelewała na papier swoje myśli, wrażenia i odczucia. Bieszczady stały się dla mnie i Jędrka odskocznią od codziennej pracy, wyścigu szczurów…

Z czasem zaczęliśmy marzyć o własnym domku usadowionym w środku bieszczadzkiego lasu, na jakimś dalekim stoku. Miłość trwa. Marzenia również. ­­­­

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz