poniedziałek, 16 stycznia 2023

Gdy wieje i duje

 

 Dziś za oknem szaro, buro, popielato. Nie dosłownie, ale jakby do wszystkich kolorów  wyciekła z grafitowych chmur odrobina szarości. Ubiegły tydzień skończył się przygnębiająco i to nie tylko z powodu kiepskiej aury, bo nie było tak źle. Końcówka tygodnia trochę błysnęła promykami słońca. Ale czy to wystarczy, aby odgonić smutne myśli? W połowie tygodnia w mailu, którzy przysłała Brygitte była prócz świątecznych fotek z jej rodzinnym gronem, były również wiadomość o poważnych chorobach, które dopadły naszą belgijską rodzinkę. Nic o tym nie wiedzieliśmy. Widać wcześniej chciano nam zaoszczędzić wątpliwego prezentu pod choinkę. Ledwie doszłam do ładu ze smutnymi refleksjami  i obawami, gdy  ciszę zakłócił telefon z Krakowa. To kuzynka chciała nas zawiadomić o śmierci męża innej kuzynki. Wiadomość ta wprowadziła mnie z powrotem w stan przygnębienia. Mimo słoneczka zakończyłam tydzień na smutno. Aby odgonić zła passę i poprawić sobie humor w niedzielne przedpołudnie urządziłam sobie łazienkowe spa. Najpierw piling skóry głowy, później piling całego ciała, aromatyczne olejki, aromatyczne odżywki...Wyszłam z łazienki pachnąca i zrelaksowana. Potem usiadłam z dobrą lekturą w ręce i czas suszenia włosów poświęciłam na czytanie. Po obiadku byłam czysta i już dosuszona, więc postanowiliśmy wyruszyć na mały spacer. Na zdjęciach uwieczniłam niedzielny spacer po Ustrzykach. Niestety spacer nie był udany z powodu wiatru, który urywał głowę i to w sensie dosłownym.Było zimno i mało przyjemnie. Szybko wróciliśmy do domu.



























Co nowego u mnie? Przyspieszyłam  sprawdzanie książki i wysłałam córce do przeczytania, wyrażenia opinii i ewentualnej poprawy. Nie jestem pewna, czy tym razem książka nadaje się do publikacji, bo co najmniej 1/3  treści oparta jest na moich  pamiętnikarskich zapiskach. A moje emeryckie życie dla większości ludzi pewnie nie jest zbyt ciekawe. Zazwyczaj ludzi mało ciekawi zwyczajne życie na wsi , bez większych wzlotów i upadków. Zobaczymy, co moja latorośl mi na to moje pisanie powie. Nie chcę wyrzucić emeryckiej kasy w błoto i zainwestować w wydanie czegoś nie nadającego się do czytania. I tak nie potrafię zareklamować poprzednich książek i mimo dosyć dobrej opinii czytelników moich e-booków na portalu internetowym  Legimii, sprzedaż książek papierowych w księgarni wydawnictwa internetowego "My book" jest kiepska, a ja nie lubię pisać tylko do szuflady. Już dawno zdiagnozowałam siebie jako introwertyczkę, więc moje porozumiewanie się z ludźmi przeważnie odbywa się za pomocą słowa pisanego. W ten sposób dużo lepiej wychodzi mi pokazywanie siebie, swoich myśli, poglądów, swojego zdania. W normalnych rozmowach, gdy jestem jednym z wielu współrozmówców, nie mam siły przebicia. Wystarczy aby jedna z osób była  bardziej ekspansywna, a zostaję wyautowana. Nigdy nie potrafiłam rozpychać się łokciami i potrzebuję trochę przestrzeni, abym poczuła się bezpiecznie. Na swoim blogu mam odpowiednio dużo przestrzeni oraz bezpiecznych warunków do pokazywania swojego świata. 

Widzę , że to wtrącenie bardzo się rozbudowało i zdominowało część posta. Ale  nie o tym chciałam napisać. Chciałam entuzjastycznie zacząć rok, aby odczarować i odgonić wszystko, co mi ciążyło w ubiegłym roku. Entuzjastycznie jeżdżę nadal na rowerku treningowym. Przez godzinkę kręcę ochoczo pedałami i mam nadzieję, że pedałowanie pomoże w utrzymaniu chorych kolan w stałym stanie, a ja nadal wszystkie noce będę miała przespane.  Poza tym entuzjastycznie uczę się jeżyka francuskiego. Wgryzam się w zawiłości gramatyczne, odkrywam reguły i wyjątki. Bardzo chciałabym dobrze poznać język i mówić, będąc pewną, że wyrażam się prawidłowo. Wykupiłam dwie części kursu i wierzę, że wytrwałością dopnę kiedyś swego. Korci mnie napisana przez Josepha historia życia jego rodziców, ale postanowiłam, że przeczytam ją dopiero, gdy nie będę musiała co drugiego słowa szukać w słowniku francusko-polskim. Czekam na kolejne wieści z Belgii i mam nadzieję, że nie będą gorsze, niż dotychczas. Może uda nam się w tym roku spędzić wspólnie co najmniej tydzień.  Na razie dopiero początek roku. Do wakacji jeszcze pół roku. Tyle nowego może się wydarzyć , tyle zmienić. Na razie zaszła w Koźlu pierwsza zmiana. Moja siostra wyprowadziła się ze swojej części domu. Zamieszkała w małym mieszkanku. Na jej miejsce ma wprowadzić się siostrzeniec, który zamierza wyremontować pierwsze piętro...

 


czwartek, 5 stycznia 2023

Misz-masz, czyli coś się skończyło, a coś dopiero zaczyna...

        Dziś trzeci dzień 2023 roku. Wczoraj z dużym żalem  wyprawiłam do Wrocławia Stellę z mężem i dziećmi. Spędzili z nami wspaniałe przedświąteczne, świąteczne i poświąteczne  dni. Wspólnie pożegnaliśmy stary i powitaliśmy Nowy 2023 Rok. Kacper, który urodził się pierwszego stycznia niechętnie obchodzi co roku swoje urodziny. Prosi, aby po północy nie składać mu życzeń z okazji rocznicy dnia urodzin.Możemy to zrobić dopiero po południu. Gdy zegar wybije północ składamy więc wszyscy sobie wzajemnie życzenia  noworoczne. I tak było również w tym roku. Wieczorem długo dyskutowaliśmy na temat bezsensowności zamartwiania się tym, co będzie, upływem czasu i tym co było. Przecież na minione zdarzenia nie mamy żadnego wpływu. Już nie istnieją. My też jesteśmy w innym momencie życia. Co przyniesie czas przyszły też nie wiemy. Po co więc zamartwiać się tym, co być może nigdy nie nastąpi. Przecież to jedna wielka niewiadoma, zależna od wielu innych niewiadomych. A tak naprawdę żyjemy tu i teraz i tym należy się zająć.Ujęłam to nawet w wierszu napisanym przed północą 31 grudnia 2022 roku.

Kończy się właśnie rok,

chatę otula zmierzch.

Zmęczony ostatni dzień

odpływa w nocy mrok.

Podłoga trzeszczy.

Skrzyp, skrzyp...

i niecierpliwie drży.

Zegara werbel - Tik! Tak!

Odmierza okruchy chwil.

Wskazówek biały walc 

po cyferblacie mknie.

W ten sylwestrowy czas

przewijam wspomnień film.

Woduję każdy kadr.

Niech płynie sobie w dal!

Mała łódeczka chwil,

w nieskończoności świat.

Bo płynie nowy czas

i magia nowych chwil,

skryta w licznych życzeniach;

"samych szczęśliwych dni!"

Co będzie? To tajemnica.

Co było?... Nie wróci wszak

Szampana nalej szybko

za teraźniejszy czas. 

Niektórzy starają się planować, postanawiać, że zmienią to czy tamto. A ja nauczyłam się, że nie ma co zastanawiać się nad czasem przyszłym, tylko żyć w tej chwili i czerpać z niej jak najwięcej. Nauczyłam się, że jak chcę mieć z kimś kontakt, kto nie dzwoni, pierwsza sięgam po słuchawkę i nie robię tej osobie wyrzutów, że to ja muszę dzwonić. A jak chcę coś zmienić w swoim życiu, to po prostu zmieniam. Nie wszystko zależy ode mnie, ale na to już nie mam żadnego wpływu. Robię to, co mogę i tyle. Wiem, że każdy ma inaczej i to jest prawo każdego człowieka, aby działać, lub nie działać po swojemu.Kiedyś byłam dla siebie bardziej surowa, bardziej krytyczna. Teraz odpuszczam! Buduję co rusz od nowa swój mały Światek Bożenkowy. Dziś jest on taki, jaka i ja jestem w tej chwili. Jutro być może będzie inny. I daję sobie do tego prawo, by był elastyczny. To tyle moich przemyśleń w ostatnich trzech dniach. A teraz na chwilę wspomnieniowo cofnę się do grudnia 2022 r. Okresu, gdy wróciliśmy do chaty, aby przygotować Święta Bożego Narodzenia.A było to tak; 




Odjeżdżając z Koźla zostawiliśmy miasto ciepłe, jesienne, z temperaturami w okolicy + 10 stopni Celsjusza. Doniesienia telewizyjne straszyły w tym czasie silnymi mrozami nocnymi na wschodzie Polski. Martwiliśmy się, czy chata zbyt się nie wyziębiła, czy rury z wodą nie pozamarzały. Przyjechaliśmy do chaty po sześciodniowym pobycie w domu wczesnym wieczorem Na zewnątrz było ciemno. Im bliżej Sanka, tym częściej za oknami pojawiały się zasypane śniegiem pola, jednak już w Lesku zrozumieliśmy, że tym razem podczas naszej nieobecności były obfite opady śniegu. Dojeżdżając do zatoczki autobusowej przemieszczaliśmy się pasem  odśnieżonej przez pług drogi. Pług zasypał nasz wjazd w dół i Jędrek po podniesieniu podwozia samochodu do pozycji najwyższej sam zrobił z naszego auta pług. Nie mieliśmy żadnej łopaty, więc nie było innego wyjścia. Jakoś zjechaliśmy na górny parking. Chaty tonęły w zwałach śniegu. Zastanawialiśmy się, którędy będzie najłatwiej zejść i doszliśmy do wniosku, że najbliżej ogrodzenia, pod sosenkami droga będzie najbezpieczniejsza. Brnęliśmy nocą po ciemku, zapadając się po kolana, a czasem i powyżej kolan w śnieżnej pierzynie, która spowijała Wyluzowaną. Jakoś udało nam się dobrnąć do dolnego parkingu. Tam złapała nas fotokomórka i załączyła solarną lampę. Pomiędzy chatami już tak źle nie było. Dochodząc do drugiej chaty

 załączyła się druga solarna lampa.

 

 

A potem było jak zwykle. Długie grzanie chaty, odśnieżanie drogi, rozpakowane bagaży, szybka kolacja z resztek przy wiezionego prowiantu. Gdy temperatura w chacie doszła do 15 stopni zagrzaliśmy wodę i w chłodnej łazience nastąpił szybki prysznic. Następnego dnia nie było innego wyjścia i tylko trzeba było wyjechać na pobieżne zakupy spożywcze. Za dwa dni zdążyliśmy zrobić listę co z grubsza potrzeba na święta. Przywlekliśmy zakupy do chaty i wpadliśmy w przedświąteczny rytm dni. Zaczęliśmy od długo dojrzewającego schabu, potem były drobiowe kiełbasy, które Jędrek uwędził przed samym przyjazdem Stelli, pasztet z mieszanego mięsa zrobiłam w tym samym dniu. W tym roku nie przygotowaliśmy wielu wędlin. Moja rodzinka jest bardziej nastawiona na jarzyny i owoce. Za to kutii zrobiłam sagan i przez święta została połknięta. Na Sylwestra musiałam zrobić drugą, ale już w dużo mniejszej ilości.To było na specjalną prośbę wnuków. Gdy przyjechała świąteczna nasza rodzinna Ekipa  śniegu zostało tyle, aby Kornel ulepił rachitycznego bałwana. Następnego dnia bałwan zakończył swój bałwani żywot. A dziś zakwitła 

                 kalina wonna.

Chleb żytni na zakwasie piekłam parokrotnie, a Stella piekła mieszany na jogurcie i pszenną chałkę. Za ryby odpowiedzialny był Jędrek. Kamil z chłopakami zajął się choinką, nakrywaniem do stołu i wszelkimi pracami pomocniczymi.Choinka w tym roku stanęła w miejscu fotela , na którym zazwyczaj siada Jędrek przy oglądaniu telewizji. Ale to niezbyt trafny wybór miejsca, bo dla mnie przy wigilijnym stole była niewidoczna. Brakło mi więc pełnej magii wigilijnego stołu. Pod sufitem krążyły kolędy, puszczone z odtwarzacza, bo niestety dobrym wokalem nikt z nas nie dysponuje. Inaczej jest, gdy na święta przyjeżdża Lucek z Karolinką i dziewczynkami. Te to mają niezłe głosy oraz dobry słuch i to cała trójka. Niestety w tym roku zmogła ich wszystkich jakaś grypa. Zostali w domu i chorowali do Nowego Roku. Teraz już jest dobrze. Dziewczynki chodzą do szkoły, a ich rodzice do pracy.
















A święta były bardzo tradycyjne. Jak to zwykle u nas, bo dbamy o nasze rodzinne tradycje. Na wigilię jak zwykle czerwony barszcz z zakwasu z wywarem grzybowym. Do tego uszka z grzybami i paluszki z ciasta francuskiego z ziołami oraz paszteciki z pieczarkami i serem. Co kto chce. Potem ryba smażona, pieczona i w galarecie, kapusta z grzybami i chałka oraz chleb na zakwasie. Dla chętnych pierogi z owocami i na koniec kompot z suszu. Na deser na słodko pierniczki, krajanka piernikowa, babeczki kruche z trzema kremami; orzechowym, czekoladowym i waniliowym oraz odrobinką powideł ze śliwki węgierki i oczywiście odrobinka kutii. Niebo w gębie! Świąteczne obiady też są tradycyjne. Mój rodzinny to kurczak faszerowany po polsku , a tradycja nabyta; obiad śląski; rolady wołowe z kluskami śląskimi i czerwoną kapustą. Inne surówki i sałatki robimy takie, na jakie mają ochotę najmłodsi. Zupę dobieramy kierując się ochotą Kornela, który jest największym niejadkiem. Na wigilijnym stole mamy tradycyjnie opłatek, sianko, dodatkowy talerz dla zmarłych bliskich, lub przypadkowego gościa. I u nas nie jest to tylko pusty frazes, bo już tak było, że był on wykorzystany przez gościa. Z pewnością duchy bliskich nam tego dnia towarzyszą, bo często o nich rozmawiamy, zapalamy dla nich świeczkę. Tak też jest w noc sylwestrową. Tym razem program telewizyjny , a w zasadzie koncert sylwestrowy nas rozczarował. Poza paroma wykonawcami, których  chętnie wysłuchałam, byłam zniesmaczona doborem wykonawców i poziomem wykonania piosenek. Jednak przy kolacji było miło. Przygotowane przez nas potrawy w mig zniknęły ze stołu , a północ przyszła nie wiadomo kiedy. Kornelek został przyniesiony ze swojego łóżka. Był mało przytomny, ale następnego dnia mówił, że doskonale pamięta nasze życzenia. Nie lubię huku fajerwerków i uważam, że zakaz puszczania fajerwerków powinien być przestrzegany i kontrolowany. Nie jestem pewna, czy został uchwalony, a jeśli nie, to najwyższy czas na to.Następnego dnia Nowy rok przywitał nas jasnym blaskiem słońca. Zrobiło mi  się jakoś raźniej i pomyślałam, że może to szczęśliwy znak dla tego roku. Koncert noworoczny z Wiednia wysłuchałyśmy z córką i stwierdziłyśmy, że jakoś biedniejsza była jego oprawa, bo niby sporo kwiatów, ale nie widać było tego przepychu, który był co roku. Wyraźnie Europa oszczędza! Zniknęły też bogate kreacje słuchaczy i widzów. Nie ma już tej elegancji, wieczorowych sukien, a nawet widziałam jakiegoś pana w wymiętej , niechlujnej koszuli i swetrze.  Za to muzyka jak co roku cudna! A drugiego dnia stycznia rodzinka zebrała się, posprzątała po sobie i wyjechała. Były łzy ( to ja i córka) i uściski ( to reszta), zapewnienia o niechęci wyjazdu i tęsknocie! I powoli wszystko wróciło do normy. Weszłam w utarte tory.Wróciłam do lekcji francuskiego, wieczornych jazd na rowerku treningowym oraz czytania i pisania. I tak mi zeszło do dziś, bo musiałam uzupełnić spiżarnię, wykupić leki, odświeżyć stare znajomości i poskładać życzenia znajomym oraz przyjaciołom.















W moich zdjęciach jest taki trochę "misz-masz", jak i w moich myślach oraz uczuciach. A za oknem raz zima, a za parę dni wiosna! Teraz leje!

         Wszystkim gościom ChatoManii życzę wszelkiej pomyślności 

                                        w 2023 roku.