sobota, 11 maja 2019

Niech się mury pną do góry!

 Jutro wyjeżdżamy do miasta. Szkoda, że to już, ale tak trzeba. Jeszcze dziś czeka nas trochę pracy. Jędrek przygotowuje się do ścięcia paru gałęzi z dębu. Wiszą one nad Lucyny chatą, niszczą dach. Żołędzie, liście i małe gałązki zatykają rynny.
Po południu ma przyjść jakiś fachowiec do tych spraw. Trochę obawiam się, czy we dwójkę dadzą radę i nikt na tym nie ucierpi, prócz dębu. Jednak trudno, gałęzie muszą być usunięte! Po co rozrastał się w stronę chaty, a nie ogrodu?
Niniejszym informuję, że w  ubiegłym tygodniu przyleciała sobie wena i kopnęła mnie w zadek. Skutkiem tego kopa powstało dwa obrazy. Jeden to "wiosna w Bóbrce", a drugi " wiosenna ławeczka". Bardzo dawno nie malowałam akrylem. Jakoś nie nachodziło mnie, miałam też małe zastoje w pisaniu. A tu nagle majowy pobyt w chacie otworzył przymkniętą furtkę do twórczości. Mam potrzebę uzewnętrzniania wszystkiego, co gromadziło się w moim wnętrzu przez dłuższy okres czasu. Piszę i maluję jak szalona. Poza tym robię to co zawsze, czyli pomagam w nasadzaniach, gotuję, piorę sprzątam, porządkuję, jeżdżę na zakupy, ćwiczę... Czyżby odstawienie mięsa zaowocowało mnóstwem dobrej energii?


 Może to piękno bieszczadzkiej przyrody przywołało wenę? A może jedno i drugie?
Liczne opady deszczu wykluczają ścinanie trawy, bo trawnik jest grząski i wilgotny jak dobrze nasączona gąbka. Nic to!
Udało się nam załatwić osobę, która to zrobi po naszym wyjeździe.
Być może deszcze ustaną i obeschnie na tyle, że możliwe będzie obciążanie trawników wagą sprzętu i dorosłego człowieka. Teraz każdy krok powoduje pozostawienie w gruncie głębokich zagłębień.
A trawka sobie rośnie i trawnik między chatami robi się coraz bardziej szmaragdowy. Za to na stokach szaleństwo mniszka i  to w różnych fazach kwitnienia. Bardzo malowniczo wyglądają delikatne bańki dmuchawców wyglądające znad bujnej trawy. Nasz ogród stał się bajkowy, szczególnie w promieniach wstającego i zachodzącego słońca, które prześwietla zieleń. Dziś w świetle słoneczka widać było roje małych dmuchawcowych śmigiełek, serfujących nad łąką.
Wyglądały jak ogromny desant spadochroniarzy.

Wczoraj była u nas koleżanka i trochę wzięło nas na wspominki. W zasadzie dzięki niej zakochaliśmy się w Bieszczadach. Gdy pierwszy raz tu przyjechaliśmy, zaczarowała nas swoim kolorowym rajem LeGrażu. Wracaliśmy i wracaliśmy aby nasycić się pięknem , atmosferą, przyrodą... i jakoś tak się stało, że nadal wracamy ale już do siebie.
Koleżanka wspominała, jak to wiele lat temu promowała swoją miejscowość. Wyszukiwała ludzi, którzy kultywowali stare rzemiosło; bibułkarstwo, pieczenie chleba, garncarstwo itd. Później pokazywali swoje wyroby na ludowych kiermaszach. Bardzo ciekawa była opowieść o kobiecie, nazwijmy ją Malwiną. Była matką wielodzietnej rodziny. Wraz z mężem z dziada pradziada parali się rolnictwem. Gospodarstwo ich było tradycyjne; koń, krowa, kury, gęsi, kaczki... Pani Malwina piekła chleb, robiła masło, sery.  Gotowała tradycyjne wschodnie potrawy.
Gdy moja koleżanka dowiedziała się o niej, pojechała aby zakupić parę bochenków chleba na kiermasz, który urządzała  w lokalnej szkole. Brakowało tam właśnie jedynie domowego chleba.
Jakie było zdziwienie koleżanki, gdy na prośbę o sprzedaż chleba pani Malwina wybuchnęła histerycznym płaczem i zaczęła ją prosić, aby nie mówiła nikomu, że ona piecze chleb. Podobno jej dzieci były w szkole z tego powodu wyśmiewane. Koledzy mówili im, że są biedakami, bo nie stać ich na kupno w sklepie chleba, masła , czy sera. Pani Malwina bardzo się z tego powodu wstydziła i chciała zaoszczędzić swoim dzieciom stresu. Oczywiście po wielu tłumaczeniach , po licznych  podejściach i próbach przekonania jej, udało się. Ale nie o tym chciałam napisać. Bardziej o tym, że na przestrzeni lat bardzo zmienił się sposób myślenia ludzi. Zaczęto doceniać rękodzieło, domowe wyroby, ekologiczne, smaczne i dużo zdrowsze niż te, które możemy dostać w sklepach.

I nie jest to powód do wyśmiewania, a wręcz odwrotnie, do dumy. Jednak szkoda, że umiejętności te zanikają. Wymagają wiele zachodu, czasu, a świat teraz żyje w pośpiechu. Ludzie posiłkują się tzw. gotowcami, bo wygodniej, szybciej i nie trzeba sobie niczym głowy zaprzątać.
Cieszę się, że nauczyłam się delektować życiem. Smakować każdą chwilę, szczególnie tu, w chacie.
Po południu zrobiło się ciepło. Słoneczko zaczęło grzać intensywniej. Posadziliśmy barwinek pod brzózką- Królową śniegu.
Na górze pod drewutnią wsadziliśmy sadzonki nasturcji. Ustawiliśmy donice z kwiatami i ziołami. Usiedliśmy do popołudniowej kawy.
Żal, że już musimy opuścić nasz raj.

















































sobota, 4 maja 2019

Maj bardzo mało majowy



 Wielkimi krokami zbliżał się długi weekend majowy. I jak to zwykle bywa, temperatura spadała odwrotnie  proporcjonalnie do tego, ile dni zostało do Pierwszego Maja. W niedzielę wieczorem zaczęło lać jak z cebra. Niebo pociemniało, powiał lodowaty wiatr. Siedziałam z książką na kolanach i zastanawiałam się, czy aby na pewno chcę przejść na weganizm. I tak już prawie odstawiłam mięso oraz wędliny, nie jem jajek, bo mam na nie uczulenie. Pozostał mi nabiał bez laktozy, której jakoś ostatnio nie trawię. Na stare lata mój organizm daje mi znać, że męczą go toksyny powstałe po spożyciu białka zwierzęcego. Po zjedzeniu niewłaściwych dla mnie pokarmów staję się plamiasta, a na dodatek plamy często swędzą i nieładnie wyglądają, szczególnie te na twarzy. Nie zawsze mogę ukryć je pod korektorem i podkładem. Na dodatek te środki upiększające nie specjalnie mi służą. Ale nie chcę dalej  rozwodzić się na temat swojego podejścia do kosmetyków, bo nie o tym chciałabym. Tak więc siedzę z książką " Heppy detoks", rozważam za i przeciw, aż tu nagle drzwi się otwierają i Jędrek wprowadza do chaty młodą dziewczynę.
Od siostry dowiedziałam się, że jej syn miał przyjechać na weekend ze swoimi kolegami i koleżankami. Wiedziałam, że jedna z nich miała dojechać osobno.  Michała z towarzystwem jeszcze nie było. Chata siostry była otwarta. Jędrek załączył w niej wodę i podłączył wszystko, aby młodzi mogli zamieszkać, ale od jesieni nikogo w chacie nie było. Pająki zasnuły kąty, kurz osiadł na meblach, a poza tym było bardzo zimno. Dziewczyna była zmoknięta i zmarznięta. Żal zrobiło się nam koleżanki siostrzeńca ( od razu poinformowała nas, że jest dziewczyną siostrzeńca), która ledwo doszła z wioski do chaty. Szła w siekącym deszczu, podmuchach lodowatego wiatru, a tu chata pusta. Nie dojechali!
Posadziłam ją przy kominku, rozwiesiłam mokrą kurtkę, zrobiłam czajniczek gorącej herbaty i nakarmiłam świeżo upieczonym chlebem z masłem i pomidorami.
Wędlin nie mieliśmy. To tak w ramach mojego odrzucenia mięsa i jego wyrobów. (Jędrek nie wytrzymał i już w poniedziałek dokupił na dole w wiejskim sklepiku kawał kiełbasy.)
Nie jestem wścibska, ale skoro Młoda kobieta sama dopominała się aby nazywać ją dziewczyną
Michała, to w ramach wieczorku zapoznawczego podpytałam o to i owo.
Towarzystwo przyjechało po dwóch godzinach. Jędrek w tzw. międzyczasie napalił w chacie, bo żal mu było młodych.
Dziewczyna siostrzeńca poszła do chaty, gdy zrobiło się w niej ciepło, bo stwierdziła, że zacznie sprzątać i przygotuje sobie oraz chłopakowi miejsce do spania. Reszta niech się martwi o siebie.
I tak sobie w tym momencie pomyślałam, że to dobrze iż obecnie część młodych dziewcząt nie daje się wykorzystywać i od razu nie bawi w dom i gosposię. Pomyślałam też, że ja w jej wieku od razu zabrałabym się za sprzątanie całego domu, aby przygotować go i dla innych. I pewnie nikt by tego nie dostrzegł, nie mówiąc o podziękowaniu. Po prostu tak zostałam wychowana. Kobieta powinna sprzątać, gotować, prać, być odpowiedzialną za siebie i za innych itd. I pewnie jeszcze denerwowałabym się, czy aby wszyscy będą zadowoleni. Czy dobrze wszystko zrobiłam. A tu młoda przyjechała i zadbała o siebie. Brawo! Ma takie same prawa do odpoczynku jak inni. Nie musi więcej niż inni. I nie jest z tego rozliczana. Mam nadzieję, że dzisiejsze dziewczynki są coraz częściej wychowywane na partnerki, osoby kochające również siebie, wiedzące czego chcą, a przede wszystkim czego nie chcą. Ja długo się tego uczyłam, wychowana w patriarchalnej rodzinie. Wprawdzie jak na lata pięćdziesiąte moja biologiczna rodzina była i tak dosyć postępowa, ale nie na tyle aby nie wychowywać mnie i siostry w klimatach tamtych czasów. Dziewczynka powinna nie odzywać się niepytana, być ładna i grzeczna. Powinna siedzieć w kącie aż ją znajdą. Jakby była jakimś zagubionym przedmiotem. Skoro zagubiona, to nie specjalnie wartościowa, bo o wartościowe przedmioty się dba. Rzuca się w kąt niespecjalnie potrzebne. Ciągle słyszałam słowo  powinnam to i tamto oraz , że  i nie wypada mi tego, czy tamtego bo jestem dziewczynką, nie powinnam zaś czegoś innego z tego samego powodu ...
Więc skąd w dorosłym wieku miałam wiedzieć czego tak naprawdę chcę i kim jestem? Podobno jakiś czas byłam niepokorna i zbuntowana. Bo jaka miałam być, gdy naginano moją naturalnie śmiałą naturę i równie , jak u moich rówieśników, chłopaków otwarty i analityczny umysł. A więc w ramach buntu robiłam bardzo często na opak i parzyłam się, ucząc na własnych błędach. Negatywne doświadczenia zachwiały moją wiarę w siebie i pewność, że warto. Potwierdziły tylko przekaz , że nie dorosłam do samodzielności.   Stałam się nieśmiała, wycofana...  Do tego, że jestem tak samo ważna , jak i mężczyźni doszłam w bardzo dojrzałym wieku. Czyli bardzo długo uczyłam się poczucia własnej wartości, dojrzałości mentalnej, stabilności emocjonalnej , a przede wszystkim empatii. Czyli wyważałam niepotrzebne drzwi, których często obecnie nie mają młode kobiety...  
Wracając do mojej opowieści. Przyjechali fajni, młodzi, wykształceni ludzie startujący dopiero w życie. Jedni z nich posiadali większą " kindersztubę " inni mniejszą, jak w którym domu przykładano wagę do form grzecznościowych na co dzień. Z daleka przyglądałam się , jak spędzają czas.




Mieli dużo szczęścia, bo przez prawie cały okres ich pobytu pogoda wprawdzie była w kratkę, ale nie uniemożliwiała wędrówek po Bieszczadach. Więc chodzili, wspinali się, bawili, jak to młodzi. Na koniec posprzątali po sobie i pojechali. Widziałam, bo przechodziłam obok chaty, że wszyscy razem pracowali. Dziewczyny i chłopaki. Ręka w rękę. Fajnie, że nie wszyscy młodzi tylko " imprezują", że są i tacy, którzy od życia chcą  więcej i poznają piękno naszego świata.


A my wykorzystaliśmy okresy, gdy nie padało zbyt mocno. Pracowaliśmy. Byliśmy też dwukrotnie na targu. Kupiłam kwiatki do skrzynek, bo chciałabym aby w tym roku otoczenie naszych chat było piękne. Następnego dnia posadziłam roślinki. Mamy dwie skrzynki z kwiatkami i jedną, największą z ziołami. Mam więc swój ogródek ziołowy. Mam nadzieję, że roślinki przetrwają do naszego następnego przyjazdu. Ale jeszcze przez tydzień będziemy w chacie.
Jędrek poszerza i wzmacnia stok, na którym stoi nasza chata.Muruje murek oporowy z kamieni ze stoku Kozińca. Zrobi też schody w dół, aby wygodnie można było zejść poniżej chaty.
Dziś młodzi wyjechali. Zostaliśmy znowu we dwójkę w naszej posiadłości. Musimy gdzieś zakupić pozostałą ilość kamieni, aby skończyć murek. Trzeba też zrobić nasadzenia pozostałych roślin, które przywieźliśmy z miasta. Ale to w przyszłym tygodniu, bo dziś od południa leje. Oziębiło się.

Gdy siedzę w domu, zastanawiam się, jak upiększyć naszą chatkę. Znalazłam w internecie lampę, której szukałam od paru lat. Wiem też jaki fotel powinien stać za kominkiem. To powinien być kolorowy uszak z podnóżkiem, aby Jędrek po ciężkiej pracy mógł sobie  na nim odpocząć. Wymyśliłam też jak powinien wyglądać napis nad bramą wejściową na górny parking. Tam też ma być pod daszkiem lampa oświetlająca wjazd. Może sama wypalę i wyrzeźbię ten napis w ramach tzw. wolnych przebiegów.
Jestem też ciało doradcze mojego męża. Czasem jakiś pomysł zyskuje jego zainteresowanie. Wymyśliłam , jak powinna wyglądać kamienna ścieżka pod tarasem. I gdzie ma zostać posadzony barwinek.



Rozkwitają rododendrony, jedne z wielu ulubionych kwiatów mojego męża, a jest ich już trochę. Zaczynają też kwitnąć bzy. Stok domaga się koszenia. Na trawniku młoda trawka coraz wyższa i bardziej gęsta. Jednak jest mokro i nie da się kosić. Trzeba czekać, aż przejdą deszcze i teren obeschnie.
Kwitną rajskie jabłuszka. Kwiaty ich są śliczne i nic dziwnego, że nadano im tak rajską nazwę. Są prawdziwą ozdobą naszego ogrodu.
I tyle o roślinkach.
A na zewnątrz leje i jest zimno. Jędrek poszedł w las. On kocha taką padatą pogodę. Nie straszne mu deszcze i zimno. Ja jestem bardziej ciepłolubna. Siedzę przy kominku . Trzaska ogień,  ja robię to co lubię, bo piszę. ..
Ostatnio słuchałam psychologicznego wykładu na you tube dotyczącego związków, samotności w związkach, pustych relacji  i tym podobne tematy.  Pani wykładowca psychologii na uniwersytecie i zarazem terapeuta indywidualny powiedziała między innymi coś, co mi dało do myślenia. Kiedy związki bywają w miarę trwałe? Kiedy utrzymują się przyjaźnie, małżeństwa? Kiedy ludzie są siebie ciągle ciekawi? Gdy nie uwieszają się jedni na drugich.Gdy nie zamęczają siebie od rana do nocy swoim towarzystwem,a robią coś wspólnego tylko w małym zakresie. Gdy każdy ma swoje zainteresowania i nie nagina drugiego do swoich upodobań. Nie stara się go zmienić na wzór i podobieństwo swoje. Inność jest ciekawa. Zawsze stanowi jakąś dobrą tajemnicę. Nie nudzimy się w takiej relacji. Jesteśmy ciągle ciekawi świata tej drugiej osoby. Chcemy go poznawać i odkrywać. Wszystko w nadmiarze staje się nudne, nawet wzajemne towarzystwo . Od nudy ludzie uciekają. Nudny przyjaciel, kolega , czy też partner ,( partnerka) przestaje być atrakcyjny.  I może to jest cała tajemnica długoletnich przyjaźni, związków.


Jestem całkiem inna niż Jędrek. Fakt, że mamy trochę wspólnego, oczywiście oprócz sakramentu małżeństwa,  dwójki dzieci oraz piątki wnuków. Oboje podobnie patrzymy na świat, choć nie zawsze.
Oboje lubimy przyrodę i długie wędrówki, aktywność fizyczną, ale każdy z nas lubi inne formy tej aktywności. Ja lubię oglądać pogardliwie nazywane przez mojego męża " stare kamienie", czyli zabytki, on woli szwendać się po terenie i wyszukiwać inności zwiedzanych krajów. Nie lubi leżenia na plaży, melodramatów, psychologicznego " bełkotu", czyli tego, co lubię ja....Ale od czasu do czasu z uwagą słucha, co przeczytałam np. w psychologicznej książce. Ja z kolei chętnie wysłuchuję jego opowieści o samotnych rowerowych wycieczkach po bezdrożach Bieszczadów, mimo iż z nim za żadne skarby nie pojechałabym... Jesteśmy tak różni, że aż dziw, że ciągle idziemy w tę samą stronę.
I dziś na tyle wątku osobistego. Starczy. I tak wiele napisałam . Ale  mimo deszczu jest maj, więc moje wynurzenia są troszkę usprawiedliwione.