Po przyjeździe do miasta nasz czas zdecydowanie przyspieszył. Tyle się dzieje, że mam poczucie cofki. Jest tak, jakbym miała czterdzieści lat, a nie dużo więcej. Ostatni tydzień też obfitował w różne zajęcia. Dzieje się ! Przede wszystkim powychodziły nam posiane po przyjeździe roślinki. I gnają do góry tak szybko, że obawiamy się, że do Bóbrki będziemy wracać z pełnym ogrodem i na inne bagaże nie starczy miejsca. A to wykluczone, bo i bez roślinek zwykle mamy zbyt dużo bagaży. Czasem wydaje mi się, że wozimy w te i we wte połowę domu. Ale wracając do roślinek, to z ziemi wychylił swoje listki rącznik, czyli rycynus. Na zdjęciu widać jakie ma wielkie liście. Powychodziły też różne gatunki pomidorków. Wraz z Jędrkiem postanowiliśmy, że w tym roku założymy sobie w Bóbrce większy ogródek, czyli grządki przykryte małą folię, pod którą będziemy hodować pomidory i ogórki , bo zazwyczaj z nich najczęściej korzystamy, a może znajdzie się też miejsce na jakąś papryczkę i sałatę. Na zewnątrz zamierzamy posadzić cebulkę , a w donicach zioła i kwiatki. Tak wyglądają nasze najbliższe plany ogrodnicze, ale co z nich wyjdzie, to czas pokaże. A wracając do galopującego czasu,to za mną cudowne spotkanie z moimi dwoma przyjaciółkami. Są one dla mnie niczym dla spragnionego łyk ożywczej, źródlanej wody. Znamy się doskonale i pomimo iż jesteśmy bardzo różne i to nie tylko zewnętrznie, ale również z usposobienia, sposobu na życie, upodobań, światopoglądu... Szanujemy siebie i jesteśmy dla siebie wsparciem,a wobec naszej inności jesteśmy bardzo tolerancyjne. Łączy nas szczerość relacji i bardzo duża empatia. Nasza przyjaźń sprawdziła się na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat i to nie tylko w dobrych okresach naszego życia , ale przede wszystkim w okresach trudnych, czy nawet tragicznych. Staramy się dostrzegać to, co nas wszystkie trzy łączy, a tolerować sprawy, czy poglądy, które nas dzielą. Ja cenię moje przyjaciółki za ich wrażliwość na innych, prawdziwą chęć niesienia pomocy i tolerancję dla moich ułomności. W każdej z nich odnajduję cechy wspólne z moimi, coś mi bardzo bliskiego i dla mnie ważnego. Każdą z moich dwóch przyjaciółek cenię za cechy, których nie posiadam, a które robią z nich osoby dla mnie wyjątkowe. Nie mam wielkiego grona przyjaciół, ale za tych, których mam, jestem szczerze wdzięczna Opatrzności.
Pierwszego dnia wiosny wstaliśmy z postanowieniem południowego wyjazdu w tzw. teren, by w okolicznych wioskach, na polach poszukać wiosny. Tego dnia był Światowy Dzień Osób z chorobą Downa. Już rankiem wraz z życzeniami miłej niedzieli otrzymaliśmy zdjęcie naszej znajomej trzylatki- Agatki. Dziewczynka cierpi na to schorzenie. Jest prześliczna i rozwija się bardzo dobrze. Kibicujemy jej rodzicom i dziadkom. Na znak solidarności tego dnia ubraliśmy na stopy różne kolorowe skarpetki. W niedzielę za oknem było szaro-buro. Syn, który na weekend wraz z rodzinką i przyjaciółmi pojechał do Bóbrki w sobotę przysłał zdjęcie, na którym uwidoczniona była pokrywa śniegu, który spadł na Wyluzowaną. W piątek była dobra pogoda, więc nie spodziewał się takiej zmiany i po przyjeździe zjechał na dolny parking koło chaty. Kolega zaparkował na górnym. Oboje w sobotę mieli straszne kłopoty z wyjazdem na drogę. Syn musiał łopatą odśnieżyć cały parking i drogę w górę, którą dodatkowo musiał posypać piaskiem, aby koła złapały przyczepność.
Po obejrzeniu zdjęć, w niedzielne południe ubraliśmy się ciepło i choć bardzo wiało, pojechaliśmy na cotygodniową, niedzielną wycieczkę. Samochód skierowaliśmy w stronę Większyc. Jednak zaraz za Koźlem zjechaliśmy w lewo w drogę, która wiodła do nowego większyckiego osiedla domków jednorodzinnych. Przeważnie tam mają swoje nowe parcele byli mieszkańcy Koźla. Jechaliśmy wzdłuż drogi rowerowej , biegnącej starą trasą kolejową szlaku do Polskiej Cerekwii. Wyjechaliśmy w Reńskiej i zaraz za torami wjechaliśmy w ulicę biegnącą powyżej torowiska. Postanowiłam sobie, że w cieplejszym okresie pojadę sobie trasą rowerową z Koźla aż do jej końca i sprawdzę , gdzie można nią zajechać. Oczywiście muszę w tzw. międzyczasie zakupić rower, bo swój podarowałam Julce. W Reńskiej Wsi wjechaliśmy na drogę krajową i udaliśmy się w kierunku Polskiej Cerekwi. Za oknem robiło się coraz bardziej szaro i zdecydowanie szybkość wiatru zwiększyła się. Zadowolona byłam, że siedzę w samochodzie, a nie jestem gdzieś na zewnątrz. Gdy dojechaliśmy do Polskiej Cerekwi, naszym oczom ukazały zamek. Jak później pogrzebałam w internecie, to dowiedziałam się, że zbudowany został w 1617 roku. Jest to dwupiętrowa renesansowa budowla wzniesiona z cegły na planie kwadratu z wewnętrznym dziedzińcem i dwoma ośmiobocznymi basztami w narożach elewacji frontowej. Pałac zbudowany został przez Fryderyka von Opersdorffa. W 1894 roku został przebudowany i odnowiony dla Eberharda Matuszki. Spalony w 1945 roku. Historia Polskiej Cerkwi sięga czasów rzymskich, kiedy to została założona osada na szlaku handlowym z Moraw do Polski. Jak donoszą źródła historyczne w 1337 roku nazywano ją Noua Ecclesia. W XVII w. miejscowość stanowiła własność znanego rodu Opersdorfów, w XVIII w. rodu Gaschinów, później należała do czeskich magnatów Matuschków i w końcu do niemieckiego rodu Seher-Thos.W 1945 r. pałac spłonął, a w kolejnych latach nie był odbudowywany. Obecnie zabytek jest własnością gminy Polska Cerekiew, która prowadzi rewitalizację obiektu. Zamkowy dziedziniec ma zostać przykryty przeszklonym dachem, gdzie będą odbywały się koncerty i wydarzenia artystyczne.Na poddaszu zamku planowany jest hotel, w którym znajdzie się ok. 50 miejsc noclegowych. Od paru ostatnich lat podobno nic się nie zmieniło.
Na moment wyszliśmy z samochodu. Wiało, i zaczęło sypać śniegiem. Kurcgalopem obiegliśmy co się dało i z powrotem do auta. Później objechaliśmy całą Polską Cerekiew i pojechaliśmy dalej w kierunku Raciborza, zbaczając w stronę Błażejowic i Łan. Później przez Podlesie , Przewóz , zajechaliśmy do Miejsca Odrzańskiego. W Miejscu Odrzańskim na stoku przywitała nas wiosna dywanem przebiśniegów porastających stok. Znam dobrze te wszystkie miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy, bo w okresie mojej aktywności zawodowej często odwiedzałam tutaj podopieczne rodziny. Gdy wyjechaliśmy z Przewozu , skierowaliśmy się w stronę kozielskiego domu. Na skrzyżowaniu minęliśmy drogę w lewo prowadzącą do Roszowic. Skręciliśmy w prawo w kierunku Roszowickiego Lasu. Tam pojechaliśmy w stronę Cisku, skąd udaliśmy się do Koźla.
Po drodze odkryliśmy takie oto perełki.
W trakcie wycieczki rozszalała się śnieżyca. Jechaliśmy asfaltowymi wąskimi drogami, biegnącymi wśród pól. Widzieliśmy liczne stada saren pasących się na oziminie i zielonych płachtach zimozielonego rzepaku. A nawet dostrzegliśmy wielkie stado łabędzi, które w ten sam sposób dożywiało się na polu. Wprawdzie niedaleko Cisku płynie Odra, ale po raz pierwszy widziałam tak wiele łabędzi na jednym polu.
Z chaty w Bóbrce wyjeżdżałam, gdy na
stoku kwitły przebiśniegi, przylaszczki i wydawało się, że zima już nie
wróci. Zostawiłam tam puchową kurtkę i kożuszek. Zabrałam ze sobą
sportową kurtkę przejściową. W domu w szafie miałam wiosenny, cieplejszy wełniany płaszczyk, który jest dobry na wiosnę, a tu zima
zrobiła nam niespodziankę opadami śniegu i niskimi temperaturami.
Długie wędrówki stały się niemożliwe, bo mimo okutania się chustą jest
mi nim zimno. Poczekam z wędrówkami na bardziej sprzyjające warunki
pogodowe. Na razie pozostaje mi oglądać świat przez okno samochodu.I tyle bieżących wieści z mojego miejskiego miejsca zamieszkania, mojej miejskiej " chaty".