-- Jak będziesz na emeryturze, to dopiero przekonasz się, jak on gna! -- Zazwyczaj słyszałam w odpowiedzi i nie wierzyłam, myśląc, że na emeryturze czas pewnie ciągnie się, jak flaki z olejem.
-- Nie wierzysz? Spójrz na mnie. Tyle planowałam, tak się przygotowywałam i co? Nici z moich planów. Nawet jednej setnej nie zrealizowałam. -- Mówiła mama i uśmiechała się smutno. Pewnie tęskniła za podróżami, o których marzyła, albo o malowaniu drewnianych łyżek, bo taka była wtedy moda na wiszące w kuchni malowane na ludowo sztućce.
Przytakiwałam jej z grzeczności, ale w duchu komentowałam to jako lenistwo, nieudolność, słomiany zapał, który zazwyczaj rodzice mi zarzucali.
Z biegiem lat wyrosłam z tego szybkiego, pochopnego oceniania postępowania innych, bez zbytniego wgłębiania się w powody.Nauczyłam się, że jak to mówią, "aby móc ocenić postępowanie innego człowieka musisz najpierw pochodzić w jego butach". Ja mam swoje buty. Lubię je. Już trochę drogi w nich przeszłam. Doszłam do momentu realizacji planów. I nie wyrabiam się. Nie wiem w jaki sposób potrafiłam w przeszłości pracować zawodowo, ogarniać dom i rodzinę , a jeszcze pisać, malować, podróżować...
Teraz często wspominam opowieść znajomej, której stara matka miała zwyczaj mówić, że jej życie to tylko ścielenie łózek. Rano zaściela, parę razy pokręci się po domu i zaraz jest wieczór, więc musi rozścielać je na nowo.
Ten przydługi wstęp jest moim usprawiedliwieniem braku aktywności na blogerze. Jakoś czas pożarł mi część pracowitych wakacji i jesieni. Ocknęłam się wczoraj i złapałam się za głowę.
-- Ale mam tyły! -- stwierdziłam i postanowiłam coś z tym zrobić.
Jestem w Wyluzowanej ponownie już od połowy września. W tym roku jesień jest tutaj wyjątkowo barwna i bogata. Czaruje złotem, rubinami, szmaragdami itp. Jeszcze nigdy nie widziałam na naszej łące tylu rydzów, pod brzózkami tylu kozaków, na stoku podgrzybków i opieniek.
Prawie codziennie zajmujemy się grzybami, które znosi Jędrek, jakby mu się wysypywały z rogu obfitości. W chacie unosi się grzybowy aromat. Dwa ogromne słoje z suszonymi grzybami stoją na kuchennym oknie. Parę mniejszych już rozdałam, a następne czekają w kolejce . Półlitrowe słoiki z marynowanymi rydzami, podrzybkami, maślakami i opieńkami dumnie stoją na półce naszej spiżarni i z kiszonymi ogórkami oczekują na kiszenie kapusty...
Niesamowite, jaką dobrą mamą jest nasza przybłęda. Zmężniała, rozrosła się i już niczym nie przypomina tego wystraszonego podlotka, który miał zapadnięte boki, matową sierść.Teraz wygląda, jak lśniąca czarna pantera. Ma złote oczy i przenikliwe spojrzenie. Nadal jest bardzo niezależna i wolna. Zawzięcie poluje na myszy. Mimo, iż jest dzika, nauczyła swoje dzieci korzystania z kuwety, z której teraz również sama korzysta. Przypuszczam, że kiedyś musiała wychowywać się w jakimś domu, a później wyrzucono kłopotliwego wychowanka. Może znudziła się?
Sama wybrała naszą Wyluzowaną i jest na prawach jej mieszkańca. Przed każdym posiłkiem domaga się pieszczot. Jako mama jest cierpliwa i dostojna. Pokazała dzieciom, że można mieć do nas zaufanie. Uczy je polować. Oswaja z widokiem martwej myszy. Pokazuje , jak walczyć i polować.
Nie traci cierpliwości. Niesforne dzieciaki nie raz dawkują jej porcję niepokoju, ale nie wyprowadza jej to z równowagi. Dyscyplinuje dzieci krótkim miauknięciem. Nie ględzi, nie lamentuje ale jest bardzo konsekwentna. Obserwując Kizię-Mizię, myślę sobie, że niejedna ludzka matka mogłaby się od niej wiele nauczyć.
Znalazłam dla Miszy i Maszy nowy dom. Czekam, aż dorosną do tego, aby bez uszczerbku na ich zdrowiu fizycznym i psychicznym mogły być odseparowane od matki. A Kizia-Mizia zostanie w Wyluzowanej.
I w taki sposób czas przecieka mi przez palce. Tracę go na zachwyt jesienią i obserwację przyrody. Resztę zostawiam na słotne i chłodne dnie. Teraz szkoda mi tego ulotnego piękna.