niedziela, 20 września 2015

Nasze wakacje; śladami Łukasiewicza i panorama Bieszczadów

W ostatnią niedzielę naszych bóbrkowych wakacji pojechaliśmy do innej Bóbrki, tej bliżej Krosna. Chłopcy nie specjalnie mieli ochotę na wycieczkę, bo Kacper i Kajtek należą do grupy " kanaponów" i uwielbiają spędzać czas w domu lub w ogrodzie z książką w ręku. Kacper dużą część wakacji przeleżał w hamaku i widok gumiaków stojących pod  hamakiem oraz  książka wystająca ponad zieloną materię ,  był codziennym widokiem, który można było obserwować z tarasu.
Kajtuś dużo budował. On bez klocków lego nigdzie nie rusza się, no chyba, że na wycieczki. Więc wracając do tematu; przekonałam moich chłopaków i pojechaliśmy w stronę Krosna. Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego mieści się w lesie i obejmuje ogromny obszar.  Było bardzo gorąco, choć niebo pokrywała gruba warstwa ciemno-stalowych chmur. Powietrze było ciężkie, przepełnione wilgocią i wydawało się, że można je kroić nożem. Jechaliśmy główną drogą Snok- Jasło, później skręciliśmy w stronę Dukli. Po kilkunastu kilometrach zobaczyłam tabliczkę wskazującą kierunek muzeum. Parking przed bramą muzeum mieści się w lesie. Zaparkowaliśmy w zatoczce wcinającej się w las, w głębokim cieniu i poszliśmy do kasy. Po przekroczeniu bramy minęliśmy po prawej stronie obelisk upamiętniajacy150 rocznicę powstania kopalni w Bóbrce i weszliśmy do nowoczesnego, budynku, pawilonu wystawowego.
 Z dużym zainteresowaniem chłopcy oglądali miniaturowe modele wież wiertniczych, różnych maszyn i urządzeń.


W sali w kształcie rotundy oglądaliśmy całe instalacje przemysłu naftowego. W centrum sali są schodki, które prowadzą do dolnych sal. Tam na ogromnych ekranach można zapoznać się z historią powstania ropy naftowej, jej wydobywania i zastosowania w przemyśle oraz życiu. W każdej z sal ekrany uruchamiają się po wejściu zwiedzających . Można usiąść na dmuchanych siedziskach i słuchać, oglądać... Gdy już pełni nowej wiedzy wyszliśmy z pawilonu, leśną szeroką ścieżką poszliśmy zgodnie z kierunkiem zwiedzania obejrzeć " jak to dawniej było"...


Po drodze studiowaliśmy informacje umieszczone w gablotach.  Zawsze miło poszerzać wiedzę na temat bogactwa, które kryją nasze ziemie.

Oglądaliśmy kieraty, pompy, sprężarki i maszyny parowe. A także kiwony pompowe, obelisk upamiętniający powstanie kopalni, wiertnice, warsztaty narzędziowe oraz kuźnię z II połowy XIX wieku. Do różnych maszyn chłopcom aż śmiały się oczy. Zaglądaliśmy pod wieże wiertnicze do ogromnych otworów. W dole szemrała... ropa! To czynne wieże. Powoli skierowaliśmy się do domu Ignacego Łukasiewicza. Tam niespodzianka; hologramy. Znaleźliśmy się najpierw w XIX wiecznej aptece. Usłyszeliśmy rozmowy klientów z  młodym panem  Ignacym, który jak żywy stał za apteczną ladą i dyskutował na temat skuteczności różnych leków oraz przyjmował zamówienia np. na czekoladę dla dzieci. Bardzo ciekawe przeżycie. Wyobraźnia miała co robić! Po opuszczeniu aptecznej sali, w pomieszczeniu obok, znaleźliśmy się w pomieszczeniu laboratorium. Tu też toczyło się hologramowe życie już starszego pana Ignacego. Później oglądaliśmy inne wystawy umieszczone w tym domu. Była np.przepiękna kolekcja lamp naftowych. Cudeńka dziś już niespotykane. Prawdziwe arcydzieła . Koronkowe, kolorowe piękno zaczarowane w przedmiotach użytkowych. Po opuszczeniu wystawy poszliśmy oglądać inne budynki kopalniane, maszyny , które pokazywały historię kopalni na przestrzeni 150 lat. Była np. część kopalni z lat 60-tych XX wieku. Oglądaliśmy ogromne ciężarówki, cysterny, maszyny... a w zasadzie historię zaklętą w maszynach.
Moim zdaniem muzeum jest bardzo ciekawe. Teren olbrzymi, a więc i doskonała wycieczka na parę godzin. Nie wiem, czy moje małe dziewczynki; Julka i Maja z taką ciekawością oglądałyby rury, wieże, maszyny, samochody . Myślę, że to nie dla nich , bo po pierwsze są za małe, a po drugie czym innym są zainteresowane. Kacper i Kajetan byli zauroczeni! Oni są ciekawi wszystkiego.
Z taką samą ciekawością oglądają maszyny,

, jak i panoramę Bieszczadów.  Po powrocie do chaty, byli bardzo zadowoleni z wycieczki. A tak ciężko było ich na nią wyciągnąć. Będą mieli co wspominać! Później zaczęło grzmieć, błyskać się i padać. Kończyły się nasze wakacje.Wyjeżdżaliśmy następnego dnia.

czwartek, 17 września 2015

Nasze wakacyjne wycieczki; Żarnowiec

Od czasu, gdy jeżdżę w Bieszczady, na trasie z Jasła do Krosna widziałam drogowskaz wskazujący kierunek Żarnowca. Była też  informacja, że mieści się tam Muzeum Marii Konopnickiej.
Zawsze chciałam odwiedzić to miejsce i zobaczyć dworek, który został ofiarowany wielkiej pisarce jako dar narodowy w 1903 roku, w dowód wdzięczności za ćwierwiecze działalności pisarskiej. Wyobraźnia podsuwała mi różne obrazy, ale najczęściej jeden; typowy dworek z dziewiętnastego wieku, obrośnięty dzikim winem.
W tym roku udało mi się namówić Kacpra, Kajtka i Jędrka na odwiedzenie tego miejsca.
Gdy przyjechaliśmy do Żarnowca, nie mogłam się doczekać widoku dworku. Zaparkowaliśmy na skraju zabytkowego parku. Ścieżką przyrodniczą poszliśmy w górę, gdzie na płaskim terenie mieszczą się dwa budynki. Po prawej stronie dużego podwórka  stoi budynek " Lamusa", w którym mieszczą się ekspozycje, magazyny zbiorów. Przede wszystkim ekspozycja biograficzno- literacka poświęcona życiu i twórczości poetki i pisarki. Z wielkim wzruszeniem znalazłam tam książeczki, które czytałam, jako mała dziewczynka.Było np. wydanie " O sierotce Marysi i krasnoludkach" z rysunkami Szancera.
Później wraz z innymi turystami zwiedzaliśmy dworek. Gdy zobaczyłam go, okazało się, że moja wyobraźnia tym razem nie przesadziła. Prawie tak samo widziałam go w myślach.
W dworku mieści się kolekcja darów jubileuszowych oraz zbiór przedmiotów, mebli z okresu, gdy mieszkała tu Maria Konopnicka.
         W dworku zobaczyliśmy wiele dyplomów i życzeń z okazji ćwierćwiecza pracy twórczej.
                                                 Niektóre były wyjątkowo piękne.

 Z tu wieko secesyjnej, inkrustowanej skrzyni, którą dostała pisarka wraz ze strojem krakowskim.


 Właśnie tak piękny ślubny strój krakowski dostała w prezencie od mieszczan Krakowa.

Tu życzenia od profesorów i studentów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
                                         Były też życzenia od Gminy Żydowskiej.

                                                    I kolejny prezent; gęsie pióro.

 Z ogromnym wzruszeniem oglądałam kałamarz i pióro, którym pisała Maria Konopnicka.Pomimo, iz dostała w prezencie inne, nowocześniejsze i może lepsze, wolała takie zwykłe; stalówka z obsadką.
Podobnym miałam okazję pisać w pierwszej klasie szkoły podstawowej.
W takim salonie pisarka przyjmowała gości, jadła obiad...
 To zdjęcie pięknej patery zrobiłam dla koleżanki, która po rodzicach odziedziczyła identyczną. Ale niespodzianka!
Stylowa lampa nad stołem przywołuje nastrój z tamtych lat.Jakby przed chwilą Maria wsadziła kwiaty do wazonu i wyszła do innych pomieszczeń.
A te piękne drzwi malowane w kwiaty? Może to malował Wyspiański? Kto to wie?...
Ta kawiarka jest identyczna, jaką mieliśmy w domu. Tylko nasza była cała, a tu sklejona.
Kiedyś umywalki było przepiękne, tak jak i inne przedmioty użytkowe.Nie to co teraz. Taki " zlew" tylko ozdabiał kuchnię!
Było o wiele więcej niesamowitych przedmiotów z końca XIX wieku i początków XX wieku. Poczułam się, jakbym była gościem pisarki. Fajnie tak przenieść się do innej epoki! Zrobiłam tylko parę zdjęć. Muzeum jest wyjątkowe, więc jeszcze tu kiedyś wrócę.

wtorek, 15 września 2015

ale zdolna bestia!

        
         Chciałam zacząć inaczej, bo w końcu powinnam pisać według kolejności zdarzeń, ale postanowiłam tym razem odstąpić od reguły.
W niedzielę wrócił Jędrek od naszych arniołów, czyli z chaty. Niecierpliwie chwyciłam aparat fotograficzny, aby zobaczyć, jak wygląda dzieło jego rąk i oniemiałam.
-Ale zdolna bestia! - jęknęłam w duchu.
- Jest piękna! - powiedziałam do mojego ślubnego i zobaczyłam w jego oczach dumę.
I już nie żałowałam, że tym razem musiałam pozostać w domu, bo tata, lekarze...
Wiem, że gdybyśmy byli razem, to pewnie przeszkadzałabym w realizacji kolejnego dzieła, bo marudziłabym, że chcę to tu, to tam.
Jeszcze nie minął dzień pobytu Jędrka w domu, jakusłyszałam pytanie?
- A kiedy następnym razem pojedziemy do chaty? --
- Chciałabym jak najszybciej, ale ...no właśnie, zawsze jakieś ALE! - odpowiedziałam filozoficznie, bo cóż mogę teraz powiedzieć innego? Jednak w duchu pomyślałam, że może po piątym października uda nam się spędzić kolejne dnie w chacie i poudawać, że żyjemy zgodnie z naturą. Może uda mi się trochę malować, może napiszę dalszą część książki, a z pewnością spotkam się z przyjaciółmi.
I nie muszę spędzać kolejnych dwóch tygodni urlopu na wojażach zagranicznych, w ciepłych krajach, gdzie to zawierucha wojenna, strach, zamachy. Mam swój zielony azyl z nową drewutnią.

A teraz, gdy już przedstawiłam nową piękność, wracam do moich wakacji z chłopakami.  A więc wycieczki! W Uhercach Mineralnych uruchomiono drezyny napędzane siłą mięśni nóg. Pojechaliśmy na taką wycieczkę. W jedną stronę Kacper i Kajetan pedałowali jak szaleni. W zasadzie w większości było z górki. Z powrotem najtrudniejszy odcinek pod górę obsługiwał Jędrek z Kacprem. Zrobili sobie wyścigi z Czechem i jego synem, którzy na co dzień jeżdżą rowerami.I nie byli gorsi! Ostatni odcinek lightowy pedałowałam z Kajtkiem . Był 32 stopniowy upał, a my nie czuliśmy żaru, bo jechaliśmy przez las. Było super. Polecam , bo wspaniała wycieczka.
A tu cudna brama w Lutowiskach. O jeden dzień spóźniliśmy się na święto żubra. Ale za to mamy to urocze zdjęcie.
To stacja w Uhercach, bardzo stylowa.
Chłopcy pedałowali, ile sił w nogach.

A to już wnętrze . Hol stacyjny. W stylu małej stacyjki  sprzed wielu, wielu lat.

Tu stacja od strony peronów.
Można sobie machnąć fotkę w stroju zawiadowcy .
I to była pierwsza wycieczka. O innych w następnych postach. A tymczasem pod chatą Lucyny powoli zmienia się. Pan Zdzichu po kwartale zapewnień, że przyjdzie i rozrzuci, w końcu przyszedł i część rozrzucił. Brawo!

piątek, 11 września 2015

powakacyjnie; słońce, woda i przyroda...

W poprzednim poście skończyłam na kiermaszu...
 Gdy wracaliśmy późnym popołudniem do domu, chaty nadal rozpływały się w ostrym słońcu.I przez kolejne czternaście dni grzało, prażyło, paliło. Aż chciało się zacytować wiersz " Małpa w kąpieli". ( "ciepło, miło, niebo , raj, małpa myśli w to mi graj... ale ciepła aż za wiele...") Też miałam momenty, że chętnie dałabym drapaka. I to nie tylko do chłodnego wnętrza chaty, a na biegun! Ale mogłam tylko jak w Kubusiu Puchatku odnaleźć biegun drewniany. Pod stosem ciemnej folii, gdzie czeka na spalenie.Wolałam jednak tam nie zaglądać, bo już nieraz żmijki zaskakiwały nas i z sykiem informującym, że nie mają żadnej przyjemności z wizyty, pełzły pomiędzy kamienie, trawy.
Ja też nie mam żadnej przyjemności w takim spotkaniu. Co do tego jesteśmy zgodne.
Ale wracam do wakacji. Tym razem obyło się bez niefortunnych spotkań.Za to troszkę pławiliśmy się na płyciznach Sanu. Obserwowaliśmy rybi żłobek.
Kacper uruchomił swoja naturę dociekliwego badacza.
        Kajetan z Jędrkiem sondowali dno Sanu.
Moczyli nogi i ręce
                                          
  Czasem stosowali aqa aerobik    
Wieczorami pracowała kosiarka i grabie.
Piliśmy mnóstwo mrożonej herbaty i smarowaliśmy się Offem. Komary i meszki atakowały!
Szukaliśmy śladów ptaków drapieżnych...
I innych drapieżców...
Podglądaliśmy pracę żłobka owadziego...
i żłobka rybiego.
Chodziliśmy po łąkach.
Chodziliśmy po lasach, ale nie po górach, bo było zbyt upalnie. A chłopcy tak bardzo chcieli wejść na jakąś bardzo wysoką górę.
Chłopcy oglądali miniaturowe cerkiewki w Ośrodku Caritasu w Myczkowcach.
Oglądali też Ogród Biblijny.
Chociaż nie wszystko im się podobało.
To byliśmy na koncercie jazzowym w Starym Siole.
A także w odremontowanym muzeum Beksińskiego w Sanoku.
Właśnie tam znalazłam taką metaloplastykę, która nazywa się " trzej muszkieterowie", ale ja nazwałam"  trzej budrysi", bo kojarzy mi się z Kacprem, Kajtkiem i Kornelem! I jeszcze były wycieczki. Ale o tym w następnym poście!