niedziela, 11 marca 2012

jeszcze nie czas - nadal archiwum


I co? I nic ! Jeszcze tydzień ! Jeszcze nie pora na koniec pobytu w domu. Tak powiedziała moja lekarka, pożyczając mi na weekend inhalator. Okazało się, że jeszcze coś tam chrzęści sobie w oskrzelach. ( Poszło won! !! ) Stąd podobno moje zmęczenie. Może więc po połowie marca będzie lepiej i wrócę do pracy?
 Z pewnością wreszcie będę zdrowa! Ile w końcu można chorować na zapalenie oskrzeli?

W dodatku taki pobyt w domu, to nie urlop. Mam wyrzuty sumienia, że na barki moich współpracowników spada więcej pracy, bo nie wszystko może czekać, aż choroba odczepi się ode mnie. Jestem na to wkurzona! Nie lubię obciążać innych swoimi obowiązkami.
Nie lubię też siebie rozmamłanej. Lubię pędzić przez życie. Mieć poczucie kontroli nad tym, co robię, jak żyję. Moje coroczne przystanki  dezorganizują mnie. Wprowadzają zamęt . Przestaję myśleć, że nadal w środku jestem młoda, pełna życia i tylko opakowanie, jak to każde często używane opakowanie lekko niszczeje. Z tym łatwiej pogodzić się. A nie chcę takich myśli. Potrafią wyssać z człowieka wszelką energię twórczą.
No, dość narzekania. Zaświeciło słoneczko. Zrobiło się za oknem bardziej wiosennie, optymistycznie. Skorzystałam z tej słonecznej energii i siadłam do komputera. Odkopałam z archiwum kolejne zdjęcia.

 Powyżej ; Mój ukochany kościółek w Łopieńce. Jest w nim obraz Matki Boskiej Łopieńskiej i Jezusa frasobliwego- wędrowca, z torbą przerzuconą przez ramię. Warto powędrować parę kilometrów, aby na pustkowiu odnaleźć ten piękny kościółek , jedyną pozostałość po wielkiej wsi, która padła ofiarą akcji Wisła.


 Na stoku gołe drzewa akumulują energię słoneczka, które już lekko przygrzewa. Gdzieś tam pod korą powoli budzi się życie. Ruszają soki, ten krwiobieg roślin.

 Ścieżki jeszcze zaśnieżone, zawiane. Często nie widać, gdzie droga, a gdzie łąka.
 W zachodzącym słońcu , na przystani drewniane figury tęsknie wypatrują wiosny.
 Z wysokości Kozińca zaśnieżony krajobraz , zalany srebrzystą, słoneczną poświatą wygląda bardzo tajemniczo.
 W zasypanych śniegiem  jarach jeszcze nie widać przedwiośnia. Tu czerwone kule dzikiej róży  przyciągają zmarznięte ptaki, którym jeszcze bardzo głodno i ciężko.

  Ale już są takie miejsca, w których śnieg stopniał, a krzewy szykują się do wiosny.

Ja też czekam na ciepły powiew wiosennego wiatru. Mam nadzieję, że w tym roku święta spędzę w Bóbrce. Wyjedziemy parę dni wcześniej, aby tam wszystko przygotować na przyjazd Lucjana z Karoliną i dziewczynami; Julą i Majką. Muszę wszystko dobrze przemyśleć, aby było  tradycyjnie, smacznie i wypoczynkowo. 
Pozdrawiam wszystkich zaglądających na mój blog. Przepraszam, że teraz rzadziej piszę, a zdjęcia odkopuję z archiwum.
 

piątek, 9 marca 2012

mini blog, bo zmogło mnie

 To już moja tradycja. Przychodzi połowa lutego, lub połowa marca, a ja łapię jakieś paskudztwo, które w żaden sposób nie chce się ode mnie odczepić! W tym roku było to (  myślę,że było, bo po trochę puszcza) zapalenie oskrzeli i zapalenie gardła. Normalni ludzie choruję 3-5 dni, no w porywach do tygodnia, a ja nie. Niby cały rok nie choruję, a jak już mnie łapnie, to... Potem jeden antybiotyk, a później drugi i co? Dalej siedzi we mnie jakieś paskudztwo i ma w nosie leki, lekarzy... Na dodatek ścięło mnie z nóg. Przy małym wysiłku oblewam się morzem potu..!  Zresztą, co tu wdawać się w szczegóły, gadać po próżnicy. Po prostu , jak napisałam na początku; zmogło mnie i już ! Stopnęłam ze wszystkim; pracą zawodową, pisaniem, malowaniem , a nawet czytaniem. Zdjęcia są więc archiwalne . 

                        Jedynie mam siłę tęsknić za białymi  przestrzeniami zasypanymi śniegiem.


                       Suszkami, będącymi wspomnieniem zieleni, i bujnej bieszczadzkiej przyrody.

                                           I przypudrowanymi krajobrazami. Byle do wiosny!
Bardzo rzadko w ostatnim okresie czasu  pisałam, bo zima w tym roku była długa, trudna. Praca dawała mi w kość, więc odrzuciło mnie od wszelkiej twórczości własnej. Zdrowotnie  trzymałam się dzielnie, aż do pogrzebu matki mojej dawnej koleżanki z pracy. W najgorsze mrozy przypadło odprowadzenie jej na cmentarz. Już w kościele, w czasie mszy żałobnej czułam, że marzną mi stopy. Na cmentarzu tak zmarzła mi prawa noga, że nie czułam palców. Trzy dni później powoli zaczęło mnie brać! Próbowałam przez dwa tygodnie walczyć z narastającym przeziębieniem i byłabym wygrała, gdyby nie przyjazd mojego zasmarkanego syna z niemniej zasmarkanymi wnuczkami. Widać mój osłabiony organizm nie był gotowy na wzmożony atak obcych bakterii. Dziewczyny wyjechały do domu po weekendzie. Całkowicie wyzdrowiały. Ja z bólem głowy, gardła i strasznym kaszlem próbowałam jeszcze trzy dni walczyć... Niestety, poległam. Teraz już trzeci tydzień leczę się.  Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu wrócę do pracy. Na razie jednak marzę o wiośnie, słoneczku i dawce energii, której mi obecnie bardzo brakuje.