Na dworze znowu spadła temperatura. Tym razem o kolejne dziesięć stopni, czyli razem już dwadzieścia. Z ciepłej wiosny zrobiło się zimne przedwiośnie. W sypialni mam wygwizdów. Lubię zimne sypialnie, ale tym razem to lekka przesada. Wieczorkiem po kąpieli kłusem przebiegam od drzwi do łóżka i wskakuję pod kołdrę. Na kołdrę kładę mięciutki i cieplutki kocyk. Po minucie robi mi się ciepło. Na kołdrę wystawiam tylko dłoń, która trzyma książkę, bo nie potrafię usypiać bez poczytania przynajmniej kilku stron. Zimne zrobiło się to przedwiośnie. Oj, zimne!
Obserwuję rosnące pod kuchennym oknem krzaki bzu. Roślinom nie jest zimno. W szaleńczym tempie na gałązkach pęcznieją pąki. Wygląda na to, że mimo chłodu wiosna gdzieś tam na horyzoncie. Tylko słoneczko schowało się i wędruje sobie za grubą warstwą szarych chmur. Ma w nosie zbliżającą się wiosnę i moją "ciepłolubność".
Sobotnim rankiem weszłam do kuchni pełna optymizmu, bo szarość chmur w nocy lekko przetarła się i zza przecierek zajaśniało cytrynową żółcią. Promyczki były wyblakłe, delikatne, ale nie ma co narzekać. W końcu na bezrybiu i rak rybą, więc niech będzie, że świeci.
-- Popatrz! -- usłyszałam głos Jędrka też bardziej rześki, niż co ranka -- ten kowalik znalazł sobie żonę i wygonił z budki lęgowej sikorkę. Teraz nosi do domku jakieś trawki, poszerza wejście. Rzadzi się.
-- A co z biedną sikorką, która tu chciała zamieszkać? -- zapytałam, pełna współczucia dla tego małego ptaszka. -- To świństwo tak eksmitować bez wyroku sądowego. Kompletnie bezprawie!
Co możemy zrobić, aby jej pomóc?
-- Ale masz pomysły! -- roześmiał się mój mąż -- Może kowalik ma tytuł prawny do zasiedlenia naszej budki, a ona nie, więc niech się osiedli w drugiej budce. A jak się jej nie podoba/, to ma w okolicy różne inne miejsca. Niech nie wybrzydza! Kto silniejszy, ten jest na prawie. Tak to moja droga w przyrodzie funkcjonuje.
-- No trudno! Nie będę biła się z kowalikiem o jakiś kawałek starej budki dla sikorki. A jak chce tę pierwszą, to niech sama o nią walczy. Dziś niezła pogoda, to może pojedziemy i poszukamy rezerwatu śnieżyc w Dwerniczku?
Na poszukiwanie tych pięknych kwiatków wyruszyliśmy w okolicy południa. Słoneczko cały czas zastanawiało się, czy powinno świecić, czy zakryć się grubą warstwą chmur, a ja zastanawiałam się, czy ubrać kożuch, czy wystarczy kurtka. W końcu ubrałam sweter i kurtkę.
Do bastionu widowiskowego słoneczko towarzyszyło naszemu samochodowi, jednak im bliżej było Lutowisk, tym więcej było na niebie szarości, a mniej żółci. Zerwał się lodowaty wiatr. Na poboczach pojawiły się wielkie łachy śnieżne. Podjechaliśmy do punktu obserwacyjnego . Wyszłam z samochodu i momentalnie wiatr przewiał moją kurtkę i sweter. Zaczął buszować po moich plecach.
Widoczność gór była słaba. W oddali wprawdzie widać było ośnieżone szczyty w wyższej partii gór, jednak niższe partie tonęły w chmurach. Teleskop umieszczony przez gminę był zepsuty i nasze dwa złote zaginęły w jego czeluściach bezpowrotnie. Pojechaliśmy dalej w kierunku Dwerniczka i Zatwarnicy.
-- I jak ty sobie myślisz; podjedziesz do wioski i będziesz biegała po wszystkich łąkach szukając kwiatów ? -- Ton Jędrka świadczył, że nie specjalnie wierzy w moje zdrowe zmysły.
-- Jak trzeba będzie to będę biegała! -- odgryzłam się ze śmiechem. Wyobraziłam sobie, że przy podmuchach lodowatego wiatru biegam po pagórkach, łąkach polach i szukam, szukam, aż zamieniam się w sopel lodu. A kwiatów nie ma.
Jednak, o dziwo. obok szosy, na ogromnej łące nie tylko były kwiaty, ale i tabliczka, że to rezerwat przyrody śnieżyc ( marcówek).
Wiatr się trochę uspokoił i pooglądaliśmy łąkę, pobocze drogi. Podziwialiśmy przepiękne kobierce przetykane śnieżycami, które dobitnie świadczyły, że w Bieszczady za moment zawita wiosna.
Szkoda nam było od razu wracać do chaty, pomimo iż niebo całkiem zszarzało. Postanowiliśmy pojechać dalej i trafiliśmy do Chmiela. A później dalej wzdłuż koryta Sanu, w rejony z gorszymi nawierzchniami dróg, bardziej bezludne i dzikie, ale piękne . Wróciliśmy do chaty zadowoleni z postanowieniem powrotu , gdy nastanie prawdziwa wiosna.
Z końcem tygodnia na moment wracam do miasta. Czeka tam nasz miejski ogród, tata, rodzina, dziewczynki. Pozałatwiamy sprawy , poprzytulamy, wycałujemy, pogadamy z przyjaciółmi i znowu powrócę na jakiś czas do chaty. Trzeba mieć swoje miejsce, które odstresowuje, gdzie najlepiej się marzy i snuje plany na przyszłość. I gdzie czekają na nas nasze anioły, a czas chodzi piechotą.