sobota, 25 marca 2017

Czas rozjazdów

      

        Ostatni tydzień mogłabym nazwać " rozjazdowym". I nie ma to nic wspólnego z rozkładem jazdy autobusów lub pociągów. Rozkłady jazdy mają charakter  porządkujący. Nasze rozjazdy zabałaganiły czas, zmuszając nas do  spędzenia wielu godzin w niewygodnej pozycji na zatłoczonych polskich autostradach i dziurawych drogach lokalnych. I tylko nasza sympatia do podróżowania osłodziła trochę ten okres.
Niestety, osiem dni temu  musieliśmy opuścić chatę i pojechać do naszej miejskiej części życia. Wiosna nie chciała poczekać, aż znudzi nam się wiejskie życie. Miejski ogródek  płakał rzewnymi łzami  i tęsknił za osobą, która zechciałaby wygrabić, przekopać, zasiać , przyciąć. Pąki bzu przybrały i zameldowały, że już są gotowe do pęknięcia. Las tulipanowych liści nacierał na kiełki narcyzów i przypominał gęstą , ryżową szczotkę... Po prostu w ogrodzie panował ogromny rozgardiasz. Ptaki już od pierwszego poranka pod oknami sypialni urządziły sobie karczemną awanturę. Panowało prawdziwe bezkrólewie.  Ale zgodnie z przysłowiem, że " pańskie oko konia tuczy", postanowiliśmy utuczyć dom i okolicę. Podzieliliśmy czas pomiędzy prace ogródkowe - porządkowe i ogrodnicze oraz domowe - porządkowe. Dzielnie realizowaliśmy zamierzenia, aż tu okazało się, że do tego musimy dołożyć jeszcze kolejne przemieszczanie się. Realny świat nie pozostawił nam wyboru. Najpierw pojechaliśmy do Bytomia, a  stamtąd do Częstochowy.  Sprawy skomplikowały się. Musieliśmy dołożyć dodatkowe trzy dni pobytu w mieście. Odgruzowałam dom. Można w nim mieszkać bez obawy wciągnięcia przez pająki pod obrazy. Szyby okienne nabrały przejrzystości i przepuszczają promienie słoneczka. Dobrze, bo można podziwiać ogrom pracy włożonej w ogród przez Jędrka. Jutro przyjdą dziewczynki i pewnie połowa moich porządków przestanie mieć znaczenie. Ale za to ile będzie radości, gdy jeden pokój zamieni się w sklep obuwniczy, a drugi  w bar szybkiej obsługi z wypiekiem domowego ciasta. .. W poniedziałek wracamy do chaty, załatwiając po drodze pozostałe pilne sprawy. A tam czeka na nas chata i lekko stęsknione wiejskie życie.






wtorek, 14 marca 2017

śnieżyce - marcówki


        Na dworze znowu spadła temperatura. Tym razem o kolejne dziesięć stopni, czyli razem  już dwadzieścia. Z ciepłej wiosny zrobiło się zimne przedwiośnie. W sypialni mam wygwizdów. Lubię zimne sypialnie, ale tym razem to lekka przesada. Wieczorkiem po kąpieli kłusem przebiegam od drzwi do łóżka i wskakuję pod kołdrę. Na kołdrę kładę mięciutki i cieplutki kocyk. Po minucie robi mi się ciepło. Na kołdrę wystawiam tylko dłoń, która trzyma książkę, bo nie potrafię usypiać bez poczytania przynajmniej kilku stron. Zimne zrobiło się to przedwiośnie. Oj, zimne!
Obserwuję rosnące pod kuchennym oknem krzaki bzu. Roślinom nie jest zimno. W szaleńczym tempie na gałązkach pęcznieją pąki. Wygląda na to, że mimo chłodu wiosna gdzieś tam na horyzoncie. Tylko słoneczko schowało się i  wędruje sobie za grubą warstwą szarych chmur. Ma w nosie zbliżającą się wiosnę i moją "ciepłolubność".
         Sobotnim rankiem weszłam do kuchni pełna optymizmu, bo szarość chmur w nocy lekko przetarła się i zza przecierek zajaśniało cytrynową żółcią. Promyczki były wyblakłe, delikatne, ale nie ma co narzekać. W końcu na bezrybiu i rak rybą, więc niech będzie, że świeci.

        -- Popatrz! -- usłyszałam głos Jędrka też bardziej rześki, niż co ranka -- ten kowalik znalazł sobie żonę i wygonił z budki lęgowej sikorkę. Teraz nosi do domku jakieś trawki, poszerza wejście. Rzadzi się.
        -- A co z biedną sikorką, która tu chciała zamieszkać?  -- zapytałam, pełna współczucia dla tego małego ptaszka. -- To świństwo tak eksmitować bez wyroku sądowego. Kompletnie bezprawie!
Co możemy zrobić, aby jej pomóc?
        -- Ale masz pomysły! -- roześmiał się mój mąż  -- Może kowalik ma tytuł prawny do zasiedlenia naszej budki, a ona nie, więc niech się osiedli w drugiej budce. A jak się jej nie podoba/, to ma w okolicy różne inne miejsca. Niech nie wybrzydza! Kto silniejszy, ten jest na prawie. Tak to moja droga w przyrodzie funkcjonuje.
        -- No trudno! Nie będę biła się z kowalikiem o jakiś kawałek starej budki dla sikorki. A jak chce tę pierwszą, to niech sama  o nią walczy. Dziś niezła pogoda, to może pojedziemy i poszukamy rezerwatu śnieżyc w Dwerniczku?
Na poszukiwanie tych pięknych kwiatków wyruszyliśmy w okolicy południa. Słoneczko cały czas zastanawiało się, czy powinno świecić, czy zakryć się grubą warstwą chmur, a ja zastanawiałam się, czy ubrać kożuch, czy wystarczy kurtka. W końcu ubrałam sweter i kurtkę.





Do bastionu widowiskowego słoneczko towarzyszyło naszemu samochodowi, jednak im bliżej było Lutowisk, tym więcej było na niebie szarości, a mniej żółci. Zerwał się lodowaty wiatr. Na poboczach pojawiły się wielkie łachy śnieżne. Podjechaliśmy do punktu obserwacyjnego . Wyszłam z samochodu i momentalnie wiatr przewiał moją kurtkę i sweter. Zaczął buszować po moich plecach.
Widoczność gór była słaba. W oddali wprawdzie widać było ośnieżone szczyty w wyższej partii gór, jednak niższe partie tonęły w chmurach. Teleskop umieszczony przez gminę był zepsuty i nasze dwa złote zaginęły w jego czeluściach bezpowrotnie. Pojechaliśmy dalej w kierunku Dwerniczka i Zatwarnicy.

        -- I jak ty sobie myślisz; podjedziesz do wioski i będziesz biegała po wszystkich łąkach szukając kwiatów ? -- Ton Jędrka świadczył, że nie specjalnie wierzy w moje zdrowe zmysły.
        -- Jak trzeba będzie to będę biegała! -- odgryzłam się ze śmiechem. Wyobraziłam sobie, że przy podmuchach lodowatego wiatru biegam po pagórkach, łąkach polach i szukam, szukam, aż zamieniam się w sopel lodu. A kwiatów nie ma.
Jednak, o dziwo. obok szosy, na ogromnej łące nie tylko były kwiaty, ale i tabliczka, że to rezerwat przyrody śnieżyc ( marcówek).





Wiatr się trochę uspokoił i pooglądaliśmy łąkę, pobocze drogi. Podziwialiśmy przepiękne kobierce przetykane śnieżycami, które dobitnie świadczyły, że w Bieszczady za moment zawita wiosna.
 Szkoda nam było od razu wracać do chaty, pomimo iż niebo całkiem zszarzało. Postanowiliśmy pojechać dalej i trafiliśmy do Chmiela.  A później dalej wzdłuż koryta Sanu, w rejony z gorszymi nawierzchniami dróg, bardziej bezludne i dzikie, ale piękne . Wróciliśmy do chaty zadowoleni z postanowieniem powrotu , gdy nastanie prawdziwa wiosna.
















        Z końcem tygodnia na moment wracam do miasta. Czeka tam nasz miejski ogród, tata, rodzina, dziewczynki. Pozałatwiamy sprawy , poprzytulamy, wycałujemy, pogadamy z przyjaciółmi i znowu powrócę na jakiś czas do chaty. Trzeba mieć swoje miejsce, które odstresowuje, gdzie najlepiej się marzy i snuje plany na przyszłość. I gdzie czekają na nas nasze anioły, a czas chodzi piechotą.

poniedziałek, 6 marca 2017

marcowe nastroje

 

Zza Berda powiał mocny, ciepły wiatr. Wielkie płachty śniegu otulające naszą chatę malały, odsuwały się od ścian, nikły. Któregoś dnia jedynie w wyjątkowo zacienionych miejscach pozostały małe białe kleksy.  Zima schowała się. Odkryłam gdzie, gdy jadąc do Cisnej odkryłam ośnieżone szczyty.

-- A to tu się schowałaś! -- powiedziałam do białej koszuli zimy, otulającej wysokie szczyty.  -- I zostań tam sobie do Bożego Narodzenia. Wcale za tobą nie tęsknię. Chcę wiosny!

 

Jakby w reakcji na to hasło odkryłam na nasłonecznionym stoku śnieżyczki, które strząsnęły z siebie gruby kożuch zeschłych liści i wystawiły główki do wiosennego słoneczka. Gdzieś tam niedaleko zaświergotała sikorka. Myślę, że to ona dała znać o swojej obecności w wiosennym pejzażu, bo przeskakiwała z gałęzi na gałąź , kręcąc łebkiem, zatroskana.

-- Pewnie szuka miejsca lęgowego -- powiedział Jędrek i dodał  -- Dziś rano widziałem jedną, która odwiedziła budkę na naszej lipce. Wyraźnie próbowała się wprowadzać. Myślę, że jej przypasowała, bo parokrotnie wchodziła i wychodziła. Chyba robiła porządki! 

 - Zawsze potrafisz pierwszy to dostrzec ! --  powiedziałam  do Jędrka z ledwie ukrytą zazdrością.

- No bo ty jesteś gapą. Gapisz się, a nie obserwujesz. -- odpowiedział ze śmiechem. 

-- Ale kupiłem ci żonkile. Postawisz na stole i wiosny nie przegapisz!

 -- To miłe!  -- uśmiechnęłam się i zatęskniłam za prawdziwą wiosną.

Popatrzyłam w niebo. Po błękicie wolno przepływały łódeczki obłoczków. Ciemne kreseczki gałęzi stęsknionych za zielonymi pączkami, z nudów rysowały niebo.

-- Zupełnie jak Kornelek, który ostatnio pomalował mazakami ściany pokoju. -- pomyślałam i uśmiechnęłam się. Mogłam sobie na to pozwolić, bo mazaki były zmywalne, a ściany nie moje. 

Tęskniłam za wnukami, które niedawno wyjechały, pozostawiając wielką ciszę i wielką pustkę. Już rano nie budził mnie radosny krzyk -- Baba! -- Kornela, który nie lubi spać i wstaje przed szóstą, nie patrząc na potrzeby innych. 





Teraz mogę jedynie słuchać bicia starego zegara, wcześniej zatrzymywanego na noc z powodu Kornela. Lubię stare zegary, bo kojarzą mi się z prawdziwym domem. Dla mnie to równomierny oddech chaty. Uspokaja mnie, jak oddech mojego męża, który co noc  słyszę w sypialni . To odgłos bezpieczeństwa, normalności. Tykanie i bicie zegara towarzyszyło mi w dzieciństwie i kojarzy mi się z rodziną.




Odpuszczam jedynie, gdy chodzi o  sen Kornela, a maluch śpi marnie. Nie zazdroszczę Stelli i Kamilowi , gdy o trzeciej w nocy Kornel dochodzi do wniosku, że już się wyspał i pora na zabawę. Dwaj starsi bracia Kornelka nie sprawiali takich kłopotów. Usypiali po dobranocce i można przy nich było strzelać z armaty. Kornelek jest inny.



 

 Po pierwsze jest smakoszem. Po drugie małym łobuziakiem i wiercipiętą. Nie znosi śniegu. Gdy chodniki są zaśnieżone, dostaje w kończynach dolnych niemocy i biada temu, kto wyprowadził go na spacer. Nie uznaje sanek, ani wózka.  Uparcie domaga się noszenia na rękach, a jest co nosić. W przeciwnym wypadku wykłada się tam, gdzie stoi, czyli na chodniku. 

Gdy moi Wrocławianie przyjechali do chaty, wokoło niej leżały jęzory śniegu. Kajetan, który wcześniej najbardziej domagał się zaśnieżonych stoków, doszedł do wniosku, że niekoniecznie jest zainteresowany śniegiem, bo był na zimowisku i zaspokoił tęsknotę za białym szaleństwem. Kacperkowi było wszystko jedno. Ogólnie lubi zimno, ale na korzyść Kornela może z niego zrezygnować. Obaj starsi wnukowie pooglądali jeszcze zamarzniętą i zaśnieżoną Solinę, puste plaże Polańczyka, umęczyli się na spacerze z opornym Kornelem, który nie chciał jechać w wózku, a chodniki w Polańczyku jeszcze były zaśnieżone, więc trzeba było go na zmianę nosić i stwierdzili, że czas na wiosnę.


 Kolejnego dnia namówili Jędrka na wspinaczkę. Zdobyli szczyt  Kozińca. Zrobili zdjęcie uwieczniające ten wyczyn. I odmówili wspólnych wspinaczek.

Kacper obecnie  wyraźnie preferował samotne wędrówki nad zalewem. Chodził w swoim tempie, obserwując brzeg , żeremia bobrów, ślady zwierząt. Odkrył nawet ślad wilka.

Kajtuś pozostał wierny Jędrkowi i jeszcze parokrotnie wędrował z dziadkiem wokół jeziora oraz stokiem Berda. Dogadywali się świetnie.

 Śnieg zniknął, przypłynął ciepły front. Nastały wietrzne dnie. Na śledzika wiatr    pozrywał linie wysokiego napięcia. Przez cały dzień nie było prądu. Na dworze było ciepło, więc tlący się w kominku klocek drewna wystarczył, aby ogrzać wnętrze chaty. Wodę na kawę gotowaliśmy w rondelku, trzymanym prawą ręką, a lewa dzierżyła palnik gazowy. Wieczorem pojechaliśmy na pizzę do Polańczyka.

-- Dobrze, że wczoraj odjechały dzieci ! -- powiedziałam w drodze do pizzerni. I to był jedyny dobry powód ich wyjazdu, bo  Kajetan już szykował się do szkoły w Bóbrce, tak nie chciał wyjeżdżać. Dobrze było mu w chacie.

 Wiosna na moment zajrzała do chaty. Częściej jednak zaglądał tu ciepły, porywisty wiatr, który dudnił w kominie, szarpał pokrowcem, którym przykryty jest stół na tarasie. W nocy zabrał się za huśtanie trzonka kosy, zawieszonej na górnej belce. Stukał nią o ścianę chaty... Był złośliwy, kapryśny. Jednak trochę wysuszył mokre stoki.

                 Pojaśniało, poweselało. Brzozy  zaczęły ciągnąć soki. Podstawiliśmy butelkę. Pijemy świeży, ożywczy sok, który nam daje Królowa śniegu. Jasiu jeszcze drzemie, tak samo jak Małgosia, Gustlik i Honoratka.

Meteorolodzy zapowiadają ogromne ochłodzenie. Pewnie przyjdzie, bo wczoraj było 20 stopni w cieniu, a dziś zaledwie dziesięć. Wczoraj grzałam się w słońcu na tarasie. Dziś mży. W końcu jest marzec, a w marcu jak w garncu. Ptakom to nie przeszkadza. Ja wolę słońce, bo łatwiej pogodzić się z tęsknotą, a w chacie panuje radosny nastrój.  Myślę , że nasze bieszczadzkie anioły też wolą wiosenne słońce.