sobota, 28 marca 2015

chata przez komórkę

Jędrek pojechał do naszej kochanej chatki, a ja zostałam w domu. Przyznaję, że zazdroszczę mu tego wyjazdu. To pierwszy rok, w którym tak długo nie odwiedzaliśmy naszej arkadii. Jednak już dwukrotnie rozmawiałam z Jędrkiem i wiem, że chatce nie zrobiło dobrze nasze długie rozstanie. Może nie do końca o chatkę chodzi, a bardziej o nasz ogród. Korzystając z naszej nieobecności pod ogrodzeniem przechodziły dziki i sarny. Znalazły sobie na dole działki na tyle dużą odległość pod siatką, że z łatwością ją podniosły. Dziki zryły część skarpy, szukając żołędzi, rozgrzebały poukładane kamienie, poniszczyły roślinki. Nasze biedne jabłonki zostały trochę ponadgryzane przez sarny. Jeszcze nie puszczają liści. Może jednak przeżyły? Jędrek znalazł też jakiegoś dużego nornika obok naszej studni. Tak więc część ogrodu została podziurawiona przez krety, nornice i inne ryjące korytarze zwierzątka... Nawet wieczorne oblatywania terenu przez wielką sowę, niewiele dało. Sowa przesiaduje na naszym tarasie ( zostawia wyraźne białe ślady, jak podpis swojej bytności)i stamtąd startuje na polowanie. Jędrek obiecał zrobić jej lepsze i wygodniejsze miejsce obserwacyjne. W końcu sowa działa na naszą korzyść. Z relacji mojego męża wynika, że magnolia szykuje się do kwitnienia, to samo rododendrony. Na rajskich jabłuszkach, które rosną na górze działki obok parkingu są już małe pąki kwiatowe.Jednak wiosna do Bóbrki zawita dużo później niż do mojego miejskiego ogródka. Tu już wyraźnie widać, że zima dawno odeszła.Zakwitły pierwsze żonkile.Kamienne murki odżyły i zazieleniły się. Kwitną pierwsze okrywowe roślinki.
Bzy zaczynają rozchylać swoje pąki.
Pod pniem gruszy na niebiesko kwitną cebulice.
Pąki magnolii coraz większe i coraz bardziej fioletowe.
Krzak agrestu już ubrał zieloną sukienkę.
Inne krzewy i kwiaty też już są na wiosennym etapie. Wiosna! Kosy śpiewają na deszcz. Widać bardzo go lubią. Ja lubię wiosnę w każdej postaci, nawet tej mokrej. Później tak pięknie rośnie trawka na naszym trawniku. Parę dni temu Jędrek go napowietrzył, więc niech sobie pada. Tu, w mieście. Niekoniecznie w Bóbrce. Tam podobno mokro i zimno, więc może dobrze, że nie mogłam pojechać. Tata mój jest już po pierwszej chemii. Zniósł ją w miarę dobrze. Wczoraj wieczorem bawiłam się w pielęgniarkę. Dałam mu zastrzyk, który pozwoli utrzymać szpik kostny w ryzach. Bałam się bardzo, jak mi pójdzie z tym wstrzykiwaniem. Nie lubię nikogo krzywdzić. Okazało się, że to nic trudnego. Jak mus, to mus! Dziś wyraźnie widać, że chłoniak jakby trochę mniejszy. Tata już dziś lepiej się czuje. A ja biegam od trzech dni po aptekach, bo tego nie ma, a to tamtego. Zamawiam, odbieram , sprawdzam co u taty, kontaktuję się z lekarzem w sprawie recept i cieszę się, że na razie leci " do przodu"... Teraz staram się ogarnąć najbliższą przyszłość.Musimy jakoś uczcić 85 rocznicę urodzin taty, mimo iż gnębi go choroba. Podzieliłyśmy się z siostrą przygotowaniem potraw na śniadanie wielkanocne i na obiad pierwszego dnia świąt. Już wiemy, która co kupuje, co piecze i co przyrządza. Przypadł mi w udziale mazurek orzechowy i barszcz biały wielkanocny. Poza tym dwie surówki, piersi gęsie i schab ze śliwkami. Lucyna piecze ogromną drożdżową babę i indyka. Robi też sosy tatarskie i sałatkę jarzynową. Goście przyjeżdżają bardzo różnie. 75letnia kuzynka mojej zmarłej mamy już w środę( mam ją po pracy odebrać z dworca kolejowego). Gosia jest byłą pielęgniarką i tata ją bardzo lubi. Moja siostra Beta przyjeżdża ze swoją córką w sobotę. W niedzielę ma pojawić się moja kuzynka z mężem i dorosłym synem. Dobrze,iż dom nasz ma tyle pomieszczeń, że tata może spokojnie wypoczywać w swoim mieszkaniu i w swoim pokoju.Postanowiłyśmy z Lucy , że tzw. " nasiadówki" będziemy robiły w najbardziej oddalonej części domu, w największym pokoju. Musimy do niego upchać dwa stoły, aby wszyscy jakoś się pomieścili. Tata będzie z nami tak długo, ile sam będzie chciał, albo będzie mógł. A więc czeka mnie cały tydzień przygotowań. Poza tym wracam już do pracy. Koniec chorowania! Nareszcie. Tylko, jak to wszystko ogarnę?

wtorek, 24 marca 2015

przesilenie wiosenne, nie tylko w przyrodzie

Słoneczko jakieś takie niemrawe, niby świeci, ale mój ogród słabo oświetla. Pąki na drzewach jeszcze niewielkie. Tylko magnolia, która rośnie przed wiatą, chwali się ogromną ilością nabrzmiałych zalążków kwiatów. Daje nadzieję, że za parę tygodni obsypie się fioletowym szaleństwem. Ptaki są zalatane. Budują gniazda, wysiadują jajka.Ja staram się dojść do siebie po infekcji, ale nadal snuję się po domu jak cień. Brak mi energii.Patrzę przez okno na początki wiosny. Tęsknie myślę o chacie,która czeka na nasz przyjazd i nie mam pojęcia, kiedy to nastąpi. Mieliśmy tyle planów; sadzenie kolejnych drzew, krzewów, bylin, budowanie drewutni, wysypywanie tłuczniem ścieżek i drogi dojazdowej do naszych chat. Ale zgodnie z przysłowiem " powiedz Panu Bogu o swoich planach, to się uśmieje"..., więc cierpliwie czekam, co dalej? Na razie wszystko uległo zawieszeniu. Choruję i jeżdżę z Tatą na badania, a w przyszły czwartek na pierwszą chemię, ambulatoryjnie. Później dopiero w połowie kwietnia ma zarezerwowane łóżko w szpitalu. Mam nadzieję, że chemię zniesie dobrze i choroba będzie zduszona. Tata ma 85 lat i dwa chłoniaki. Jeden na szyi, a drugi w jamie brzusznej.Pojawiły się nagle po Świętach Bożego Narodzenia.I wierzyć się nie chce, jak szybko rozrosły się. Obecnie na szyi potwór ma wielkość ogromnej, męskiej pięści i sączy się obrzydliwie. Co z tym drugim chłoniakiem, nie wiem. Nie widać go. Tata łyka leki przeciwbólowe i raz czuje się lepiej, innym razem fatalnie. Pierwszego kwietnia ma urodziny. Postanowiliśmy, że w prezencie urodzinowym urządzimy mu w okresie Świąt Wielkanocnych przyjęcie urodzinowe w pobliskim Dworku. W styczniu wydawało się, że to świetny pomysł, bo tata jest rodzinny i lubi spędy bliskich. Teraz mam wątpliwości, czy aby na tyle dobrze będzie się czuł,że będzie to prawdziwy prezent, a nie trudny do wytrzymania obowiązek. Jednak goście zaproszeni, sala zarezerwowana...A reszta zależy od OPATRZNOŚCI. Czeka mnie przygotowanie świąt, miejsca dla gości itd. Już mieliśmy małą próbkę przyszłych atrakcji, bo w niedzielę przyjechała moja córka ze swoimi chłopcami. Jeden duży, drugi średni, trzeci najmniejszy, a czwarty waży 50 dag i znam go jedynie ze zdjęcia USG. Najstarszy i największy to jej ślubny, a mój ulubiony zięć. Nie mam ich więcej, ale nawet gdybym miała, to i tak byłby ulubiony.Później przyszedł też mój syn z trzema dziewczynami, z czego jedna to moja ulubiona synowa. Najmłodsza " laska" za parę dni będzie obchodziła całe 4 lata. Kocha kotki w każdej postaci i dostała w prezencie od mojej córki cudną kocią mamę z małym kotkiem.Kotka miauczy, gdy się ją gładzi, mruczy i warczy. Została przebojem wieczoru. Miałam cały dom pisków, śmiechu i miauczenia. Wczoraj syn przywiózł dziewczynkom psa. Uroczego rocznego boksera, kopię Seta, który jesienią rozstał się ze światem. Był bardzo stary i schorowany.Był najmilszym z psów, które znałam. Mam nadzieję, że Set bis będzie równie miły, choć to pies porzucony przez poprzednich właścicieli, którzy wyjechali do Anglii. Dobrze, że kociaki Majki są zabawkami, bo obawiam się, że mógłby być konflikt interesów... A wracając do rodzinnego, sobotniego i niedzielnego spotkania, to zaczynamy się nie mieścić przy stole, mimo iż jest owalny i rozkładany. Córka śmiała się, że powinniśmy jeść salami! Musimy chyba zainstalować drugi stół, aby każdy spokojnie mógł zjeść! Tylko, że mój stołowy pokój też nie jest z gumy! Zastanawiamy się, czy" iść ze stołami" w stronę tarasu, czy przedpokoju?.. I tak mi ostatnio schodzi, mimo iż jeszcze nie pracuję. Zdecydowanie mam przesilenie... i to nie tylko wiosenne.
Bazylia podrosła, aż miło.
Koci przebój wieczoru.
Najmilszy pies

czwartek, 19 marca 2015

a ja sobie wspominam

Patrzę przez okno na mój miejski ogródek i śledzę ptaki, które na obiad zleciały się pod jabłonkę. Robię to już od wielu dni. Jestem zawieszona pomiędzy "chora - zdrowa". Gdy wydaje mi się, że już najgorsze minęło i jestem jak ta rybka,to dorywam się do czynności porządkowych, bo przecież już święta za pasem,a tu zadyszka stopuje. Oblewa mnie, jakbym na Koziniec właśnie wchodziła. Gdy z nosem przyciśniętym do szyby obserwuję bandę sikorek i wróbli konkurujących o to, który więcej ukradnie sąsiadowi spod karmnika smakowitych ziarenek słonecznika, to słońce przegania mnie spod okna. - Do roboty leniuchu! Daj spokój ptaszkom, niech nabierają sił do porządkowania swoich domków, niech się posilą.Ich prawo! To ty jesteś obibokiem! - stara się mnie zganić przypalając policzek oparty o szybę. Krążę więc pomiędzy porządkami, a swoim oknem na wiosnę i czuję się jak ta przysłowiowa mucha. Jędrek na ogrodzie pomaga ptaszkom w szykowaniu nowych domków. Niedawno martwił się, że chyba za małe otwory do nowych budek porobił i sikorki swoich szanownych zadków nie mieszczą. Obserwował, że jedna z nich wydziobuje szerszy otwór. Chciał zabrać taki domek do poprawy i co? Z Otworu wyleciała zdenerwowana mieszkanka z pretensjami. Niepyszny odstawił domek na miejsce i martwił się, czy aby lokatorka wróci. Nadgorliwiec jeden! Chyba jednak sikorka powróciła. Ja mogę tylko obserwować,śledzić i żałować, że nie ma mnie w ogródku. Myślę, że wiosna właśnie puka do naszych ogródków. Pod drzewami kwitną pierwsze kwiaty. Oczywiście przebiśniegi. Na bzach pąki coraz większe... Pachnie wiosną! A ja mam zrobiony mały zagonek bazylii w rozsadniku. Niedługo rozsadzę ją do doniczek. Na razie będzie rosła w domu. Ma areszt domowy, zupełnie jak ja. Ona rośnie. Ja przeglądam zdjęcia...

środa, 18 marca 2015

W przetrwalniku

Znowu mogę pisać jedynie dlatego, iż dopadł mnie kolejny wirus. Mimo ,że się szczepię przeciw grypie i mnie nie darował. Położył mnie na obu łopatkach. Pierwsze dnie były koszmarne, ale koszmarniejsze były noce. Teraz jestem na końcówce, po drugiej serii antybiotyków, z zapaleniem zatok i spływającą... itd. po co komu szczegóły? Jestem w swoim przetrwalniku, czyli mieszkaniu stałym i tęsknie myślę o Bieszczadach. Nazwałam swoje miejsce stałego bytowania przetrwalnikiem. To nie dlatego, że nie lubię swojej połówki domku gdzie od wielu lat żyję,ale dlatego, że jest to poczekalnia. Czekam tu , aby " wsiąść do pociągu byle jakiego" i pognać tam, gdzie czas człapie, a anioły tańczą na czubkach drzew... W tym roku mam opóźnienie w wyjeździe i nie wiem, kiedy będę mogła wypisać urlop. Przydarzyło mi się jeżdżenie z moim Tatą do szpitala onkologicznego i nie wiem, kiedy tak wszystko ułoży się, że nie będę pilnie potrzebna na miejscu. Myślę, że najszybciej w drugiej połowie kwietnia, nie szybciej. I obym mogła wtedy jechać przynajmniej na parę dni! Na razie w ferworze walki zawodowej przewracam się o kolejne wirusy i gdy mi trochę odpuszczą zdobywam czas na zaglądanie do chatoManii. To moja odskocznia i pigułka wzmacniająca. A tak miło powspominać...