niedziela, 31 lipca 2022

Kolorowe lato - spacerkiem po Arlonie .


Małe miasteczko, a raczej większa wioska  Habey la Vieille, gdzie zagościliśmy w ślicznym, starym domu Brygitte, leży w pobliżu  dużo większego miasta - Arlonu. Z wiadomości pochodzących z Wikipedii dowiedziałam się, że w Starożytności były to tereny tzw. Galii, która została podbita przez Rzymian. Mieszkało tutaj plemię celtycko-germańskie Treveri. Mieszkańcy łatwo się przystosowali do stylu życia Rzymian, czyli najeźdźców. Duża liczba odnalezionych w okolicy kamiennych rzeźb i monumentów świadczy o tym, że osada Orolaunum,(tak nazywano wówczas Arlon)  szybko stała się centrum handlowym i administracyjnym. Pomimo murów obronnych już w III wieku w większości została ona zniszczona przez german, a w roku 1060 Walerian I z Limburga, hrabia Arlon, wybudował zamek na wzgórzu Knipchen. W 1441 roku Księstwo Luksemburga, od którego Arlon był zależny, zostało częścią Niderlandów Burgundzkich. W roku 1839 Arlon wraz z walońską częścią Luksemburga przyłączono do Belgii.

W piątkowe popołudnie , gdy już  troszkę obgadaliśmy co u Brygitty, co u nas, w ramach przerywnika postanowiliśmy pojechać na spacer  do Arlonu. Zachęcała do tego niezła pogoda, umiarkowana temperatura i zregenerowana energia. Zaparkowaliśmy w uliczce przed Kościołem Św. Martina i poszliśmy na kawę w kierunku Grand Plac, klucząc uliczkami i wdychając atmosferę starego miasta.  W licznych knajpkach i kafejkach siedziały grupy młodych ludzi przy piwie i innych napojach chłodzących, bo temperatura była letnia, a także starsze pary przy małej czarnej. Atmosfera była weekendowo-wakacyjna, przecież nastało piątkowe popołudnie. Snuliśmy się noga za nogą po mieście, obserwując ludzi, wdychając gwar.Brygitte zaproponowała kawę, niestety jej ulubiona kawiarnia była nieczynna, a nam odechciało się kawiarni, bo zwiedzając tzw. Starówkę, zobaczyliśmy , że cały rynek(Grand Place) to wielki plac budowy. W miejscu, gdzie dotąd był kamienny plac ziała wielka dziura, z dwoma olbrzymimi dźwigami pośrodku. Dziurę zakrywała pajęczyna rur i i metalowych ram.  Przed muzeum Luksemburskim budowa dochodziła prawie do drzwi budynku. Niestety w środku okazało się, że przygotowywana jest nowa wystawa i zbiory muzeum są w tym dniu niedostępne. Poszliśmy więc do Muzeum Archeologicznego, gdzie umieszczono wykopane w pobliżu, czyli w prowincji Luksemburg  fragmenty budowli miast romańskich, a gdy naoglądaliśmy się  starych kamieni, przeszliśmy do znajdującego się na przeciwko Muzeum Gaspar. Stanowczo miałam dość starych fragmentów kolumn, ułamków portyków, czy fragmentów łaźni, choć przyglądając się płaskorzeźbom, stwierdziłam, że ludzie z tamtego okresu byli raczej niewysocy i tzw. " niskopodwoziowi". Chyba do tamtych czasów pasowałabym. I westchnęłam z żalem, że we współczesności należę do grupy odstępstwa od reguły, bo teraz przeważają osoby wysokie i długonogie.  Na odmianę Muzeum Gaspar było czymś zdecydowanie bardziej dla mnie. Rodzina Gaspar podarowała swój dom, wraz z zebranymi zbiorami dzieł na potrzeby muzeum i miasta Arlon. Muzeum jest poświęcone sztuce rzeźbiarza Jean-Marie Gaspara i twórczości jego brata, fotografa Charlesa Gaspara, którzy urodzili się w Arlonie, a także historii miasta. Oprócz prestiżowej spuścizny Charlesa Gaspara, prezentuje artystów takich jak James Ensor , Suzanne Valadon , Jef Lambeaux , Georges Lemmen , Nestor Outer , Camille Barthélemy , Marie Howet , Camille Lambert , a także rzeźby, ryciny, fotograwiury i stare płótna, muzeum posiada zbiory sztuki sakralnej, których centralnym elementem jest ołtarz Fisenne ( ok. 1510). Ten kawałek, po Antwerpia warsztaty XVI th  wieku, jest pięknie utrzymany i oferty dla zwiedzających w „pokoju religijnego” muzeum. Wnętrze muzeum, to  typowo mieszczański, zamożny dom, z pięknie rzeźbionymi, starymi meblami, czymś w rodzaju naszej szafy gdańskiej. Pooglądaliśmy, popodziwialiśmy, a czasem skrytykowaliśmy. Mnie zauroczyły małe obrazki wykonane w ołówku, przedstawiające ówczesne kobiety w przeróżnych intymnych sytuacjach. Po obejrzeniu zbiorów spacerkiem poszliśmy uliczkami starego miasta w kierunku kościoła św. Donata i okalających go murów. Podobno wcześniej kościół św. Donata był cytadelą. Świadczą o tym potężne mury i usytuowanie.




                                                   Kościół św. Donata w całej okazałości.

Stare miasto jest urokliwe. Zachwycające są dla mnie  różne szczególiki, mnóstwo kwiatów i starych drzew, które zdecydowanie nadają miastu klimat. 































Snuliśmy się po mieście do późnego wieczora. Następnego dnia czekała na nas wielka uroczystość; udział w święcie Josepha i Beatrice, którym właśnie mijało 50 lecie małżeństwa. Mimo czekające nas uroczystości, w sobotę staraliśmy się długo celebrować śniadanko. Trwało ono prawie do południa. Zresztą przez cały pobyt u Brygitty nie mogliśmy się ze sobą nagadać.


poniedziałek, 25 lipca 2022

Kolorowe lato. Nasze 12 dni wakacji (/ 6 i 7 lipca).

 


 Poprzedni post zakończyłam na informacji dotyczącej naszych  przygotowań do wyjazdu. W czasie, gdy my szykowaliśmy się do drogi Stella z Kornelem szykowali się do przyjazdu do Bóbrki. Nasze roślinki zostały pod dobrą opieką. Prezent , czyli domek na drzewie zyskał duże uznanie i w czasie wakacji Kornelek spędzał w nim wiele czasu.

 



 




             Ozdobił też niektóre nasze kamyki z wysypanej nimi ścieżki, a także butelki na wodę.    

             Mamy w Wyluzowanej kolorowe lato!


Wyjeżdżamy

6 lipca , godzina 7.00.

Przyjechaliśmy do Habay la Vielle około 21- wszej. Mieliśmy za sobą 1100 kilometrów. Po drodze staliśmy w korkach, jechaliśmy objazdami, była zablokowana droga przez wypadek autobusu, który zapalił się.Czekaliśmy na odjazd straży pożarnej i wyczyszczenie drogi. Już w Luxembourgu , jak zwykle na stacji Capellen uzupełniliśmy paliwo. Jest tu dużo tańsze, niż w Polsce. Stacja jest czynna całą dobę. Miałam spuchnięte kostki u stóp, spięte mięśnie barku, sztywną szyję. Czułam się bardzo zmęczona i pomyślałam sobie, że chyba czas, abyśmy taką trasę robili na dwie raty, z jednym noclegiem na terenie Niemiec.

Tuż przy granicy Niemiec i Luxembourga dostałam sms-a od zaniepokojonej Brygitty, do której domu jechaliśmy. Nie mogła się na nas doczekać. Gdy podjechaliśmy pod dom, wybiegła uśmiechnięta i wpadliśmy sobie w objęcia. Weszliśmy do jej domu, a ja poczułam się, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała. Kolację zjedliśmy pół godziny przed północą, a o pierwszej 7 lipca poszliśmy spać. Mimo drobnej bariery językowej nie mogliśmy się nagadać.

7 lipca.  Mimo zmęczenia nie spałam długo. Nad ranem zbudziła mnie potrzeba udania się do toalety. Próbowałam podnieść się z łóżka, a tu świat wokół mnie zawirował. Przed laty w tyn sposób ujawniła się u mnie lordoza i stan zapalny odcinka szyjnego. Długo leczona byłam Betaserc-iem. Ale od prawie 15 lat nie potrzebowałam tego leku i niczego podobnego w swojej saszetce z lekarstwami nie miałam. Na dodatek zapomniałam w domu swojej poduszki ortopedycznej i kołnierza. Całą długą drogę do Belgii  jechałam spięta z powodu dosyć ciężkich warunków , panujących na autostradzie. Materac w  łóżku był bardzo miękki, a puchowa poduszka była przysłowiową kropką nad "i". Spróbowałam  się spionizować. Trwało to długo, ale udało się. Doszłam do toalety. Wróciłam do łóżka i usiadłam, opierając plecy o poręcz i postawioną w pionie poduszkę. Oparłam głowę o drugą poręcz i jakoś jeszcze trochę podrzemałam. Już około 8 rano obudziły mnie odgłosy Habay, które zaczynało dzień. Nadal miałam zawroty głowy, ale chyba troszkę mniejsze. Pierwszym moim zakupem za euro była poduszka ortopedyczna. Brygitte wygrzebała również z czeluści swojej szafy turystyczny kołnierz, który używała w samolocie i jakieś strasznie śmierdzące kamforą żele rogrzewająco- chłodzące , przeciwdziałające kontuzjom sportowym. Wysmarowana, śmierdząca kamforą i odziana w puchaty kołnierz pojechałam z Jędrkiem i Brygitte do Francji do miejscowości Montmedy i Tvolli , gdzie w tym dniu miał przejeżdżać wyścig Tour de France. Wstając rano myślałam , że nici z moich wspaniałych wakacji. Pierwszą myślą była chęć pozostania w domu, kiedy to Jędrek z Brygitte będą oglądać przejazd kolarzy i piękne Tivolli. Zaryzykowałam pomimo zmęczenia, mimo iż z lustra spoglądała na mnie babcia z podkrążonymi i podpuchniętymi oczami, a nie moja twarz i opłacało się. Godzinna podróż do Francji z głową zabezpieczoną kołnierzem i maść pomogły. Zawroty głowy zmniejszyły się, a widowisko  warte było obejrzenia. To był prawdziwy spektakl poprzedzający przejazd kolarzy. Czegoś takiego w Polsce nigdy nie doświadczyłam. 















Poprzedzała go parada różnokolorowych samochodów, rzucających w stronę kibiców drobne, okazjonalne prezenciki. Parada miała podkład muzyczny. Z kolorowych samochodów płynęła skoczna muzyka i pokrzykiwania prezenterów, w stylu ;" bon jour Tivolli!", " vivat tour de france!", " Vivat Montmedy"!!..Ludzie zbierali rzucane im prezenty, machali rękami, chorągiewkami, transparentami, pokrzykiwali i świetnie się bawili. A my powoli odreagowaliśmy stres związany z podróżą.






























 

A gdy skończył się kolorowy spektakl, nadjechali kolarze. Mignęli nam niczym błyskawica i ludzie zaczęli rozchodzić się do swoich pojazdów i do domów. My z Brygitte poszliśmy zobaczyć jej wakacyjny dom. Znam go od wielu lat i bardzo lubię, zarówno wnętrze, jak i wielki ogród.









































Wieczorem wróciliśmy do Habay la Vieille. Po drodze odwiedziliśmy Aviot z piękną katedrą , mała repliką Katedry Notre Dame.  W domu znowu rozmawialiśmy do północy, dzieląc się wrażeniami.