piątek, 28 lipca 2017

śladem sporu o mur graniczny

 Od pierwszej dekady lipca jesteśmy z powrotem w chacie. Pędzimy życie typowych wieśniaków. To w tygodniu. Natomiast w niedzielę staramy się poznawać tereny Podkarpacia. Poprzedniej soboty w Bóbrce odbył się piknik strażaka, na który zeszliśmy z naszej Wyluzowanej mieszczącej się na stoku góry, zwabieni produktami koła gospodyń wiejskich, koncertem jednego z bardów bieszczadzkich, pokazami strażaków.







Spędziliśmy sympatyczne dwie godzinki słuchając muzyki, zajadając się kiełbasą z rożna i wojskową grochówką. Poczuliśmy nastrój wiejskiego pikniku. Wróciliśmy do domu w dobrym nastroju z pierogami na poniedziałek. Jędrek zaraz pobiegł na ryby, a ja nakarmiłam Kizięmizię i zabrałam za czytanie książki.Wieczorkiem pooglądaliśmy zachód słońca, posłuchaliśmy świerszczy...
A w niedzielę pojechaliśmy zwiedzać zamek w Odrzykoniu -Korczynie. Mieliśmy w planach jeszcze zobaczyć  rezerwat przyrody Prządki, ale postanowiliśmy zostawić to na sierpień, kiedy to odwiedzą nas chłopcy; Kacper, Kajetan i Kornel. Z dwoma starszymi zamierzamy udać się na wycieczkę do rezerwatu skalnego. Dwulatek jest za mały na takie eskapady.
Wycieczka była ciekawa. Wieczorkiem pomyszkowałam w internecie i dowiedziałam się, że w
g Wikopedii; 
 Zamek kamieniecki – obecnie ruiny gotyckiej XIV-wiecznej, rozbudowanej w stylu renesansowym w XVI wieku budowli na pograniczu Korczyny i Odrzykonia, w powiecie krośnieńskim, w województwie podkarpackim, w Polsce.
8 lipca 1828, Aleksander Fredro wziął ślub z Zofią z Jabłonowskich Skarbową w Korczynie, w kościele pw. Św. Apostołów Piotra i Pawła. Małżonka wniosła mu w posagu, klucz korczyński, z połową starego zamku w Odrzykoniu i A. Fredro stał się spadkobiercą zamczyska, będącego już wówczas w ruinie. Studiując dokumenty związane z historią otrzymanego majątku, Fredro natrafił na akta procesowe właścicieli zamku odrzykońskiego z pierwszej połowy XVII wieku: Piotra Firleja i Jana Skotnickiego. Na podstawie tego 30-letniego sporu napisał komedię Zemstę.


"Gotycka budowla została wzniesiona na skale, na wysokości 452 m n.p.m. Jej nieregularna forma była wynikiem ukształtowania terenu, na którym została zbudowana. Za czasów Kazimierza Wielkiego był to typowy graniczny zamek obronny. Obecnie ta część, z której pozostał ostrołukowy portal i wschodnia ściana z wnęką, nosi nazwę "wysoki" ("wyższy") lub "odrzykoński". Jego zadaniem była obrona traktu handlowego z Polski na Węgry przez Przełęcz Dukielską. Zamek niższy ("korczyński") to efekt rozbudowy w kierunku wschodnim z 1448. W tym samym czasie kończono budowę prostokątnej baszty i fosy okalającej całe zamczysko. Pomieszczenia w wieży przeznaczono na zbrojownię i więzienie. Powstały dziedziniec nazywany przedzamczem korczyńskim oddzielony był od zamku wysokiego murem granicznym (w związku z podziałem majątku). Wspólną dla obu części była kaplica i studnia. Rozbudowa zamku wzbogaciła go o zabudowania w stylu renesansowym.
Obecnie lepiej zachowana jest część wschodnia i tam znajduje się wejście na teren dawnego zamczyska. Widoczne są pozostałości budynków mieszkalnych i kaplicy. W tej części zabytku mieści się małe muzeum urządzone przez pasjonata zamku i kolekcjonera Andrzeja Kołdera. Wśród eksponatów są militaria z dawnego arsenału zamkowego i pamiątki po kolejnych właścicielach, a także XIV-wieczny herb z drzwi zamkowych."







 Ciekawa jest legenda dot. ducha przechadząjacego się nocą po ruinach zamku.
"Legenda o karlicy Kasi. Pochodząca ze stanu szlacheckiego karlica Kasia była dwórką wojewodziny Barbary Kamienieckiej, która często gościła na dworze królowej Bony. Kasia spodobała się władczyni i po pewnym czasie zamieszkała na Wawelu, gdyż Bona – wzorem innych władców europejskich – chciała mieć w swoim orszaku grupę karłów. Po kilku latach Kasia poślubiła karła Kornelka. Później para ta została podarowana cesarzowi Karolowi V, lubiącemu otaczać się miniaturowymi dworzanami. Tak więc Kasia zamieszkała wraz z Kornelkiem w Hiszpanii, w monarszej rezydencji w Granadzie. Tęskniła jednak za Odrzykoniem i kazała przyrzec mężowi, że po śmierci złoży jej ciało w rodzinnych stronach. Wkrótce też, dręczona nostalgią, zmarła. W tym właśnie czasie dawna jej pani Barbara Kamieniecka przebywała w odrzykońskim zamku, nic nie wiedząc o śmierci ulubienicy. W pewnym momencie, wieczorem, zobaczyła Kasię siedzącą na swoim dawnym miejscu przed kominkiem w zamkowej komnacie. Gdy wielce zdziwiona podeszła kilka kroków w jej stronę, zjawa nagle zniknęła. Od tamtej pory często ponoć widywano o zachodzie słońca ducha karlicy na murach i dziedzińcu zamku. Zjawa była odziana w długą zieloną suknię renesansowego kroju. Czasem słyszano również jej wesoły śmiech."






Niestety nie wszystko jest romantyczną bajką. Śladu drugiej Wojny Światowej widoczne są na tablicy umieszczonej na skałach....

Wracając na skraju zapory zobaczyliśmy rodzinkę bocianów. Pewnie wyszły na niedzielną kolację.

wtorek, 18 lipca 2017

Wyluzowana chata w kwiatach, grzybach i.... nowa mieszkanka

 A u nas kolorowo. Jedne kwiaty zakwitają, drugie przekwitają, a trzecie szykują się ... Minęło półtora miesiąca od mojego ostatniego wpisu. Dwukrotnie byłam w tym czasie w mieście. Po każdym powrocie zastawałam Wyluzowaną piękniejszą.

                                    Była bardziej kolorowa i bujniejsza. Drzewa rozrastają się.

 Trawa gna do góry na potęgę. Koszenie nie powstrzymuje inwazji ziół, traw, kwiecia. Moje roślinki, nasadzone z końcem maja w pojemnikach szaleją. Pogoda sprzyja . Mokro, ciepło...to i rajsko.





                                                Jaśmin wyrósł i w czerwcu pokazał swoją urodę.
                                  Widzę go z okna kuchni. I przyprawia mnie o dobry humor.


                                                       I piwonie rozrosły się, aż miło.
 A zachody słońca są tak bardzo widowiskowe, że nie muszę szukać za granicą pięknych widoków.
                                                 Teraz jest okres kwitnienia liliowców.
 A pewnego dnia pojawiła się zabiedzona i zaniedbana kotka. Wybrała Wyluzowaną i nas. Zrobiło się nam żal zakleszczonej, zapchlonej kocicy. Zaczęliśmy dokarmiać. Odpchliliśmy, odkleszczyliśmy. I została. Adoptowała Wyluzowaną.
              Nazwałam kota Kiziamizia, bo to jest ONA i lubi się łasić. Reaguje na nasz głos oraz imię.
 Gdy na cały tydzień wyjechaliśmy do miasta, serwowaniem jedzenia zajęła się nasza znajoma. Podawała  do miski to, co zostawiłam dla kota w lodówce i zamrażarce. Wołała, ale kot nie przybiegał. Tylko z miski znikało jedzenie. Gdy pojawiliśmy się w niedzielny wieczór, kotka przybiegła do samochodu i  głośnym miałczeniem wyraziła swoje pretensje.  Później miałam problemy z dojściem do domu, bo stęskniona wiła się między moimi stopami. Nakarmiona, napojona zniknęła , aby pojawić się następnego dnia. Jest bardzo niezależnym kotem. Ale dobrze słyszy, gdy rankiem wstajemy. Wtedy przybiega pod okno i domaga się śniadania.

 A to ziemniaki z  workowych upraw mojego męża. W jutowych workach rosną sobie pomidory i ziemniaki. Już było pierwsze podbieranie kartofelków. Są i to w dużych ilościach.
                                       A zamiast tyczek do pomidorów Jędrek użył sznurków.


 Brakuje nam jeszcze ogórków. Postanowiliśmy w przyszłym roku nasadzić je pod płotem, aby wspięły się po siatce.


               No i mamy już sporo nasuszonych grzybków z naszej Wyluzowanej i okolic. I takim oto      sposobem staliśmy się wieśniakami.

           Zrobiłam też prawdziwy barszcz ukraiński, z zakwasem ogórkowym i pomidorami. Tylko zamiast fasoli zgotowałam bób. Pychota!
        Mamy też  floksy z babcinego ogródka, ale pachną! To zapach lata w moim rodzinnym ogródku.Zapach wakacji z dzieciństwa.


                                             Mamy też poziomki na skraju ogrodu.

                    A dziś rano Kiziamizia pochwaliła się złowioną myszą. Pokazała, że nie jest darmozjadem. I zapracowuje na pełną miskę.