czwartek, 29 września 2016

złote motyle i czerwone korale

  
     Zawiało, zaszumiało, posypało żółtym  liściastym konfeti. Moje poszwy, suszące się pod Królem Maciusiem I załopotały na wietrze.  Siedziałam na tarasie i popijałam kawę. Słoneczko malowało Berdo, wydobywając pierwsze plamy rudości i złota. Na termometrze zobaczyłam  17 stopni. Rozkosz. Przymknęłam oczy, wystawiając twarz do ciepełka.
 -- Niech trochę popieści, przemaluje koloryt twarzy, utrwali delikatny złotawy odcień lata. -- pomyślałam leniwie. -- Jeszcze trochę lenistwa i zabieram się do pracy. -- usprawiedliwiałam swoją
chwilę słabości. Jakoś nie potrafię pozbyć się wewnętrznego przymusu działania i jeśli właśnie leniuchuję, mam ogromne wyrzuty sumienia. Tak mi zostało. Moja zawodowa samokontrola przycupnęła gdzieś w podświadomości i nie popuszcza.

-- Łap poszwy, bo za chwilę sarny będą chodziły w gustownych płaszczach . Ja ma brudne ręce. -- zza ciepełka doszedł mnie głos Jędrka.
Zerwałam się i pognałam do suszarki. Poszwy trzymały się na sznurze ostatkiem sił. Dołożyłam klamerek, poprawiłam.  Były jeszcze wilgotne.  Ale też zostało do wieczora parę godzin.
--Może nie pofruną. -- pomyślałam i wyobraziłam sobie dwie kasztanowe sarenki, które często wieczorem pasą się na skraju sąsiedniej łąki, pod małym zagajnikiem. Każda z nich miała seledynowy płaszcz , szal z żółtego ręcznika, a może biało czerwoną górę piżamy? Nie to bardziej pasowało mi do jeleni, które nie ustają w rykach vis' a vis naszych sypialnianych okien, bo oczywiście nadal na Berdzie trwa rykowisko  .
Jesień przystroiła się na ten koncert w czerwone korale, co widać nawet w naszym ogrodzie.
Nie wszystkim jednak służy to jesienne słońce, szalony wiatr porywający w powietrze złote
motyle liści.
Małgosia wyłysiała, posmutniała, Gustlik z Honoratką również czupryny mają nietęgie. Za to Maciuś I -wszy dumnie szumi swoim balejażem. Słoneczko zachęca do spacerów.
 I odwiedziła nas taka przystojna (???) gąsienica z rudym ogonkiem. Nie znam owej pani. Wyraźnie chwościk miała z tyłu, więc to chyba ogonek, a nie kukuryku. Przypuszczam, że nasze drzewa są dla niej niezłą wyżerką. Zdziwiona jestem, że pojawiła się o tej porze. Gąsienice kojarzę z wiosną.




Za to nasz ogród przechodzi  prawdziwą metamorfozę. I to nie tylko z powodu artystycznej ręki pani jesieni. Zajęliśmy się małą aranżacją ogrodu.  Dosadzamy nowe roślinki, przekopujemy, przycinamy.
W zasadzie robi to Jędrek, a jestem tzw. ciało doradcze. Nie, nie z lenistwa. Wprawdzie wolę małe uprawy np. kompozycje doniczkowe ( tzw. detal), niż mozolną pracę na całych 30 arach. ( hurt). Mój pan idzie na całość,  a poza tym po co zabierać mu ukochane zajęcia.  Jest dumny z naszej ciągle udoskonalanej posiadłości ziemskiej. I niech tak zostanie.

Ja też kocham to nasze miejsce. I jakoś tak łatwiej mi zauważyć, gdzie powinny być w przyszłości schodki, gdzie murki, a gdzie co powinno rosnąć...
I tyle nowego w ten ciepły, jesienny dzionek. Wiatr nadal wieje, w porywach nawet mocno. Wystartowały z dębu nowe złote motyle.

sobota, 24 września 2016

iskiereczka mruga

        Chciałoby się zaśpiewać; " na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga..." , gdy wieczorem płoną polana w kominku. Dnie kurczą się. Coraz szybciej zapada zmrok. Chłód znad zalewu wygania nas wieczorem do chaty, mimo iż w ciągu dnia bywa ciepło. Już nie przesiadujemy do późnej nocy na tarasie. Zrobiło się jakoś nostalgicznie. I zatęskniłam za przyjaciółmi, rodzinką, miastem...

Parę dni temu na chwilę wróciłam do miasta. Po pierwsze, aby z tatą pojechać do hematologa na badania kontrolne, spotkać się z przyjaciółmi i odkurzyć stare przyjaźnie, a także wzmocnić więzy rodzinne.
"Odgruzowuję" miejskie mieszkanie, bo szyby straciły blask, na regałach stoją zakurzone książki, zszarzałe firanki smętnie zwisają z karniszy... Jędrek robi porządek w ogrodzie.  Powoli wszystko wraca do normy. I jest tak jakbyśmy w ogóle nie ruszali się z miejsca.
Jednak wiem, że za chwilę znowu znajdę się w chacie i poczuję się również tam na swoim miejscu.
Może zobaczę kolejnego bobra nurkującego w chłodnej wodzie? Niedaleko od naszej posiadłości wybudowały wielkie żeremia i pracowicie znoszą gałązki. Może też szykują się do zimy.
Ja w tym roku bardzo powoli przygotowuję przetwory. Usmażyłam śliwkowe powidła, zrobiłam parę słoików z grzybkami. Ususzyłam prawdziwki, część borowików zamroziłam. Kupiłam wiele litrów miodu. Będę po dwa litry sukcesywnie  podrzucała dzieciom.
Łąki płowieją. Drzewa zmieniają barwę  na cieplejszą, wielobarwną. Jarzębiny, dzikie róże chwalą się czerwienią korali...
Tylko krety pracowicie kopią swoje kopce, szukając pędraków. Jędrek walczy z nimi jak może. Wypowiedział też wojnę nornikom i nornicom. Nie wiem dlaczego uwzięły się na nasz stok i wygląda on jak szwajcarski ser. Gdy chodzę poniżej chat, trawnik jest pofałdowany, grząski od krecich kopców i mysich korytarzy. Łatwo o skręcenie stopy.


Za to znowu odezwały się ptaki. Przez większość letnich dni nie słyszałam ich. Nie wiem, czy było zbyt gorąco, czy nie miały czasu na trele, zajęte wychowywaniem swoich pociech. Myślę, że większa część ptasiej ekipy wymieniła się. Jedne odleciały, za to inne przyleciały na zimę. Zwykła wymiana turnusów. Tak jak i turystów. Teraz nastał czas na grupy studentów  wędrujących po górskich szlakach oraz emerytów. W końcu i jesień ma swój urok. Dla mnie jest wyjątkową porą roku. Urodziłam się jesienią.
Przez ostatnie dnie pobytu w chacie w nocy towarzyszył nam koncert jelenich ryków. Trzy jelenie urządziły sobie popisy na pobliskim Berdzie. Czasem nawet odgłosy rykowiska budziły nas nocą ze snu. Budził nas też księżyc żniwiarzy. Niesamowicie jasny reflektor księżyca. Nazwa ta pochodzi stąd, że kiedyś przy tak jasnym świetle żniwiarze zbierali na polu kłosy pozostałe po zwiezionych snopkach zboża.
 Jednak nadal najpiękniejsze są poranki, wyłaniające się zza mgły, rozzłocone wstającym słońcem.
Za parę dni znowu rankiem zobaczę Berdo w białej szlafmycy mgły. I do tego widoku tęsknię. 


czwartek, 15 września 2016

I jak tu nie kochać jesieni


Laura w kolorowej chuście.
        Brzozy powoli nakładają złote listki i wdzięczą się do słońca. W naszym bułkowym ogrodzie rośnie ich sporo. Wszystkie mają imiona...Najbliżej chaty prosto, jak żołnierz na defiladzie stoi dumny Jaś. Jego siostra Małgosia wdzięczy się do Gustlika i Honoratki, które rosną bliziutko siebie. Ich splątane gałązki sprawiają wrażenie, jakby trzymali się za ręce. Małgosia już zarzuciła żółty welon i pochyliła rozczapierzoną czuprynkę w stronę koleżanki. Honoratka wdzięcznie porusza zieloną czuprynką. Zazdrości Laurze i Małgosi  tych przetykanych złotem szali i welonów. ... Laura pochyla się nad łąką, jakby zaglądała, czy nie dostrzeże kasztanowych kapeluszy grzybów.
Poranna bryza tańczy pomiędzy smukłymi pniami. Gdy w  gałązki wplącze się przez nieuwagę wietrzyk, w przeźroczyste, wrześniowe powietrze startują złote łódeczki liści. Serfując konkurują z pajączkami dzielnie żeglującymi na smugach babiego lata. Znad zalewu słychać ostry krzyk łabędzi, a na bezchmurnym niebie pojawiają się klucze odlatujących ptaków. Czyżby, jak w piosence , powoli zamykały na klucz bieszczadzkie szlaki?  Jesień !
Małgosia nałożyła przetykany złotem welon. W oddali widać Honoratkę i Gustlika.

Dumny Jaś .
Gustlik i Honoratka.


Wróciłam z wycieczki do Wilna. Na parę dni przyjechałam do chaty. Korzystam z ciepłych, słonecznych dni. Cieszę się pięknem września. Za chwilę znowu przyjdą deszcze, szarugi, błoto. Ale staram się o tym nie myśleć. Robię powidła ze śliwek przywiezionych z Koźla. Kupiłam mnóstwo leśnego miodu. Podaruję dzieciom, aby rodzinka nie chorowała. Co roku zwożę  to pachnące latem słodkie złoto. Teraz słońce głaszcze moją twarz. Jest ciepło, radośnie.  I jak tu nie kochać jesieni?