Luty nie jest miesiącem , który wprawiałby człowieka w doskonały humor. Szczególnie, gdy za oknem szaro, choć wbrew prognozom pogody lekko wzrosła temperatura. Osiadające płaszczyzny śniegu znikają. Zima pakuje swoje manatki opieszale, leniwie. Ma na to czas, wszak do wiosny jeszcze co najmniej miesiąc. Kurcząca się biel odsłania szare pozostałości po listopadzie.Grudzień i styczeń zastosowały taktykę leniwych gospodyń, bo wszystko ukryły pod białym dywanem.I tak było w chwili naszego przyjazdu. Do chaty brnęliśmy po kolana w śniegu, którego warstwa z dnia na dzień stawała się cieńsza. Gdy za oknem świeci słońce, nawet znikający śnieg mi nie przeszkadza. Mam wtedy dużo energii i wydaje mi się, że mogłabym góry przewracać. Jak znika słońce, mój optymizm i energia jak ślimak chowa się gdzieś bardzo głęboko. Może w moim wnętrzu, a może w zakamarkach chaty.
A w chacie, pomimo początkowej radości z powrotu, dopadła mnie chandra, jakby przyczajona pod warstwą śniegu czyhała na mnie, aby dopaść i spowolnić ruchy, wtłoczyć do chaty niemoc. Początkowo jej nie zauważyłam. Byłam jeszcze naładowana pozytywnymi wspomnieniami ze spotkań z rodziną i przyjaciółmi, porządkowaniem miejskiego mieszkania. Po przyjeździe wpadłam w wir porządkowania chaty po gościach, dostosowania do moich wymagań. Tym razem miałam z tym trochę więcej pracy. Potem spotkałam się z dawno nie widzianą znajomą, musieliśmy też uzupełnić zapasy, a wiadomo, że tutaj aby zrobić tygodniowe zapasy, tracimy pół dnia. I jeszcze trzeba było zająć się praniem pościeli...W ten sposób wpadłam w jakiś marazm i nic więcej mi się nie chciało. Nie pisałam, nie malowałam, wszystkie prace konieczne jak gotowanie, odkurzanie robiłam automatycznie. No, może trochę czytałam. Nawet nie chciało mi się telefonować do przyjaciół. Nie wchodziłam też na inne blogi. Czułam się jak zwisający z gałęzi apatyczny leniwiec. Podobno leniwce są bardzo śmierdzące, więc różniłam się od niego tym, że nie śmierdziałam, bo czynności higieniczne należały do tych nielicznych, które nie zaniedbałam. Pod koniec tygodnia zaświeciło słoneczko, a we mnie na chwilę odrodziła się energia. W niedzielę Jędrek wyciągnął mnie z chaty na spacer. Pojechaliśmy w kierunku Zagórza. Nie byliśmy tutaj od czasu bezskutecznych poszukiwań grobu Leona Chrapko. Tym razem wyposażeni byliśmy we wskazówki Grażyny, więc okres poszukiwania był zdecydowanie krótszy. Początkowo, tak jak i poprzednim razem gubiliśmy się w bałaganie cmentarnym Zagórza. Nigdy nie byliśmy na tak nieporządnym cmentarzu gminnym. Logika rozmieszczenia grobów, jest chyba znana tylko kolejnym zarządcom cmentarza. Nie ma tu ścieżek, przejść między grobami. Grób wyrasta nad grobem, obok grobu, pod grobem. Panuje tu istna cmentarna komuna. Nawet ścieżki, które początkowo wydają się uporządkowane, po paru metrach nagle znikają i rozpływają w masie piętrzących się mogił. A wszystko to mieści się na stoku góry. Brnąc w błocie, potykając się o cementowe i granitowe narożniki, wykręcając nogę w kostce w końcu spasowałam i powiedziałam w przestrzeń.
-- No Leonie, jak chciałeś aby ludzie skutecznie o tobie zapomnieli, to lepszego cmentarza nie mogłeś sobie wybrać. Ja mam dość! Aż tak mi nie zależy!
I wtedy Jędrek pomachał mi ze stoku, gdzie stał na jednej nodze pomiędzy masą mogił, przywołując mnie do siebie. Topiąc się w błocie, jakoś dotarłam do grobu Leona, w zasadzie bezimiennego, bo tylko mała czarna marmurowa płyta z namalowaną na niej paletą i pędzlem wskazuje, że leży tu artysta malarz. Poza tym miałam poprzednie zdjęcie, które zrobiła Grażynka.
Opuściliśmy cmentarz, aby podjechać dalej pod cerkiewkę, widoczną z lewej strony miejscowości, a w zasadzie jej dzielnicy Wielopole. Cerkiew greckokatolicka w Wielopolu pochodzi z 1865, odbudowaną w 1939 (południowa część Zagórza – kierunek Komańcza). Obecnie obok cerkwi prowadzi szlak zielony, z którego tuż za nią roztacza się piękny widok na ruiny klasztoru na tle Gór Słonnych.
Obeszliśmy cerkiew, spojrzeliśmy na cmentarz, który znajduje się obok niej i pojechaliśmy przez Wielopole aby zobaczyć tę dzielnicę, a później na parking umieszczony vis a vis kościoła. Kościół parafialny Wniebowzięcia Matki Bożej, zbudowany został w połowie XVIII w. Tam zaparkowaliśmy i poszliśmy w górę szlakiem w stronę ruin klasztoru Karmelitów bosych w Zagórzu. Na wzgórzu Mariemont nad Osławą pozostały malownicze ruiny klasztoru z XVIII w.
Pogoda była piękna, to i spacer był wyśmienity. Po spacerku nabrałam energii i opuścił mnie marazm.I chociaż dzisiaj znowu za oknem zachmurzyło się, z energią zabrałam się do pracy twórczej.