niedziela, 30 października 2011

A wokół chat jesień

         Zapracowana, w ciągłych rozjazdach służbowych, w okolicach 17-go października postanowiłam wyjechać na weekend do chaty. Chciałam troszkę odsapnąć. Jędrek zdobył urlop, ja wzięłam "pracową" EKIPĘ i w dwa samochody pojechaliśmy zobaczyć czy w Bieszczadach już jesień... 
Brzózki przywitały nas złotem i o dziwo- zielenią.


                               Wśród opadłych liści i zeschłej trawy czerwieniły się muchomorki.


 Chata najwyraźniej tęskniła za nami, a w zasadzie głównie tęskniły uśpione w niej arnioły, bo po chacie nie było widać tęsknoty.


 Za to zachodzące słońce witało nas , jak tylko mogło, zaglądając w oczy i badając jaki u nas poziom tęsknoty za Bieszczadami.


           Bardzo radośnie witały nas stojące na jednej nodze wiatraki, machające ochoczo ramionami.
                                Smukłe brzózki ze wzruszenia roniły raz po raz złote łzy listków.


                                  Las obdarzył nas szczodrze grzybami. Ach , jak smakowała grzybowa zupa!


                                           A dąb przygotował złoto-brązowy bukiet powitalny.


                            Na błękitnym niebie chmury prześcigały się w tworzeniu różnych figur.


        Po przyjeździe we wnętrzu chat zapanowała wielka radość. Udające paczworki rossmanowskie kapy doskonale rozjaśniły pokoiki.  Poweselało!


No cóż, Bieszczady naprawdę są piękne.  Nawet ruiny dzwonnicy wyglądają niezwykle malarsko!
A czerwone muchomorki zasmakowały jakiemuś smakoszowi. Wygryzł z nich dość spory kąsek. Smacznego! I oby na zdrowie!
                                   Gdy zachmurzyło się, widoczki były równie piękne, jak w słońcu.

                        Obwiozłam EKIPĘ po tzw. terenie. Podziwiali anioły i diabły w Hoczwi u Pękalskiego.


         Grillowane jedzonko  po wycieczce nieźle smakowało, chociaż troszkę się przypiekło.


                           Na tarasie, u powały zaschnięte bukiety przypominały o minionym lecie.


                                                       Rzeczywiście w Bieszczadach już jesień!

niedziela, 9 października 2011

Jesienne podróże - Budapeszt cz. 2

Znowu jestem z dala od internetu. Czas u mnie przyspieszył. Zajęć się namnożyło. Narosło wyjazdów.
W ubiegłym tygodniu kolejne szkolenie wygnało mnie z domu. W związku z tym tydzień skurczył się. Poza tym w piątek przyjechały moje prywatne dziewczyny szt. 3 wraz z synem. Sobota była więc pod tytułem" gary, głaskanie, noszenie, pieszczenie, huśtanie..." Dobrze, że pogoda w kratkę i były dziury w padaniu. Od czasu do czasu wychodziło słońce i powiększała się przestrzeń rodzinna. Dochodziła hulajnoga, huśtawka i hasanie po ogrodzie.Teraz złapałam godzinkę czasu dla siebie i nadrabiam zaległości w pisaniu i odwiedzaniu innych blogów. Chciałam też podzielić się z Wami swoją radością. Otóż w następny czwartek wyjeżdżam do moich Arniołów.  Chata czeka na nas już od lata, ale z urlopem krucho. Tym razem połączymy przyjemne z pożytecznym. Jedziemy, aby wymienić płyn w instalacji grzewczej na glikol, dokończyć komin od gazu w chacie moje siostry. Poza tym zjeżdżają do mnie goście z mojej pracy. Jeszcze nie wiem dokładnie ile ich będzie. Myślę że od 10 szt. wzwyż. Na wszelki wypadek uzyskałam zgodę mojej siostry. Jeśli ilość przekroczy nasze możliwości, to będą spać w drugiej chacie.
Powodem najazdu są moje baaaaaardzo okrągłe urodziny! Poza tym tak bardzo ich zanudzałam swoimi opowieściami o Bieszczadach i mojej miłości do nich, że postanowili pokonać 400 km  aby zobaczyć wszystko na własne oczy. Jadę wcześniej. Muszę wszystko przygotować. Mam tremę, ale i nadzieję, że spodoba im się w chatach, a jesienne Bieszczady zauroczą.

A teraz obiecane dalsze zdjęcia z Budapesztu, chociaż w tej chwili wydaje mi się, że to było tak dawno...
W wielkiej hali targowej pełnej różnych różności usłyszeliśmy dźwięki tureckiej muzyki i naszym oczom ukazały się egzotyczne tancerki. Szybciutko zebrał się wokoło tłum ciekawskich klientów hali.
Muzeum marcepana była dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie przypuszczałam, że z marcepana mozna robić takie cuda.
Muzeum mieści się w uroczym miasteczku artystów  Sant Andre.
Te cuda tez zrobione są w całości z marcepana. Meble i obrazy ... itd.
                                         Sant Andre przypomina troszeczkę na Kazimierz Dolny.
                         Stragany i sklepy kryją prawdziwe dzieła sztuki. Wszystko to rękodzieło.
Haftowane poduchy, jak u babci, czy cioci. Pamiętam u swojej Cioci Marysi taki stos sięgający prawie do powały.
                                Wieczorny rejs po Dunaju był prawdziwym ukoronowaniem soboty.
Pod każdym mostem w myślach wypowiadaliśmy życzenia. Podobno to taki patent na ich spełnienie. A mostów było co najmniej pięć.

                                        Następnego dnia prawdziwą rewelacją było oceanarium.

                                     Czasem trudno było zgadnąć, czy to zwierzę, czy roślina.

W wielkim basenie malutkie płaszczki podpływały, aby je pogałaskać po grzebiecie.( Czy to aby te zabójcze stworzenia?)...

                                          Na głową w szklanym tunelu przepływały rekiny.

                                                      Czułam się, jak na dnie oceanu.

                                               Kolorowe rybki urzekały paletą pastelowych barw.

 Kształty ich były przeróżne. Kolory niesamowite. Wzory , jak na drogich jedwabiach.
                                                    Pływały pojedynczo i grupowo.

Morskie dna akwariów pięknie współgrały z roślinami, rybami ... Byliśmy obserwatorami innego życia.


niedziela, 2 października 2011

Nad pięknym, modrym Dunajem cz. 1

       Nie zaglądałam do internetu, bo ostatnio byłam w rozjazdach.Przeważnie służbowych, ale i prywatnych. Teraz mam mały przerywnik, ale już jutro znowu znikam na parę dni. Jednak mając chwilę przerwy postanowiłam podzielić się wrażeniami ze swojego ostatniego wyjazdu.
Miałam to szczęście , że pierwszego dnia jesieni mogłam pojechać na wycieczkę do Budapesztu. Pamiętałam go sprzed lat, gdy to w drodze do Turcji przejeżdżaliśmy przez to przepiękne miasto. W zasadzie błądziliśmy po nim, bezskutecznie próbując znaleźć właściwą drogę. Trudno nam było dogadać się z mieszkańcami. W końcu pomógł nam jakiś obcokrajowiec, znający język francuski. Tym razem Budapeszt był miejscem docelowym.
 W piątkowe popołudnie przejeżdżaliśmy przez Słowację. Widoki za oknem autokaru były urokliwe... Na zdjęciu trzy zamki wyglądające, jakby siedziały sobie na barana.
 Przed północą dotarliśmy w końcu do Budapesztu. Pojechaliśmy od razu na Wzgórze Gellerta. Nie ma to jak nocne zwiedzanie! Pomnik wolności w świetle reflektorów jest jeszcze potężniejszy!
 Następnego dnia, rankiem, rozpoczęliśmy dzienne zwiedzanie. W pierwszej kolejności Bazyliki Św. Stefana.

                                               Ulice Budapesztu o tej porze były puste.
                                  Dunaj rzeczywiście przywitał nas błękitem i białymi stateczkami.
 Mosty na tej pięknej rzece są urocze. Pierwszy, który oglądaliśmy zwie się łańcuchowy

 Fontanna Macieja, secesyjna budowla ze scenami myśliwskimi bardzo przypominała mi piękne rzymskie fontanny. Podobno legenda głosi, że w czasie oblężenia Budapesztu jedna z pięknych dziewic pokazała księciu, który ją urzekł, drogę do cudownego źródełka. I taką właśnie scenę rodzajową przedstawiają postacie , które ozdabiają fontannę.
 Jak w każdym zabytkowym mieście mnóstwo tu pomników uwieczniających narodowych  bohaterów.
                                             Widok ze wzgórza na Dunaj i miasto jest powalający.
               Tu z kolei piękny kościół Św. Macieja pyszni się kolorową mozaiką dachu i białymi, strzelistymi       wieżyczkami.
 W kościele tym, oprócz pięknego wnętrza są również zdjęcia rentgenowskie średniowiecznej rzeźby Chrystusa na krzyżu.
 Kolorowe witraże nie przedstawiają żadnych postaci, tylko barwne elementy roślinne.
 Wspaniale wejść po kamiennych schodach na wieżę Baszty Rybackiej i  przejść się wysokimi tarasami oraz popatrzeć z góry na rzekę.
 My mamy swojego orła, a Węgrzy turula ( mam nadzieję, że dobrze zapamiętałam nazwę ptaka)... Wzgórze Zamkowe jest ulubionym miejscem przechadzek turystów i mieszkańców miasta.
 Często można zobaczyć taki rodzajowy obrazek i usłyszeć dźwięk skrzypiec. W końcu to kraj Liszta.
 Z Bramy Wiedeńskiej widok jest równie piękny, jak ze Wzgórza Gellerta. A jakie nastrojowe zdjęcia można tutaj zrobić znajomym...
A w nowoczesnych, szklanych domach nostalgicznie odbijają się zabytkowe budowle...Doskonałe połączenie współczesności z historią.  cdn.  (po przyjeździe ze szkolenia)