sobota, 22 stycznia 2022

Moje babciowanie...








Wczoraj był Dzień Babci. Siedziałam sobie w chacie, czytałam, trochę popatrywałam w ogień, palący się w kominku. Naokoło śnieg, wiatr, a u nas cieplutko, miło, choć może trochę sennie. Myśli krążyły wokół tematów, które mnie ostatnio bardzo pochłaniają, czyli polityki, rozpędzającej się nowej fali wirusa covid, chorej przyjaciółki, kłopotów znajomych, a także ostatniego spotkania w chacie, na którym były bliskie znajome, Grażynka i Joasia, która od dwóch lat próbuje zapuścić korzenie w Bóbrce. Również cieszyłam się, że zdążyliśmy wrócić z szybkich zakupów, które tego dnia zrobiliśmy w Lesku, bo zaczęła się zamieć śnieżna. Na kuchence odgrzewał się obiad. Jędrek właśnie wrócił z drewutni, gdy w okolicy godziny czternastej ciszę przerwał dzwonek telefonu. To mój kochany Średniaczek chciał złożyć życzenia, bo wyskoczył z domu, aby pstryknąć kilka zdjęć tramwajom i pociągom. Szaleństwo zagłębiania się w tematykę środków transportu nie minęło go, a w zasadzie chyba rozkręca się na dobre. Chwilkę porozmawialiśmy o zdanym nauczaniu, na które go znowu posłano, o nowych zdjęciach, planach na ferie i naszą rozmowę przerwał kolejny sygnał telefonu. Dzwoniła koleżanka. Chwilę porozmawiałyśmy, obiad  stanął na stole, rozleniwiłam się po nim, wróciłam do przerwanej lektury i znowu  przerwał ją dzwonek telefonu. Tym razem dzwonił Kornel. Złożył mi życzenia, opowiedział co nowego w przedszkolu, poinformował w jakim dniu występ przedszkolaków będzie nagrywany, aby babcie i dziadkowie mogli go zobaczyć w internecie, przekazał mi opinię na temat nowego kolegi, który pojawił się w jego grupie i stwierdził, że już czas, by się wyłączyć, bo Kajcior , czyli mój Średniak obiecał się z nim pobawić klockami lego. Zanim jednak się wyłączył zasygnalizował, że Kacper teraz ma zajęcia i pewnie zadzwoni do mnie wieczorem. Rzeczywiście Kacper składał mi życzenia jako ostatni, natomiast chwilę porozmawialiśmy o ciekawych filmach, które warto abyśmy obejrzeli i dlaczego warto je zobaczyć, o jego zajęciach na uczelni, zbliżającej się sesji, zdalnych wykładach i swoich obawach. Bardzo ciekawie mi się z nim rozmawiało, choć rozmowa była całkiem inna, niż z pozostałymi wnukami. Jednak już wtedy byłam po zwariowanej rozmowie z Juleczką i Majeczką. Najpierw obydwie odśpiewały sto lat, a głosy mają niezłe, to i świetnie im wyszło. Jula opowiedziała o swojej wizycie z mamą w gabinecie u manikiurzystki  i o próbie zrobienia sobie powłoki żelowej na najmniejszym palcu, potem rozmawiałyśmy o przyszłych feriach i jej planach związanych ze spotkaniem z wrocławską przyjaciółką, o swojej nowej pasji, jaką są walki MMA. Ostatnio chodzi na treningi i zaczęła uczestniczyć w sparingach, czym mnie przeraża. Chodzi na salę , gdzie trenerem jest były zawodnik kickboxingu, wcześniej uczestniczący w zawodach międzynarodowych, a jej wujek. Wprawdzie moja wnuczka ma dostać odpowiednie ochraniacze, ale to  tylko w małej części uspokaja. Ja nie lubię żadnych sztuk walki i nie lubię filmów pokazujących przemoc. Cóż mogłam zrobić, więc tylko wyraziłam swoje obawy, co do bezpieczeństwa Juli i zacisnęłam zęby. Rodzice jej nie widzą w tych treningach niczego złego,  a Jula uwielbia wszelkie formy ruchu. Mogę więc swoje zdanie schować do kieszeni  i podążać za jej pasjami. Od lutego Jula  na zacząć lekcje nurkowania. Może więc bardziej wsiąknie w pływanie i nurkowanie? Moja wnuczka staje się nastolatką i przymierza do swojej drogi życiowej. Sama ją powinna wybierać, choć o zagrożeniach możemy porozmawiać, aby wybierała świadomie. I tak na rozmowach z wnukami i przyjmowaniu życzeń upłynął mi piątek.
Dzisiejszego poranka powrócił temat mojego babciowania. Wywołała go Grażynka. Zadzwoniła i zwierzyła się, że miała prawie bezsenną noc. Parę dni wcześniej jej dorosła wnuczka zapytała , czy zapisuje wiadomości na temat  przodków, bo chciałaby znać losy swojej rodziny. Gdy obudziła się dzisiejszej  nocy i miała kłopoty z zaśnięciem, pytanie to do niej wróciło. Zastanowiła się, czy jest gotowa na spisanie znanych sobie informacji, czy to już ten czas. I wyznaczyła sobie termin, aby do końca 2023 roku skończyć swoją biograficzną książkę. 

Odłożyłam słuchawkę i  wróciłam myślami do mojej pierwszej decyzji dotyczącej uwiecznienia losów swoich przodków. Był taki czas, gdy urodził się mój pierwszy wnuczek, kiedy zaczęłam spisywać opowieści mojej babci dotyczące losów rodziny, począwszy od jej matki, a mojej prababci. Babcia od dawna nie żyła, a ja bałam się, że historia rodziny pójdzie w zapomnienie. Bardzo chciałam, by moje wnuki poznały nie tylko mnie ale i moją babcię Manię, która była dla mnie kimś wyjątkowym i pokazała mi, jak powinno wyglądać babciowanie. I zrobiłam to. Na karty książki " Pejzaż retro" przelałam zasłyszane historyjki o losach kobiet z mojej  rodziny. W książkę wplotłam wielkie uczucie, którym darzyłam babcię Manię i rodziców. W trakcie pisania czasem miałam wrażenie, że ożywa i podaje  mi  rękę, aby zaprowadzić w świat swojego dzieciństwa, w krainę swojej  wielkiej miłości do Benedykta. Pokazuje mi swoje narzeczeństwo, małżeństwo, macierzyństwo, trudne swoje przeżycia w okresie wojny, równie trudne lata powojenne. Moja pamięć przywoływała słowa, którymi pokazywała mi jak godnie żyć, jak mierzyć się z losem, jak być kobietą. Jej wcześniejsze opowieści splatały się z moimi wspomnieniami. I w mojej głowie pojawił się obraz, który najlepiej pamiętałam, babci z klasą i rozumem, kobiety o wielkim sercu. I zdałam sobie sprawę, że jest moim przewodnikiem i poradnikiem jak być babcią. Choć jestem do niej tylko trochę zewnętrznie podobna i mam inną osobowość, ale staram się być taką babcią, jaką była Ona, moja ukochana babcia Mania. Może dzięki temu jeszcze długo będzie żyła nie tylko w mojej pamięci, ale i pamięci moich wnuków.















sobota, 15 stycznia 2022

Magia o brzasku, czyli wiejskie kontemplacje

 







roziskrzyło
zaperliło
zawirowało
na czubkach palców
podkradło się
w różowym piruecie
przemknęło
pomiędzy zziębniętymi pniami
musnęło głodne sikorki
czekające karnie
na oprószonym bzie
bo się pośpieszyły
a teraz kolej sójek
więc
zatańczyło
na błękitnych piórkach
obłokach
białym prześcieradle łąki
i strąciło mgłę susząca
sen na gołych gałęziach
buków
 
Bóbrka 09.01.2022 r.
 
 
        Jakoś nieśpiesznie idzie mi teraz pisanie, bo dnie nadal króciutkie, a pracy jakoś dziwnie przybywa. A może internet i książki mnie wchłaniają znacznie bardziej niż do tej pory. A w zasadzie , to i ja robię się chyba troszeczkę wolniejsza. Nie wiem , czy wszyscy tak mają, ale zauważyłam taką dziwną prawidłowość, że im bardziej wchłania mnie bóbrczańskie życie, czyli im dłużej jestem na emeryturze, tym więcej czasu poświęcam obserwacji przyrody, krzątaniu się po chacie i prostemu życiu. Bardzo dużo czytam, a że na Legimi coraz więcej ciekawych książek, poza tym jest opcja audiobooków, więc wieczorem gdy szczypią mnie oczy i trochę gorzej widzę, posiłkuję się ich słuchaniem. Jest to straszny pożeracz czasu, ale jakże przyjemny. Niebagatelne jest to, że mogę słuchać przy wszystkich nudnych czynnościach domowych. A jak już mnie książka wessie, to trudno się od niej oderwać. I trudno mi pisać. A mam już spore tyły nie tylko w regularnych wpisach do bloga, ale i w książce, nad którą teraz pracuję. Bardzo nie lubię wyrażeń typu, " popełnił książkę", "popełnił film" itp. Jest ono takie modne ale dla mnie za bardzo manieryczne. A może się mylę i wielcy "popełniają" jakieś  swoje dzieła, a ludzie mojego pokroju, którzy piszą bo tak łatwiej się im wyrazić, tylko pracują nad książką, obrazem, utworem... Może w ten sposób odróżnia się się artystów od rzemieślników, bo rzemieślnik musi się napracować, aby coś wyszło z jego pomysłu, a artysta tak sobie luźno żyje, myśli, kontempluje, wyobraża i nagle "błysk, huk i ... pyk!", gdzieś przypadkiem, mimochodem wyskakuje wiekopomne dzieło! Coś w rodzaju złotego jaja zniesionego przez kurę artystkę! 
Oooo, nawet w moje filozofowanie i utyskiwanie nad przewlekłością moich pisarskich poczynań wkradł się motyw wiejski. Czyli coraz bardziej zaczynam być przesiąknięta klimatem wiejskim. Wprawdzie w Bóbrce  wiejskich zagród jak na lekarstwo, bo większość mieszkańców posiłkuje się wynajmowaniem pokojów, domków, które powyrastały w ich ogródkach jak przysłowiowe grzyby po deszczu, ale parę zagród, po których przechadzają się kury, a na płotach wywieszono tabliczki" świeże wiejskie jaja" lub " jaja prosto od chłopa| baby"  jeszcze pozostało i w sezonie letnim jaja tam cieszą się wielkim powodzeniem.  Sama próbowałam zakupić dla znajomej , która przyjechała w Bieszczady na letni wypoczynek i zamarzyła o świeżej, wiejskiej jajecznicy. Chciała ją własnoręcznie zrobić swojemu narzeczonemu, o którego rękę usilnie zabiegała. Miało być zgodnie z przysłowiem " przez żołądek do serca" . Owa znajoma niewiele gotowała, bo sama nie lubiła jeść i odkąd ją znam, przebywała na licznych dietach cud. Twierdziła, że nie gotuje, bo by ją kusiło. Jej pierwszy mąż sam z zamiłowania kucharz, który był człowiekiem dość egocentrycznym i traktował Dusię, bo tak m na imię owa znajoma, bardziej jako swoją ozdobę, a nie żywego człowieka, nie zawracał sobie głowy tym, że żona nie gotuje i nie je. Wystarczył mu jej dobry wygląd. Za to nie szczędził jej kasy na ciuchy, kosmetyki,  salony piękności i diety cud, które w wielkich paczkach trafiały do ich domu. Sam był człowiekiem bardzo zabieganym. Do domu wracał późno, a w nieliczne weekendy, gdy odpoczywał w domu, w ramach relaksu wygotowywał różne cuda, które później sam degustował. Dusi pozawalał pozostać przy paru listkach sałaty i dziwnych gotowych różnokolorowych koktajlach. Stało się tak z  chwilą, gdy po pierwszej degustacji kulinarnego dzieła utalentowanego męża cały niedzielny wieczór spędziła zamiast w ramionach ukochanego, w objęciach toalety. Mąż stwierdził, że to jawne marnotrawstwo jego  talentu i produktów, po czym dodał, że niech już kochana żona pozostanie przy swojej diecie. On będzie żywił się na mieście. I żywił się głównie na służbowych lanczach, suto zakrapianych alkoholem. A że alkohol od dawna lubił, stał się on jego gwoździem do trumny ich związku. Rozstali się z przytupem. Niedługo później zginął w wypadku samochodowym. Pozostawił po sobie same długi i byłą żonę, która do tej pory nie wie, czy bardziej jest wdową, czy rozwódką.  Wiele lat Dusia dochodziła do siebie stroniąc od mężczyzn.  A gdy dobijała do emerytury, stwierdziła, że ma już dosyć samotności, bo na starość nie będzie obok niej nikogo bliskiego. Wtedy zaczęła szukać kandydata na męża. Przez parę pierwszych lat miała same falstarty. Jakoś trafiali jej się sami nieudacznicy albo oszuści, łasi na jej przyszła emeryturę  I wtedy natrafiła na portal internetowy, na którym poznała takiego mężczyznę, o jakim pół życia myślała. Dusia miała bardzo analityczny umysł, więc zrobiła analizę swoich  nieudanych związków i doszła do wniosku, że za każdym razem jak facet był odpowiedni dla niej, to ona zrażała go swoim podejściem do domowego żywienia. I wtedy Dusia wyciągnęła wniosek, że każdy normalny facet  na pierwszym miejscu stawia swój żołądek. Odpowiednia kobieta nie musi wprawdzie gotować jak mistrz kuchni, który stara się o gwiazdki Michelin, ale powinna mieć w zanadrzu parę  żelaznych potraw, które podłechcą męskie podniebienie. Dobre śniadanie, to podstawa udanego dnia . Na takie śniadanie wystarczy dobrze zaparzona kawa, a to od lat potrafiła zrobić, chrupiące bułeczki i jajecznica na swojskich wiejskich jajeczkach. Wtedy spotkałam Dusię w sklepie Centrum. Kupowała miód i chrupiące bułeczki. Po przywitaniu i wzajemnej wymianie uprzejmości poprosiła mnie o pomoc w zakupie odpowiednich jajek. 
        -- Wiesz, my przyjechaliśmy na parę dni do Pensjonatu Wędrowiec. Tam nie serwują śniadań, ale jest dobrze wyposażona kuchnia.  Obiady i kolacje jemy w różnych regionalnych restauracjach, ale śniadania muszę Jankowi zrobić. Zależy mi na nim. Czuję, że to moja druga połowa i nie chcę jej stracić z powodu głupiego śniadania. Ty tu już tyle lat przyjeżdżasz, trochę pomieszkujesz, więc znasz ludzi. Pomóż! Chcę go olśnić! 
Nie miałam sumienia stanąć na jej drodze do szczęścia. Przez cały dzień szukaliśmy swojskich jajek na jajecznicę. Wszędzie słyszeliśmy, że mają swoich letników, którzy jedzą jajka albo, że właśnie zamówione albo ktoś na wesele zbiera. W końcu Jędrkowi udało się załatwić cała dziesiątkę w Orelcu... I taka to teraz jest wieś.   A co  nowego u nas? 
Po Nowym Roku dotarła do nas informacja, że zmarł Leon Chrapko, artysta malarz. 
Leon od sierpnia 2021 roku mieszkał w  Rymanowie. Jego druga żona Grażyna dowiedziała się o tym od wnuczki Leona, a ta od znajomej z Zagórza. Nie było informacji, klepsydr. Aktualna, trzecia żona nie zawiadomiła rodziny, dzieci, wnuków, pozostałych żon....W święto Trzech Króli pojechaliśmy do Zagórza, rodzinnej miejscowości Leona i próbowaliśmy odnaleźć grób. Szukaliśmy na komunalnym cmentarzu, niestety nieskutecznie. Potem szukaliśmy na starym, wojskowym cmentarzu. Też ponieśliśmy fiasko. Wymarzliśmy. Okazuje się, ze Leon już wiele lat temu wykupił sobie grób i zrobił pomnik. Na razie nie wiemy na którym cmentarzu został pochowany. Pewnie odnajdziemy go wiosną. Wprawdzie nasze drogi z różnych względów się rozeszły ale chcielibyśmy  w imię dobrych wcześniejszych wspomnień zapalić znicz na jego grobie.  Po przyjeździe do domu dowiedzieliśmy się , ze Zagórz ma pięć różnych cmentarzy. Widać szukaliśmy na niewłaściwym.
 


















poniedziałek, 3 stycznia 2022

Między Bożym Narodzeniem, a Sylwestrem.

 

 

Sylwestrowy dzień.
 
Stuk, stuk... kowalik otworzył dzień płaczących dachówek. Kap, kap, plum, plum!...
Trzask, trzask....wymruczała chata, prostując skurczone grudniowym snem belki. Z roztargnieniem zasłoniętych firanek spojrzała na odchodzący czas, który próbował zanurkować w zapomnieniu i mgle. Pojawiła się niespodziewanie, gdy mijał czas. Pod pozorem zaciągnięcia kurtyny na złe chwile minionego roku, najpierw pożarła Berdo, potem zalew i furtkę do lasu... podkradła się na łąkę. Z apetytem połknęła dwie brzózki trzymające się za ręce na łące sąsiada. I już sięgała po zakąskę z dobrych wspomnień, gdy natknęła się na sylwestrowe spotkanie sikorek przy karmniku i moje ciepłe myśli, rozgrzane nadzieją przyszłych jasnych chwil nadchodzącego roku. Błysk, błysk....Rozbłysły światła lamp nad kuchennymi stołami. Zapachniało biesiadą i perfumami. Przyfrunęły i odfrunęły ptaki. Przyfrunęły życzenia . Czas na bal !
 
 
 

Ale zanim to nastąpiło nastał magiczny czas. Było mroźno, biało , pracowicie i przedświątecznie.
Biegaliśmy po sklepach, znosiliśmy do domu masy siatek pełnych artykułami spożywczymi, potrzebnymi do przygotowania potraw i wypieków. W poniedziałek nastąpiło mielenie mięsa na kiełbasy. Zamieniliśmy się w masarzy.( Nie mylić z masażystą.) Słowo masarz, to określenie jednego z wymierających dziś zawodów rzemieśniczych, inaczej wędliniarz. Stałam przy maszynce do mięsa i upychałam kawałki zmielonej i przyprawionej masy na kiełbasę śląską, a później na myśliwską. Bolała mnie ręka , pot lał mi się po plecach i musiałam pod nogi , a raczej pod stopy podłożyć sobie parę tomów książek kucharskich, bo nie posiadam małego krzesełka, czyli ryczki, a drabinka  pokojowa nie nadaje się. Jędrek odbierał napełniające się jelita i sprawdzał, czy są odpowiednio wypełnione, nie za luźno i nie za mocno napchane. Po paru godzinach kiełbasy zawisły w naszym wiatrołapie. Obsychały do następnego dnia, a później nastąpiło ich wędzenie. Krótko wędziliśmy kiełbasy śląskie, które trafiły do sparzenia, a długo były wędzone myśliwskie. Wprawdzie w praniu, czyli podczas degustacji okazało się, ze śląska nie przypomina w smaku tej wędliny i nazwaliśmy ją bóbczańska, niemniej była pyszna. Myśliwska też nie była myśliwską i otrzymała nazwę myśliwska wyluzowana. Część wędlin wysłaliśmy od razu synowi, a pozostała wędlina do drugiego stycznia została zjedzona.














 
Po przygotowaniu wędlin zajęłam się wypiekiem babeczek. Na ich  dnie spoczęły kleksy powideł śliwkowych. W przeddzień wigilii przykryłam je kołderką kremu orzechowego, a w wigilijny poranek doszły kremy z serka masskarpone; waniliowy i czekoladowy. Ale rozpędziłam się w przedświątecznej opowieści, bo wcześniej przygotowałam piętro , a więc i pokoje dla rodzinki Stelli. Kacper mieszka w białym, w którym kiedyś planowałam pracownię. Kajetan zwykle zajmuje pokój zielony, a Kornel przechodni pokój, gdzie dotychczas zawsze rezydowały dziewczynki. Obok jest pokój dla rodziców . W zależności od tego, kto przyjeżdża, raz jest pokojem Stelli i Kamila, a  innym razem Lucjana i Karoliny. Zanim ubrałam babeczki, upiekłam pasztet i zrobiłam kutię. Wkrótce nasz wiatrołap wyglądał jak rasowa spiżarnia.
Goście przyjechali dopiero 23-go wieczorem. Pomimo, iż wyjechali wczesnym przedpołudniem, do Bóbrki dotarli późno. Autostrada była zakorkowana. 



















Od wigilijnego poranka zawrzała praca. Wszystkie palniki kuchenki od rana były zajęte Wcześniej przygotowany farsz do uszek i pierogów trafił na kuchenny blat. Ruszyło lepienie, pichcenie, przyprawianie. Zapachniało barszczem, kapustą z grzybami, kompotem z suszu i choinką, która stanęła w kącie i zaczęło się jej strojenie. Do siedemnastej wszystko było zapięte na ostatni guzik. Na stole spoczął biały, przetykany srebrną nitką świąteczny obrus i nie zabrakło dodatkowego nakrycia oraz tradycyjnego opłatka. A później wszystko było jak zwykle; wzruszenie, życzenia, wspólna wieczerza i oczekiwanie na prezenty. Oczywiście najbardziej niecierpliwy był Kornel, gotowy zrezygnować nawet ze słodkiego deseru. I to on był osobą, która zajęła się doręczaniem prezentów. Nauczył się czytać i wizytówki na paczuszkach były świetnym sprawdzianem jego umiejętności. 

  Święta minęły szybko. Były białe, słoneczne i prócz biesiadowania spacerowaliśmy, lepiliśmy bałwana , który wyszedł koślawy i musieliśmy go podeprzeć kijem od szczotki. Świętowaliśmy i  cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Jeden dzień zajęła nam wycieczka do Serca Macochy. Poznawałam na nowo wnuki, które opowiadały mi o swoich sprawach. W opowieściach poznałam kolegów Kornela, jego małe sekrety, wymieniłam poglądy z Kacprem, obejrzałam nowe zdjęcia Kajetana, jego kolorowy świat tramwai i pociągów . Poczułam się tak, jakby każdy z nich uchylił mi drzwi do swojego świata i pozwolił poprzyglądać się sobie. Myślę sobie , że dzięki wspólnym chwilom, które spędzamy w Bóbrce, odległość nie niszczy naszej bliskości.

 


  Dziś już trzeci dzień 2022roku . Końcówka ubiegłego roku była dla mnie trochę smutna, bo dowiedziałam się o dwóch pogrzebach osób, które dobrze znałam. Postanowiłam jednak wraz odchodzącym starym rokiem o pozostawieniu za sobą smutnych i trudnych spraw. 

 I tego życzę wszystkim. Pozostawcie za sobą bolesne  i trudne sprawy. W nadchodzącym 2022 roku życzę  sobie i Wam wszystkim samych pomyślnych , radosnych chwil, uśmiechu, zdrowia i wspaniałych ludzi wkoło. Niech Wam się szczęści!