Sylwestrowy dzień.
Stuk, stuk... kowalik otworzył dzień płaczących dachówek. Kap, kap, plum, plum!...
Trzask,
trzask....wymruczała chata, prostując skurczone grudniowym snem belki. Z
roztargnieniem zasłoniętych firanek spojrzała na odchodzący czas,
który próbował zanurkować w zapomnieniu i mgle. Pojawiła się
niespodziewanie, gdy mijał czas. Pod pozorem zaciągnięcia kurtyny na
złe chwile minionego roku, najpierw pożarła Berdo, potem zalew i furtkę
do lasu... podkradła się na łąkę. Z apetytem połknęła dwie brzózki
trzymające się za ręce na łące sąsiada. I już sięgała po zakąskę z
dobrych wspomnień, gdy natknęła się na sylwestrowe spotkanie sikorek
przy karmniku i moje ciepłe myśli, rozgrzane nadzieją przyszłych
jasnych chwil nadchodzącego roku. Błysk, błysk....Rozbłysły światła
lamp nad kuchennymi stołami. Zapachniało biesiadą i perfumami.
Przyfrunęły i odfrunęły ptaki. Przyfrunęły życzenia . Czas na bal !
Ale zanim to nastąpiło nastał magiczny czas. Było mroźno, biało , pracowicie i przedświątecznie.
Biegaliśmy po sklepach, znosiliśmy do domu masy siatek pełnych artykułami spożywczymi, potrzebnymi do przygotowania potraw i wypieków. W poniedziałek nastąpiło mielenie mięsa na kiełbasy. Zamieniliśmy się w masarzy.( Nie mylić z masażystą.) Słowo masarz, to określenie jednego z wymierających dziś zawodów rzemieśniczych, inaczej wędliniarz. Stałam przy maszynce do mięsa i upychałam kawałki zmielonej i przyprawionej masy na kiełbasę śląską, a później na myśliwską. Bolała mnie ręka , pot lał mi się po plecach i musiałam pod nogi , a raczej pod stopy podłożyć sobie parę tomów książek kucharskich, bo nie posiadam małego krzesełka, czyli ryczki, a drabinka pokojowa nie nadaje się. Jędrek odbierał napełniające się jelita i sprawdzał, czy są odpowiednio wypełnione, nie za luźno i nie za mocno napchane. Po paru godzinach kiełbasy zawisły w naszym wiatrołapie. Obsychały do następnego dnia, a później nastąpiło ich wędzenie. Krótko wędziliśmy kiełbasy śląskie, które trafiły do sparzenia, a długo były wędzone myśliwskie. Wprawdzie w praniu, czyli podczas degustacji okazało się, ze śląska nie przypomina w smaku tej wędliny i nazwaliśmy ją bóbczańska, niemniej była pyszna. Myśliwska też nie była myśliwską i otrzymała nazwę myśliwska wyluzowana. Część wędlin wysłaliśmy od razu synowi, a pozostała wędlina do drugiego stycznia została zjedzona.
Po przygotowaniu wędlin zajęłam się wypiekiem babeczek. Na ich dnie spoczęły kleksy powideł śliwkowych. W przeddzień wigilii przykryłam je kołderką kremu orzechowego, a w wigilijny poranek doszły kremy z serka masskarpone; waniliowy i czekoladowy. Ale rozpędziłam się w przedświątecznej opowieści, bo wcześniej przygotowałam piętro , a więc i pokoje dla rodzinki Stelli. Kacper mieszka w białym, w którym kiedyś planowałam pracownię. Kajetan zwykle zajmuje pokój zielony, a Kornel przechodni pokój, gdzie dotychczas zawsze rezydowały dziewczynki. Obok jest pokój dla rodziców . W zależności od tego, kto przyjeżdża, raz jest pokojem Stelli i Kamila, a innym razem Lucjana i Karoliny. Zanim ubrałam babeczki, upiekłam pasztet i zrobiłam kutię. Wkrótce nasz wiatrołap wyglądał jak rasowa spiżarnia.
Goście przyjechali dopiero 23-go wieczorem. Pomimo, iż wyjechali wczesnym przedpołudniem, do Bóbrki dotarli późno. Autostrada była zakorkowana.
Od wigilijnego poranka zawrzała praca. Wszystkie palniki kuchenki od
rana były zajęte Wcześniej przygotowany farsz do uszek i pierogów trafił
na kuchenny blat. Ruszyło lepienie, pichcenie, przyprawianie.
Zapachniało barszczem, kapustą z grzybami, kompotem z suszu i choinką,
która stanęła w kącie i zaczęło się jej strojenie. Do siedemnastej
wszystko było zapięte na ostatni guzik. Na stole spoczął biały,
przetykany srebrną nitką świąteczny obrus i nie zabrakło dodatkowego
nakrycia oraz tradycyjnego opłatka. A później wszystko było jak zwykle;
wzruszenie, życzenia, wspólna wieczerza i oczekiwanie na prezenty.
Oczywiście najbardziej niecierpliwy był Kornel, gotowy zrezygnować nawet
ze słodkiego deseru. I to on był osobą, która zajęła się doręczaniem
prezentów. Nauczył się czytać i wizytówki na paczuszkach były świetnym
sprawdzianem jego umiejętności.
Święta minęły szybko. Były
białe, słoneczne i prócz biesiadowania spacerowaliśmy, lepiliśmy bałwana
, który wyszedł koślawy i musieliśmy go podeprzeć kijem od szczotki.
Świętowaliśmy i cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Jeden dzień zajęła
nam wycieczka do Serca Macochy. Poznawałam na nowo wnuki, które
opowiadały mi o swoich sprawach. W opowieściach poznałam kolegów
Kornela, jego małe sekrety, wymieniłam poglądy z Kacprem, obejrzałam
nowe zdjęcia Kajetana, jego kolorowy świat tramwai i pociągów . Poczułam
się tak, jakby każdy z nich uchylił mi drzwi do swojego świata i
pozwolił poprzyglądać się sobie. Myślę sobie , że dzięki wspólnym
chwilom, które spędzamy w Bóbrce, odległość nie niszczy naszej
bliskości.
Dziś już trzeci dzień 2022roku . Końcówka ubiegłego roku była dla mnie trochę smutna, bo dowiedziałam się o dwóch pogrzebach osób, które dobrze znałam. Postanowiłam jednak wraz odchodzącym starym rokiem o pozostawieniu za sobą smutnych i trudnych
spraw. I tego życzę wszystkim. Pozostawcie za sobą bolesne i trudne sprawy. W nadchodzącym 2022 roku życzę sobie i Wam wszystkim samych pomyślnych , radosnych chwil,
uśmiechu, zdrowia i wspaniałych ludzi wkoło. Niech Wam się szczęści!
Łdane masz wnuki a Kornel ( ten najmłodszy?) ma taką buzię, że patrząc na niego człowiek musi się uśmiechnąć.
OdpowiedzUsuńWspaniałe święta miałaś, dwa lata temu spędziłam podobne w Porto z córką i wnuczkami i gotowaniem wspólnym, tańczeniem...wspominam je do dziś i ciepło mi się robi na sercu. Podziwiam Was za zapał w robieni wędlin, muszą być nieziemsko smaczne! I babeczki pewnie je się bez końca!
A najbardziej spodobał mi sie Twój "Sylwestrowy dzień" , jakie piękne i poetyczne opisanie. Gratuluję talentu.
Czasem zastanawiam się do kiedy starczy nam tego zapału i siły aby przygotować tradycyjne święta. Chciałabym aby dzieciakom pozostał w pamięci podobny obraz świąt, który i ja noszę w pamięci. Dla mnie spotkanie przy wigilijnym stole to była taka magiczna chwila i taki niesamowity nastrój, który gdzieś rozmył się w trakcie ubywania członków rodziny od wigilijnego stołu. Wprawdzie przybywało nowych , ale jak to bywa z wymianą osób, zmienia się nastrój. Moje siostry już nie kultywują tak bardzo tradycji, jak robię to ja. Może dlatego, że ich stoły są mniejsze i mniej osób wokoło. Rodzinnie spotykaliśmy się wszyscy jak długo żyli rodzice. Po ich śmierci na święta każdy zgarnia do swojego stołu nową rodzinkę. Moja najliczniejsza i jestem sentymentalna. Staram się odtworzyć nastój z dzieciństwa , jednak czuję, że dla mnie to już nie to, a może jednak wnuki odnajdą w nim swoje magiczne chwile? Dzięki za ciepłe słowa! Przesyłam uściski.
OdpowiedzUsuńW mnie też wielkie Święta były do czasu gdy żyła Mama, wszyscy obowiązkowo przybywali do domu rodzinnego na 3 dni. Potem jeździło się do Swaszki, potem do dzieci i wnuków. Ich zawsze było więcej, ja sama więc się załapywałam na ten pusty talerz dla wędrowca. Ja właściwie dopiero od kilku lat przygotowuję potrawy wigilijne i świąteczne, gdy siostra nie może się nigdzie ruszać z domu.
OdpowiedzUsuńU Was obficie i na bogato, rodzinnie i kolorowo, radośnie i świątecznie. Szczęścia w Nowym roku życzę Wam, Bożenko.
Wszystko się zmienia. W tym roku w listopadzie minie dziesięć lat od śmierci Mamy. Tata odszedł w 2019 roku. Babcia, która była dla mnie tak samo ważna, nie żyje od 1975 roku...Czasem wydaje mi się, że przechowuję i niosę ich cząstkę właśnie w tych wigilijnych potrawach,zwyczajach.Że w tym kultywowaniu tradycji jest moja łączność z wstępnymi. Może gdy mnie zabraknie, któryś z wnuków lub wnuczek jakiś element z tych wigilijnych tradycji poniesie w przyszłość, jak i gen w łańcuchu DNA.
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia i również życzę Tobie wiele pomyślności i zdrowia. Szczęśliwego 2022 roku!