poniedziałek, 3 stycznia 2022

Między Bożym Narodzeniem, a Sylwestrem.

 

 

Sylwestrowy dzień.
 
Stuk, stuk... kowalik otworzył dzień płaczących dachówek. Kap, kap, plum, plum!...
Trzask, trzask....wymruczała chata, prostując skurczone grudniowym snem belki. Z roztargnieniem zasłoniętych firanek spojrzała na odchodzący czas, który próbował zanurkować w zapomnieniu i mgle. Pojawiła się niespodziewanie, gdy mijał czas. Pod pozorem zaciągnięcia kurtyny na złe chwile minionego roku, najpierw pożarła Berdo, potem zalew i furtkę do lasu... podkradła się na łąkę. Z apetytem połknęła dwie brzózki trzymające się za ręce na łące sąsiada. I już sięgała po zakąskę z dobrych wspomnień, gdy natknęła się na sylwestrowe spotkanie sikorek przy karmniku i moje ciepłe myśli, rozgrzane nadzieją przyszłych jasnych chwil nadchodzącego roku. Błysk, błysk....Rozbłysły światła lamp nad kuchennymi stołami. Zapachniało biesiadą i perfumami. Przyfrunęły i odfrunęły ptaki. Przyfrunęły życzenia . Czas na bal !
 
 
 

Ale zanim to nastąpiło nastał magiczny czas. Było mroźno, biało , pracowicie i przedświątecznie.
Biegaliśmy po sklepach, znosiliśmy do domu masy siatek pełnych artykułami spożywczymi, potrzebnymi do przygotowania potraw i wypieków. W poniedziałek nastąpiło mielenie mięsa na kiełbasy. Zamieniliśmy się w masarzy.( Nie mylić z masażystą.) Słowo masarz, to określenie jednego z wymierających dziś zawodów rzemieśniczych, inaczej wędliniarz. Stałam przy maszynce do mięsa i upychałam kawałki zmielonej i przyprawionej masy na kiełbasę śląską, a później na myśliwską. Bolała mnie ręka , pot lał mi się po plecach i musiałam pod nogi , a raczej pod stopy podłożyć sobie parę tomów książek kucharskich, bo nie posiadam małego krzesełka, czyli ryczki, a drabinka  pokojowa nie nadaje się. Jędrek odbierał napełniające się jelita i sprawdzał, czy są odpowiednio wypełnione, nie za luźno i nie za mocno napchane. Po paru godzinach kiełbasy zawisły w naszym wiatrołapie. Obsychały do następnego dnia, a później nastąpiło ich wędzenie. Krótko wędziliśmy kiełbasy śląskie, które trafiły do sparzenia, a długo były wędzone myśliwskie. Wprawdzie w praniu, czyli podczas degustacji okazało się, ze śląska nie przypomina w smaku tej wędliny i nazwaliśmy ją bóbczańska, niemniej była pyszna. Myśliwska też nie była myśliwską i otrzymała nazwę myśliwska wyluzowana. Część wędlin wysłaliśmy od razu synowi, a pozostała wędlina do drugiego stycznia została zjedzona.














 
Po przygotowaniu wędlin zajęłam się wypiekiem babeczek. Na ich  dnie spoczęły kleksy powideł śliwkowych. W przeddzień wigilii przykryłam je kołderką kremu orzechowego, a w wigilijny poranek doszły kremy z serka masskarpone; waniliowy i czekoladowy. Ale rozpędziłam się w przedświątecznej opowieści, bo wcześniej przygotowałam piętro , a więc i pokoje dla rodzinki Stelli. Kacper mieszka w białym, w którym kiedyś planowałam pracownię. Kajetan zwykle zajmuje pokój zielony, a Kornel przechodni pokój, gdzie dotychczas zawsze rezydowały dziewczynki. Obok jest pokój dla rodziców . W zależności od tego, kto przyjeżdża, raz jest pokojem Stelli i Kamila, a  innym razem Lucjana i Karoliny. Zanim ubrałam babeczki, upiekłam pasztet i zrobiłam kutię. Wkrótce nasz wiatrołap wyglądał jak rasowa spiżarnia.
Goście przyjechali dopiero 23-go wieczorem. Pomimo, iż wyjechali wczesnym przedpołudniem, do Bóbrki dotarli późno. Autostrada była zakorkowana. 



















Od wigilijnego poranka zawrzała praca. Wszystkie palniki kuchenki od rana były zajęte Wcześniej przygotowany farsz do uszek i pierogów trafił na kuchenny blat. Ruszyło lepienie, pichcenie, przyprawianie. Zapachniało barszczem, kapustą z grzybami, kompotem z suszu i choinką, która stanęła w kącie i zaczęło się jej strojenie. Do siedemnastej wszystko było zapięte na ostatni guzik. Na stole spoczął biały, przetykany srebrną nitką świąteczny obrus i nie zabrakło dodatkowego nakrycia oraz tradycyjnego opłatka. A później wszystko było jak zwykle; wzruszenie, życzenia, wspólna wieczerza i oczekiwanie na prezenty. Oczywiście najbardziej niecierpliwy był Kornel, gotowy zrezygnować nawet ze słodkiego deseru. I to on był osobą, która zajęła się doręczaniem prezentów. Nauczył się czytać i wizytówki na paczuszkach były świetnym sprawdzianem jego umiejętności. 

  Święta minęły szybko. Były białe, słoneczne i prócz biesiadowania spacerowaliśmy, lepiliśmy bałwana , który wyszedł koślawy i musieliśmy go podeprzeć kijem od szczotki. Świętowaliśmy i  cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Jeden dzień zajęła nam wycieczka do Serca Macochy. Poznawałam na nowo wnuki, które opowiadały mi o swoich sprawach. W opowieściach poznałam kolegów Kornela, jego małe sekrety, wymieniłam poglądy z Kacprem, obejrzałam nowe zdjęcia Kajetana, jego kolorowy świat tramwai i pociągów . Poczułam się tak, jakby każdy z nich uchylił mi drzwi do swojego świata i pozwolił poprzyglądać się sobie. Myślę sobie , że dzięki wspólnym chwilom, które spędzamy w Bóbrce, odległość nie niszczy naszej bliskości.

 


  Dziś już trzeci dzień 2022roku . Końcówka ubiegłego roku była dla mnie trochę smutna, bo dowiedziałam się o dwóch pogrzebach osób, które dobrze znałam. Postanowiłam jednak wraz odchodzącym starym rokiem o pozostawieniu za sobą smutnych i trudnych spraw. 

 I tego życzę wszystkim. Pozostawcie za sobą bolesne  i trudne sprawy. W nadchodzącym 2022 roku życzę  sobie i Wam wszystkim samych pomyślnych , radosnych chwil, uśmiechu, zdrowia i wspaniałych ludzi wkoło. Niech Wam się szczęści!





4 komentarze:

  1. Łdane masz wnuki a Kornel ( ten najmłodszy?) ma taką buzię, że patrząc na niego człowiek musi się uśmiechnąć.
    Wspaniałe święta miałaś, dwa lata temu spędziłam podobne w Porto z córką i wnuczkami i gotowaniem wspólnym, tańczeniem...wspominam je do dziś i ciepło mi się robi na sercu. Podziwiam Was za zapał w robieni wędlin, muszą być nieziemsko smaczne! I babeczki pewnie je się bez końca!
    A najbardziej spodobał mi sie Twój "Sylwestrowy dzień" , jakie piękne i poetyczne opisanie. Gratuluję talentu.


    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem zastanawiam się do kiedy starczy nam tego zapału i siły aby przygotować tradycyjne święta. Chciałabym aby dzieciakom pozostał w pamięci podobny obraz świąt, który i ja noszę w pamięci. Dla mnie spotkanie przy wigilijnym stole to była taka magiczna chwila i taki niesamowity nastrój, który gdzieś rozmył się w trakcie ubywania członków rodziny od wigilijnego stołu. Wprawdzie przybywało nowych , ale jak to bywa z wymianą osób, zmienia się nastrój. Moje siostry już nie kultywują tak bardzo tradycji, jak robię to ja. Może dlatego, że ich stoły są mniejsze i mniej osób wokoło. Rodzinnie spotykaliśmy się wszyscy jak długo żyli rodzice. Po ich śmierci na święta każdy zgarnia do swojego stołu nową rodzinkę. Moja najliczniejsza i jestem sentymentalna. Staram się odtworzyć nastój z dzieciństwa , jednak czuję, że dla mnie to już nie to, a może jednak wnuki odnajdą w nim swoje magiczne chwile? Dzięki za ciepłe słowa! Przesyłam uściski.

    OdpowiedzUsuń
  3. W mnie też wielkie Święta były do czasu gdy żyła Mama, wszyscy obowiązkowo przybywali do domu rodzinnego na 3 dni. Potem jeździło się do Swaszki, potem do dzieci i wnuków. Ich zawsze było więcej, ja sama więc się załapywałam na ten pusty talerz dla wędrowca. Ja właściwie dopiero od kilku lat przygotowuję potrawy wigilijne i świąteczne, gdy siostra nie może się nigdzie ruszać z domu.
    U Was obficie i na bogato, rodzinnie i kolorowo, radośnie i świątecznie. Szczęścia w Nowym roku życzę Wam, Bożenko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko się zmienia. W tym roku w listopadzie minie dziesięć lat od śmierci Mamy. Tata odszedł w 2019 roku. Babcia, która była dla mnie tak samo ważna, nie żyje od 1975 roku...Czasem wydaje mi się, że przechowuję i niosę ich cząstkę właśnie w tych wigilijnych potrawach,zwyczajach.Że w tym kultywowaniu tradycji jest moja łączność z wstępnymi. Może gdy mnie zabraknie, któryś z wnuków lub wnuczek jakiś element z tych wigilijnych tradycji poniesie w przyszłość, jak i gen w łańcuchu DNA.
    Dziękuję za życzenia i również życzę Tobie wiele pomyślności i zdrowia. Szczęśliwego 2022 roku!

    OdpowiedzUsuń