czwartek, 6 lutego 2020

Serce Macochy czyli gdzie ta zima

        Jesteśmy w mieście. Dziś mija tydzień od naszego przyjazdu. Zaliczyłam już weekend z wnuczkami, dwukrotnie wizytę na krytym basenie, weekendowy nocleg moich małych dziewczynek, gry planszowe, parę razy grę w państwa-miasta, "salon kosmetyczny", wyjście do kina na zabawną bajeczkę, a poza tym dwukrotnie sesję rehabilitacyjną , czyli falę uderzeniową na nadgarstek i ostrogę, urocze spotkanie z psiapsiółką w nowo otwartej kawiarni "Krukafe", zakupy, rozmowy, uffff!.... Tydzień w którym  jakby czas przyspieszył. Jestem jakby w innej strefie, gdzie czas ma specyficzną skalę. Teraz pędzi jak odrzutowy samolot.
Właśnie wczoraj, w klimatycznej kawiarence rozmawiałam o względności czasu z przyjaciółką, która niebawem dołączy do nas, wiecznych, a może dozgonnych wczasowiczów. Koniecznie muszę zapisać tę naszą rozmowę.
-- Nie wiem dlaczego, ale leżąc w sobotę w piżamce na mojej ukochanej sofie, pomyślałam, że to bardzo  miłe uczucie taka świadomość, że nic nie musisz robić, tylko możesz sobie tak leżeć bez końca, aż zgłodniejesz. Możesz czytać, patrzeć w tv, albo tylko sobie myśleć. Ja ostatnio mam wielką potrzebę porządkowania swoich wspomnień, swoich myśli. Potrzeba mi na to mnóstwo czasu. A że mam jeszcze dużo urlopu i nie muszę go sobie skąpić, bo i tak od maja jestem na wiecznym urlopie, to tak właśnie cykam po parę dni na nicnierobienie. Uwielbiam ten stan. Wszyscy w kieracie, coś muszą. Muszą wstawać wcześnie, gnać na czas do roboty, później do domu by gotować, prać, sprzątać, dzieci odbierać ze szkoły, z przedszkola.... a ja nic. Po prostu sobie leżę i pachnę albo i nie pachnę, jak mi się nie chce myć. Jak mi się chce to coś sobie upichcę, jeśli nie chce, to zawsze coś na ząb znajdę w swojej przepastnej lodówce. -- z rozmarzeniem stwierdziła moja Psiapsiółka.
-- I fajnie, ciesz się, że tak możesz zrobić. A już niedługo utoniesz w tym " nic nie muszę".-- cieszyłam się razem z nią, ale jej zatroskana mina nijak się miała do hymnów pochwalnych na rzecz lenistwa.
-- Więc co cię boli? -- spytałam.
-- No właśnie, jest to drugie dno! Gdy tak pławiłam się w cudownej atmosferze , przyszło mi do głowy, że jak się ma czegoś mało, jak np. urlopu, to wtedy cieszy każda chwila, natomiast gdy będzie go nadto, aż się będzie wychlustywał, to może już tak nie będzie cieszył. Pomyśl sobie, jak masz czegoś mało, to doceniasz każdy kawałeczek. A jak dużo, to może zemdlić. Objesz się i przestanie ci smakować. A tak w ogóle to zauważyłam, że mi jakoś tak się zrobiło w ciągu dnia bardzo ciasno. Wstaję rano i już za moment mam wieczór i prawie niczego nie zdążę zrobić. A powinnam sprężyć się, by wszystko powykańczać i poprzekazywać. A tu nagle bardzo mało czasu na to. I to jest ten paradoks. Jestem przerażona tym gnającym czasem. Tobie też czas tak ucieka? Chyba nie! Pamiętasz, że miałyśmy takie odczucia pod koniec wieku dwudziestego. Na początku wieku dwudziestego pierwszego czas trochę zwolnił, a teraz znowu wystartował . Mnie się wydaje, że tylko ja mam takie odczucie, bo boję się co to będzie, gdy przejdę na emeryturę i chciałabym aby ten kwartał ciągnął się w nieskończoność. Pamiętam twoje odejście i te pierwsze miesiące, gdy próbowałaś odnaleźć się w nowym życiu. Wiem, że to irracjonalny lęk przed nowością i że będę tęskniła tylko za ludźmi, ale jednak mam stracha, bo zacznę ostatni etap swojego życia, na końcu którego jest kres życia.  Wiesz, bo ja swoje  życie mam podzielone na etapy. I teraz jest właśnie ostatni etap.  -- Krystyna uśmiechnęła się bardzo smutno i zamyśliła się.
        --To z perspektywy swoich trzech, a niedługo czterech lat  emerytury mogę cię zapewnić, że to się tobie tylko tak wydaje.Pamiętasz jak trudno mi było do września, ale później wszystko odpuściło. Ogarnęłam się i nigdy nie żałowałam podjętej decyzji. Odzyskałam wolność.  Paradoksalnie okazało się, że czasu mam mniej niż wtedy, gdy pracowałam. Mogę zająć się sprawami, na które wcześniej nie miałam czasu,  a myśl, że nie będę potrafiła żyć bez mojej ukochanej pracy okazała się nonsensowna. Teraz już nie wróciłabym za żadne skarby świata do naszego kieratu. Jestem wolna! I ty niedługo będziesz pławiła się w wolności i na samą myśl o swoich dzisiejszych niepokojach wybuchniesz śmiechem. A relacje z najbliższymi koleżankami i tak się nie skończą. Dobre relacje pozostaną. A te słabe nie warto na siłę utrzymywać. Dla kogo jesteś ważna, pozostaniesz ważna i sam będzie szukał z tobą kontaktu. Życie samo weryfikuje kto zasługuje na kontynuacje znajomości. -- próbowałam ją uspokoić.
        -- No właśnie, masz rację. Popatrz, nasza przyjaźń przetrwała mimo odległości, twojego odejścia z pracy. Nie widujemy się czasem przez dwa miesiące, a gdy się spotkamy, to trudno się nagadać. I jest tak, jakbyśmy nigdy się nie rozstawały. -- uśmiechnęła się Krysia.
       -- Już się cieszę na nasz wspólny czerwcowy wyjazd do Odessy.
I tym razem czas zaszalał i wspólne cztery godziny okazały się mgnieniem oka. Musiałyśmy wracać. Ja do męża, a Krystyna do swojego ukochanego gniazdka , gdzie jeszcze miała sporo wywiadów do napisania.

Po tej dygresji dotyczącej względności czasu, wracam do okresu ostatniego weekendu  w chacie i naszego niedzielnego spaceru.
Wokół chaty zima całkiem odpuściła, postanowiliśmy pojechać w plener aby poodkrywać nowe miejsca. Tym razem podróż samochodem nie trwała długo, bo tylko do sąsiedniej wioski o wdzięcznej nazwie Orelec. Tam zjechaliśmy z głównej drogi w boczną i asfaltówką pnącą się w górę  pojechaliśmy w stronę oreleckiego kościoła , a w zasadzie dwóch kościołów; murowanego nowego i uroczego drewnianego starego kościółka.
Kościół św. Józefa, który niegdyś stanowił Cerkiew Zaśnięcia Św. Anny, to zabytkowa świątynia - jedna z wielu pięknych w województwie podkarpackim. Znajduje się w miejscowości Orelec w Bieszczadach. Cerkiew pochodzi z połowy XVIII wieku i znajduje się pośród wiekowych drzew pomnikowych.

Cechy charakterystyczne:
- konstrukcja zrębowa, dwudzielna;
- kościół wykonany z drewna;
- do nawy przylega przedsionek dobudowany w późniejszym czasie;
- dwukalenicowy dach;
- według legendy cerkiew powstała na bazie materiałów z rozbiórki cerkwi w Uhercach;
- przy kościele znajduje się drewniana dzwonnica na planie kwadratu;
- niektóre z zachowanych elementów wyposażenia kościoła znajdują się obecnie w Muzeum w Łańcucie;



https://www.nocowanie.pl/kosciol_sw__jozefa,160106.html

Kościół św. Józefa, który niegdyś stanowił Cerkiew Zaśnięcia Św. Anny, to zabytkowa świątynia - jedna z wielu pięknych w województwie podkarpackim. Znajduje się w miejscowości Orelec w Bieszczadach. Cerkiew pochodzi z połowy XVIII wieku i znajduje się pośród wiekowych drzew pomnikowych.

Cechy charakterystyczne:
- konstrukcja zrębowa, dwudzielna;
- kościół wykonany z drewna;
- do nawy przylega przedsionek dobudowany w późniejszym czasie;
- dwukalenicowy dach;
- według legendy cerkiew powstała na bazie materiałów z rozbiórki cerkwi w Uhercach;
- przy kościele znajduje się drewniana dzwonnica na planie kwadratu;
- niektóre z zachowanych elementów wyposażenia kościoła znajdują się obecnie w Muzeum w Łańcucie;



https://www.nocowanie.pl/kosciol_sw__jozefa,160106.html
Kościół św. Józefa, który niegdyś stanowił Cerkiew Zaśnięcia Św. Anny, to zabytkowa świątynia - jedna z wielu pięknych w województwie podkarpackim. Znajduje się w miejscowości Orelec w Bieszczadach. Cerkiew pochodzi z połowy XVIII wieku i znajduje się pośród wiekowych drzew pomnikowych.

Cechy charakterystyczne:
- konstrukcja zrębowa, dwudzielna;
- kościół wykonany z drewna;
- do nawy przylega przedsionek dobudowany w późniejszym czasie;
- dwukalenicowy dach;
- według legendy cerkiew powstała na bazie materiałów z rozbiórki cerkwi w Uhercach;
- przy kościele znajduje się drewniana dzwonnica na planie kwadratu;
- niektóre z zachowanych elementów wyposażenia kościoła znajdują się obecnie w Muzeum w Łańcucie;



https://www.nocowanie.pl/kosciol_sw__jozefa,160106.html
Wspinaliśmy się drogą ostro wijącą się w górę aż do jej najwyższego punktu, gdzie  na rozwidleniu dróg  drogowskaz wskazał nam szlak, którym należałoby pójść do pomnika przyrody o nazwie Serce Macochy. Zostawiliśmy samochód na poboczu pod lasem i już piechotą udaliśmy się w dalszą drogę. Szliśmy leśną ścieżką, gdy na poboczach pojawił się śnieg. Droga też była zaśnieżona. W lesie, gdzie droga biegła w cieniu, nawierzchnia skuta była lodową skorupą. W prześwitach, gdzie docierało słoneczko, pojawiała się trawa i rozmiękła ziemia. Wiał lodowaty wiatr. Nagle ciszę przerwał przybliżający się warkot. Z lasu wyjechały dwa kłady. Maszyny dymiły, warkotały i przemknęły obok nas jak strzała. Pozostał smród spalin. Muszę przyznać, że zdenerwował mnie ten incydent. Szkoda mi się zrobiło zwierzaków, które taki huk jest w stanie wypłoszyć z lasu, zdenerwować. Kłady były bez tłumików, skonstruowane chyba sposobem rzemieślniczym w jednej ze stodół. Na to wskazywała ich obudowa, koła, mechanizm. Panowie też wyglądali na miejscowych. Ot taki chyba mieli niedzielny przejazd w ramach relaksu. Gdy warczenie maszyn oddaliło się, poszliśmy dalej.


Na śniegu, w zagłębieniach, na drodze, na poboczu widzieliśmy wiele śladów zwierząt i tak jak na poprzednim spacerze, znowu dostrzegliśmy ślady wilka. Poza tym tablice informowały o zwierzętach żyjących w lesie, przez który biegł szlak, wskazując ślady, z którymi możemy się spotkać.












Idąc do Serca Macochy, kamiennego pomnika przyrody ukrytego w lesie, minęliśmy wielkie mrowisko rozkopane przez dzięcioła. Ten smakosz larw i owadów rozkopał również w dole naszego Bóbrczańskiego  ogrodu mrowisko, które tam wiele lat temu wybudowały mrówki. W zasadzie budując chatę zastaliśmy mrowisko na naszej posesji i tak zostało. Pilnujemy tylko aby mrówki nie wprowadziły się do naszej chaty. W tym roku obserwowaliśmy dzięcioła  w trakcie rozdziobywania mrowiska. Pozostawił po sobie niezły bałagan. I taki sam widok zastaliśmy w oreleckim lesie. Mrowisko wyglądało jak krater wulkanu. W centrum ziała ogromna dziura. Mam nadzieję, że mrówki na zimę uciekają głęboko do podziemnych korytarzy i nie doznały specjalnego uszczerbku.







W końcu dotarliśmy do Serca Macochy, ogromnego głazu sterczącego w lesie. Później poszliśmy na spacer ścieżką przez las. Doszliśmy do ogromnej łąki, na której brzegu rosła spora grupa olch. Brzegiem łąki chodził jakiś miejscowy młody człowiek i czegoś szukał. Próbowaliśmy go zgadać, niestety zbył nas. Nie był skory do rozmowy. Nasze towarzystwo widocznie było mu nie w smak. Ciekawa jestem czego tak usilnie szukał na skraju lasu. Nie obeszło go rozjeżdżanie Bieszczadów przez kłady, śmiecenie w lesie. A propos śmiecenia; mój mąż ostatnio wyzbierał część stoku przylegającą do wiaty i przystanku autobusowego z butelek po wódce cytrynówce. Co piątek panowie ( miejscowi, jak twierdzi strażnik z Orlenu) podjeżdżają busem pod przystanek i po pracy , w ramach relaksu wysączają na przystanku wódeczkę. Butelki beztrosko wyrzucają poza przystanek na zalesiony stok. Nie wiem dlaczego gustują w takiej formie pozbycia się szkła, kiedy w wiacie wisi worek na śmieci, o co dbamy, bo nie lubimy śmietnika w naszym otoczeniu. Mąż nazbierał około 30 butelek. Przygotował na skraju zatoki dla służb wywożących śmieci.   I taka moja kolejna dygresja; dziwne, że autochtonom nie zależy na utrzymaniu Bieszczadów w jak najlepszym stanie, pomimo iż to często są ich rodzinne ziemie, na których żyli ich przodkowie. To bardziej my, napływowi staramy się aby przyroda , która i tak cierpi z powodu nas, ludzi, nie doznawała gorszego skażenia.   Nie mogę się z tym pogodzić, że ludzie tak beztrosko niszczą swoje środowisko. I co pozostanie dla naszych potomnych?