Poprzedni post zakończyłam na informacji dotyczącej naszych przygotowań do wyjazdu. W czasie, gdy my szykowaliśmy się do drogi Stella z Kornelem szykowali się do przyjazdu do Bóbrki. Nasze roślinki zostały pod dobrą opieką. Prezent , czyli domek na drzewie zyskał duże uznanie i w czasie wakacji Kornelek spędzał w nim wiele czasu.
Ozdobił też niektóre nasze kamyki z wysypanej nimi ścieżki, a także butelki na wodę.
Mamy w Wyluzowanej kolorowe lato!
Wyjeżdżamy
6 lipca , godzina 7.00.
Przyjechaliśmy do Habay la Vielle około 21- wszej. Mieliśmy za sobą 1100 kilometrów. Po drodze staliśmy w korkach, jechaliśmy objazdami, była zablokowana droga przez wypadek autobusu, który zapalił się.Czekaliśmy na odjazd straży pożarnej i wyczyszczenie drogi. Już w Luxembourgu , jak zwykle na stacji Capellen uzupełniliśmy paliwo. Jest tu dużo tańsze, niż w Polsce. Stacja jest czynna całą dobę. Miałam spuchnięte kostki u stóp, spięte mięśnie barku, sztywną szyję. Czułam się bardzo zmęczona i pomyślałam sobie, że chyba czas, abyśmy taką trasę robili na dwie raty, z jednym noclegiem na terenie Niemiec.
Tuż przy granicy Niemiec i Luxembourga dostałam sms-a od zaniepokojonej Brygitty, do której domu jechaliśmy. Nie mogła się na nas doczekać. Gdy podjechaliśmy pod dom, wybiegła uśmiechnięta i wpadliśmy sobie w objęcia. Weszliśmy do jej domu, a ja poczułam się, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała. Kolację zjedliśmy pół godziny przed północą, a o pierwszej 7 lipca poszliśmy spać. Mimo drobnej bariery językowej nie mogliśmy się nagadać.
7 lipca. Mimo zmęczenia nie spałam długo. Nad ranem zbudziła mnie potrzeba udania się do toalety. Próbowałam podnieść się z łóżka, a tu świat wokół mnie zawirował. Przed laty w tyn sposób ujawniła się u mnie lordoza i stan zapalny odcinka szyjnego. Długo leczona byłam Betaserc-iem. Ale od prawie 15 lat nie potrzebowałam tego leku i niczego podobnego w swojej saszetce z lekarstwami nie miałam. Na dodatek zapomniałam w domu swojej poduszki ortopedycznej i kołnierza. Całą długą drogę do Belgii jechałam spięta z powodu dosyć ciężkich warunków , panujących na autostradzie. Materac w łóżku był bardzo miękki, a puchowa poduszka była przysłowiową kropką nad "i". Spróbowałam się spionizować. Trwało to długo, ale udało się. Doszłam do toalety. Wróciłam do łóżka i usiadłam, opierając plecy o poręcz i postawioną w pionie poduszkę. Oparłam głowę o drugą poręcz i jakoś jeszcze trochę podrzemałam. Już około 8 rano obudziły mnie odgłosy Habay, które zaczynało dzień. Nadal miałam zawroty głowy, ale chyba troszkę mniejsze. Pierwszym moim zakupem za euro była poduszka ortopedyczna. Brygitte wygrzebała również z czeluści swojej szafy turystyczny kołnierz, który używała w samolocie i jakieś strasznie śmierdzące kamforą żele rogrzewająco- chłodzące , przeciwdziałające kontuzjom sportowym. Wysmarowana, śmierdząca kamforą i odziana w puchaty kołnierz pojechałam z Jędrkiem i Brygitte do Francji do miejscowości Montmedy i Tvolli , gdzie w tym dniu miał przejeżdżać wyścig Tour de France. Wstając rano myślałam , że nici z moich wspaniałych wakacji. Pierwszą myślą była chęć pozostania w domu, kiedy to Jędrek z Brygitte będą oglądać przejazd kolarzy i piękne Tivolli. Zaryzykowałam pomimo zmęczenia, mimo iż z lustra spoglądała na mnie babcia z podkrążonymi i podpuchniętymi oczami, a nie moja twarz i opłacało się. Godzinna podróż do Francji z głową zabezpieczoną kołnierzem i maść pomogły. Zawroty głowy zmniejszyły się, a widowisko warte było obejrzenia. To był prawdziwy spektakl poprzedzający przejazd kolarzy. Czegoś takiego w Polsce nigdy nie doświadczyłam.
Poprzedzała go parada różnokolorowych samochodów, rzucających w stronę kibiców drobne, okazjonalne prezenciki. Parada miała podkład muzyczny. Z kolorowych samochodów płynęła skoczna muzyka i pokrzykiwania prezenterów, w stylu ;" bon jour Tivolli!", " vivat tour de france!", " Vivat Montmedy"!!..Ludzie zbierali rzucane im prezenty, machali rękami, chorągiewkami, transparentami, pokrzykiwali i świetnie się bawili. A my powoli odreagowaliśmy stres związany z podróżą.
A gdy skończył się kolorowy spektakl, nadjechali kolarze. Mignęli nam niczym błyskawica i ludzie zaczęli rozchodzić się do swoich pojazdów i do domów. My z Brygitte poszliśmy zobaczyć jej wakacyjny dom. Znam go od wielu lat i bardzo lubię, zarówno wnętrze, jak i wielki ogród.
Wieczorem wróciliśmy do Habay la Vieille. Po drodze odwiedziliśmy Aviot z piękną katedrą , mała repliką Katedry Notre Dame. W domu znowu rozmawialiśmy do północy, dzieląc się wrażeniami.
Chata w Bieszczadzie, domek na drzewie, huśtawka, kredki - dla dziecka to piękne, wymarzone wakacje. Wakacyjny kamienny dom Brygidy bardzo mi się podoba, tyle tam światła, błękitów i cudne schody! A wielki ogród z półokrągłym tarasem widokowym i ślicznym jakby grillem - kominkiem godny zazdrości niezawistnej. Wymarzone miejsce na wakacje dla dorosłych.
OdpowiedzUsuńKrysiu, nic straconego, bo Brygitte wynajmuje swój domek we Francji na weekendy, tygodniowy pobyt i na pobyt miesięczny. Każdy może spełnić swoje marzenie i pobyć tu przez jakiś czas. Brygitte przyjmuje tylko bardzo spokojnych i statecznych ludzi. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń