środa, 18 października 2017

Refleksje kocią łapą malowane

        -- Oj, jak ten czas leci! -- czasami mówiłam tak do  mamy, bądź babci. Ot tak sobie, aby zagaić rozmowę. Rzucałam słowa na wiatr, nie zagłębiając się zbytnio w sens tego sloganu.
        --  Jak będziesz na emeryturze, to dopiero przekonasz się, jak on gna! -- Zazwyczaj słyszałam w odpowiedzi i nie wierzyłam, myśląc, że na emeryturze czas pewnie ciągnie się, jak flaki z olejem.
        -- Nie wierzysz? Spójrz na mnie. Tyle planowałam, tak się przygotowywałam i co? Nici z moich planów. Nawet jednej setnej nie zrealizowałam. -- Mówiła mama i uśmiechała się smutno. Pewnie tęskniła za podróżami, o których marzyła, albo o malowaniu drewnianych łyżek, bo taka była wtedy moda na  wiszące w kuchni malowane na ludowo sztućce.
Przytakiwałam jej z grzeczności, ale w duchu komentowałam to jako lenistwo, nieudolność, słomiany zapał, który zazwyczaj rodzice mi zarzucali.
Z biegiem lat wyrosłam z tego szybkiego, pochopnego oceniania postępowania innych, bez zbytniego wgłębiania się w powody.Nauczyłam się, że  jak to mówią, "aby móc ocenić postępowanie innego człowieka musisz najpierw pochodzić w jego butach". Ja mam swoje buty. Lubię je. Już trochę drogi  w nich przeszłam. Doszłam do momentu realizacji planów. I nie wyrabiam się. Nie wiem w jaki sposób potrafiłam w przeszłości pracować zawodowo, ogarniać dom i rodzinę , a jeszcze pisać, malować, podróżować...
Teraz często wspominam opowieść znajomej, której stara matka miała zwyczaj mówić, że jej życie to tylko ścielenie łózek. Rano zaściela, parę razy pokręci się po domu i zaraz jest wieczór, więc musi rozścielać je na nowo.
Ten przydługi wstęp jest moim usprawiedliwieniem braku aktywności na blogerze.  Jakoś czas pożarł mi część pracowitych wakacji i jesieni. Ocknęłam się wczoraj i złapałam się za głowę.
        -- Ale mam tyły! -- stwierdziłam i postanowiłam coś z tym zrobić.
Jestem w Wyluzowanej ponownie  już od połowy września. W tym roku jesień jest tutaj wyjątkowo barwna i bogata. Czaruje złotem, rubinami, szmaragdami itp. Jeszcze nigdy nie widziałam na naszej łące tylu rydzów,  pod brzózkami tylu kozaków, na stoku podgrzybków i opieniek.

 Prawie codziennie zajmujemy się grzybami, które znosi Jędrek, jakby mu się wysypywały z rogu obfitości. W chacie unosi się grzybowy aromat. Dwa ogromne słoje z suszonymi grzybami stoją na kuchennym oknie. Parę mniejszych już rozdałam, a następne czekają w kolejce . Półlitrowe słoiki z marynowanymi rydzami, podrzybkami, maślakami i opieńkami dumnie stoją na półce naszej spiżarni i z kiszonymi ogórkami oczekują na kiszenie kapusty...


A ja od paru tygodni obserwuję proces wychowawczy parki łobuziaków; Miszy i Maszy, które rozrabiają na drewnianym tarasie. Kizia Mizia zawierzyła nam i najpierw sprowadziła maluchy pod drugi taras, w gniazdo wymoszczone dębowymi liśćmi i styropianem. Dała mi czas na przygotowanie domku dla jej dzieci. Uszyłam go własnoręcznie, tnąc stary  kożuch i obszywając nim kartonowe pudło.Pewnego wieczora po prostu wyprowadziła swoje dzieci do misek z jedzeniem, a później na taras do nowego "żłobka", który zaakceptowała. Stoi on przed oszklonymi drzwiami i możemy obserwować zachowanie kociej rodzinki.  To lepsze, niż niejeden program tv.




Niesamowite, jaką dobrą mamą jest nasza przybłęda. Zmężniała, rozrosła się i już niczym nie przypomina tego wystraszonego podlotka, który miał zapadnięte boki, matową sierść.Teraz wygląda, jak lśniąca  czarna pantera. Ma złote oczy i przenikliwe spojrzenie. Nadal jest bardzo niezależna i wolna. Zawzięcie poluje na myszy.  Mimo, iż jest dzika, nauczyła swoje dzieci korzystania z kuwety, z której teraz również sama korzysta. Przypuszczam, że kiedyś musiała wychowywać się w jakimś domu, a później wyrzucono kłopotliwego wychowanka. Może znudziła się?
Sama wybrała naszą Wyluzowaną i jest na prawach jej mieszkańca. Przed każdym posiłkiem domaga się pieszczot. Jako mama jest cierpliwa i dostojna. Pokazała dzieciom, że można mieć do nas zaufanie. Uczy je polować. Oswaja z widokiem martwej myszy. Pokazuje , jak walczyć i polować.
Nie traci cierpliwości. Niesforne dzieciaki nie raz dawkują jej porcję niepokoju, ale nie wyprowadza jej to z równowagi. Dyscyplinuje dzieci krótkim miauknięciem. Nie ględzi, nie lamentuje ale jest bardzo konsekwentna. Obserwując Kizię-Mizię, myślę sobie, że niejedna ludzka matka mogłaby się od niej wiele nauczyć.
        Znalazłam dla Miszy i Maszy nowy dom. Czekam, aż dorosną do tego, aby bez uszczerbku na ich zdrowiu fizycznym i psychicznym mogły być odseparowane od matki. A Kizia-Mizia zostanie w Wyluzowanej.
I w taki sposób czas przecieka mi przez palce. Tracę go na zachwyt jesienią i obserwację przyrody. Resztę zostawiam na słotne i chłodne dnie. Teraz szkoda mi tego ulotnego piękna.


8 komentarzy:

  1. Też się zastanawiam jak potrafiłam kiedyś pogodzić pracę i dom, rodzinę i własne pasje a teraz nie mogę się pozbierać choć już nie pracuję i dzieci samodzielne. Dopiero ranek a już wieczór, dopiero wiosna a już zima a sprawy się oddalają.
    Grzybów i u nas dużo w tym roku, mrożę, suszę i konserwuję.
    Kotki cudne, wyobrażam sobie, co za radość obserwować je w czasie nauki i zabawy, na pewno to lepsze niż TV i internet razem.
    Piękne sukienki ma ta jesień, zachwyt nią to nie strata ale zysk. Co ważne poczeka a jeśli nie, to znaczy, że nie było ważne.
    Pozdrawiam jesiennie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak bardzo jest mi bliskie takie podejście do życia. Masz rację; co ważne poczeka... Nie ma co gnać. Trzeba uważnie obserwować zmieniające się kolory, przyrodę... bo w pośpiechu
      można przegapic coś waznego,niepowtarzalnego. Trzeba smakowac każdy dzień, każda chwilę. Pozdrawiam kolorowo,jak to jesienią.

      Usuń
  2. Kiedy przyjeżdżałyśmy z siostrą do domu rodzinnego, mama zawsze mówiła: Gdzie moja młodość? dopiero wy byłyście takie malutkie, a już macie swoje dzieci. I ja teraz tak powtarzam: Gdzie moja młodość? ... a piszę to w kontekście właśnie tego zbyt szybko upływającego czasu:-) Dobrze, że znalazłaś nowy dom dla kociąt, pewnie Kizia Mizia jeszcze nie raz sprawi Wam taką niespodziankę:-) czyżby skończyło się już to dobre? mgła nie odpuszczała przez cały dzień, i chłodniej, a szkoda; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli we wszystkich domach toczyły się podobne rozmowy i reagujemy podobnie. Z kociętami to prawdziwy problem. Nie ma mowy, aby całe kocie bractwo zabrać na Śląsk opolski, a ja muszę wracać do miasta, bo i Tata i drugi ogród, o grobach bliskich nie wspomnę. Kocięta za małe, aby je zabierać mamusi. A mamusia półdzika i przyzwyczajona do życia na wolności. Znowu muszę prosić kocie niańki o pomoc. Pewnie przez trzy tygodnie będę w ciągłym niepokoju, czy nic złego się nie dzieje. Jednak nie ma wyjścia. Zdrowie psychiczne kociąt przede wszystkim. Dobrze, że mam takie Kocie Niańki. pozdrawiam:))

      Usuń
  3. Wpadłam w owiedziny i zostaję na herbatce:):

    OdpowiedzUsuń