Dzień urodzin
jesienny ranek
otwieram szeroko
okno
zaspane oczy
stawiam stopy w
nowy dzień
który pod łóżkiem
jak chodnik
cały w złocie i
czerwieni
dopala się środek
jesieni
szybko
iskierka po iskierce
jak życie
sekunda po sekundzie
słońce, chmury,
deszcz
z lustra czasu
wyziera twarz
zamglona
resztki snu
wspomnienie o sobie
innej
takiej samej
marzeniami
tańczącymi z babim
latem
które
niepostrzeżenie przysiadło
na skroniach
pochylonych w
porannym
Bóbrka 17.10.2017r.
Po tym nietypowym wstępie i tęsknym spojrzeniu przez okno melduję, że odcięłam kolejny rok z paska mojego życia. A w zasadzie stało się to już trzy tygodnie temu. Niby nic, a jednak !... Naszło mnie ! Zresztą nie pierwszy raz, ale tym razem było troszkę inaczej. Wcześniej nie specjalnie zastanawiałam się nad tym, że to już kolejny rok, że zostawiam za sobą tyle wspomnień, tyle różnych zdarzeń. Chyba nie miałam na to specjalnie czasu, aby rozgrzebywać to, co minęło. W tym roku jednak, pewnie dzięki temu, że stanowczo zwolniłam, napadła na mnie i to z samego rana chwilka nostalgii. A w zasadzie tak poczułam się, będąc jeszcze w chacie. Dzień był piękny, słoneczny i złoty. A ja tkwiłam w poranku i zachwycie nad urodą świata. I czułam się nie tylko jesienną dziewczyną, zarówno z urodzenia, jak i wieku , ale zdecydowanie bardziej dziewczyną, niż kobietą niosącą na grzebiecie kolejny krzyżyk, a uzbierała się już ich cała masa. I pomyślałam sobie, że cóż z tego, że czas płynie jak rzeka, skoro nie wymywa ze mnie tego dziecięcego zachwytu nad życiem. I może dzięki słońcu, które wydobywało z bieszczadzkiego krajobrazu przepiękne barwy, a świat wokół był wesoły, powiedziałam do siebie," wiek to tylko liczba". Cóż, że mija kolejny rok, przecież nie czuję się starzej jak dzień temu, czy też miesiąc temu... Ja to Ja , może ubrana w starą sukienkę, ale to moja ulubiona sukienka, więc dlatego jest taka znoszona. Gdybym ubrała inną, nie wiem, czy byłaby taka wygodna, czy czułabym się w niej tak dobrze. I uśmiechnęłam się do swojego odbicia, a dobry humor nie opuszczał mnie do końca dnia.
Teraz przez moment rezyduję w mieście. Zaraz po przyjeździe napadły na nas małe czarowniczki, powinny się chyba nazywać "urodniczki", bo chociaż bardzo starały się, aby udawać przerażające upiory, to uśmiechy i buzie miały urocze. Nie należę do grona tych, co uważają, że to obcy zwyczaj i kala nasze rodzime. Myślę, że ma wiele wspólnego z naszymi zwyczajami, no, może w innym czasie. Ale czyż chodzenie z turoniem, diabłem i aniołem nie jest podobne? Chodzi o dobrą wspólną zabawę, trochę słodyczy, na które dzieciaki są zawsze łase. Poza tym wygania dzieciaki sprzed tv, czy komputerów. Nawiązują się nowe pozytywne relacje, wzmacniają więzi społeczne...
Ważne, jak do tego podchodzimy. Jeśli traktujemy to jako zabawę , jest ok. Przeraża mnie wyzywanie dzieciaków z balkonu swojego domu, bo uczy się ich nietolerancji, chamstwa, arogancji. Święto zmarłych jest wystarczająco trudnym świętem nawet dla dorosłych, którzy mają już różne doświadczenia i sposoby radzenia sobie ze stratami. Dzieci nie mają takich doświadczeń , a wydaje mi się, że gdy w wigilię tego smutnego święta przebiorą się za takie maszkary, dodadzą sobie otuchy i łatwiej będzie im zrozumieć, że śmierć jest częścią życia. To co obśmiane, nie jest już tak przerażające.
A teraz z innej beczki. Moje kociaki zostawione pod dobrą opieką kocich nianiek rosną i na razie mają się dobrze. Niedługo obejrzę je w oryginale.
Póki co, cieszę się swoim miejskim domem. Odgruzowujemy mieszkanie i ogród, aby spokojnie znowu zawitać na jakiś czas do chaty.
I jak co roku w słoneczne niedzielne, jesienne południe odwiedziliśmy Sanktuarium Św. Anny na Górze Anny. Wichry szalejące na górą dawno pozrywały wszystkie złote liście. Ale i tak to miejsce jest dla nas magiczne.
A niedługo wrócę do chaty i moich ukochanych Bieszczadów.
Rocznice urodzin zawsze mnie nastrajają melancholijnie ale nie ze względu na wiek. Po prostu zastanawiam się i zadziwiam, jak to, gdzie się urodziliśmy, wychowaliśmy i dorośliśmy wpływa mocno na nasze wybory, decyzje - na całe nasze życie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą. Rodząc się i wychowując na Śląsku Opolskim przesiąknęłam wieloma cechami ludzi tutaj mieszkających. Wiele wartości bardzo cenię , np. więzi i solidarność rodzinną, solidność, uporządkowanie, czystość.Są oczywiście cechy, które mnie wkurzają, jak asekurantyzm czy nadmierna ostrożność, ale zdecydowanie większość cech cenię i w życiu staram się postępować zgodnie z nimi. U ludzi zamieszkujących Bieszczady nie wszystkie te wartości znajduję, co zdecydowanie bardzo mi przeszkadza. Szczególnie trudno mi z rzucaniem słów na wiatr. Tu zapewnienia, że z całą pewnością, już jutro, .... I nawet konfrontacja z nagą prawdą, z faktami nie wywołuje nawet odrobinki wyrzutów sumienia. Mimo tego kocham Bieszczady, ale nie zawsze jest to łatwa miłość. pozdrawiam :)
UsuńI tak trzymaj, Bożeno:-) podpisuję się pod Twoimi słowami, nie wiek ważny, a duch w człowieku, bo czasami mam wrażenie, że młodzi czasami to jak staruszkowie:-) też jestem jesienna, z początku października; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMiło mi, że również jesteś jesienna. To trochę takie pokrewieństwo dusz. Z pewnością dlatego lubię zaglądać na Twojego bloga. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń