sobota, 4 maja 2019

Maj bardzo mało majowy



 Wielkimi krokami zbliżał się długi weekend majowy. I jak to zwykle bywa, temperatura spadała odwrotnie  proporcjonalnie do tego, ile dni zostało do Pierwszego Maja. W niedzielę wieczorem zaczęło lać jak z cebra. Niebo pociemniało, powiał lodowaty wiatr. Siedziałam z książką na kolanach i zastanawiałam się, czy aby na pewno chcę przejść na weganizm. I tak już prawie odstawiłam mięso oraz wędliny, nie jem jajek, bo mam na nie uczulenie. Pozostał mi nabiał bez laktozy, której jakoś ostatnio nie trawię. Na stare lata mój organizm daje mi znać, że męczą go toksyny powstałe po spożyciu białka zwierzęcego. Po zjedzeniu niewłaściwych dla mnie pokarmów staję się plamiasta, a na dodatek plamy często swędzą i nieładnie wyglądają, szczególnie te na twarzy. Nie zawsze mogę ukryć je pod korektorem i podkładem. Na dodatek te środki upiększające nie specjalnie mi służą. Ale nie chcę dalej  rozwodzić się na temat swojego podejścia do kosmetyków, bo nie o tym chciałabym. Tak więc siedzę z książką " Heppy detoks", rozważam za i przeciw, aż tu nagle drzwi się otwierają i Jędrek wprowadza do chaty młodą dziewczynę.
Od siostry dowiedziałam się, że jej syn miał przyjechać na weekend ze swoimi kolegami i koleżankami. Wiedziałam, że jedna z nich miała dojechać osobno.  Michała z towarzystwem jeszcze nie było. Chata siostry była otwarta. Jędrek załączył w niej wodę i podłączył wszystko, aby młodzi mogli zamieszkać, ale od jesieni nikogo w chacie nie było. Pająki zasnuły kąty, kurz osiadł na meblach, a poza tym było bardzo zimno. Dziewczyna była zmoknięta i zmarznięta. Żal zrobiło się nam koleżanki siostrzeńca ( od razu poinformowała nas, że jest dziewczyną siostrzeńca), która ledwo doszła z wioski do chaty. Szła w siekącym deszczu, podmuchach lodowatego wiatru, a tu chata pusta. Nie dojechali!
Posadziłam ją przy kominku, rozwiesiłam mokrą kurtkę, zrobiłam czajniczek gorącej herbaty i nakarmiłam świeżo upieczonym chlebem z masłem i pomidorami.
Wędlin nie mieliśmy. To tak w ramach mojego odrzucenia mięsa i jego wyrobów. (Jędrek nie wytrzymał i już w poniedziałek dokupił na dole w wiejskim sklepiku kawał kiełbasy.)
Nie jestem wścibska, ale skoro Młoda kobieta sama dopominała się aby nazywać ją dziewczyną
Michała, to w ramach wieczorku zapoznawczego podpytałam o to i owo.
Towarzystwo przyjechało po dwóch godzinach. Jędrek w tzw. międzyczasie napalił w chacie, bo żal mu było młodych.
Dziewczyna siostrzeńca poszła do chaty, gdy zrobiło się w niej ciepło, bo stwierdziła, że zacznie sprzątać i przygotuje sobie oraz chłopakowi miejsce do spania. Reszta niech się martwi o siebie.
I tak sobie w tym momencie pomyślałam, że to dobrze iż obecnie część młodych dziewcząt nie daje się wykorzystywać i od razu nie bawi w dom i gosposię. Pomyślałam też, że ja w jej wieku od razu zabrałabym się za sprzątanie całego domu, aby przygotować go i dla innych. I pewnie nikt by tego nie dostrzegł, nie mówiąc o podziękowaniu. Po prostu tak zostałam wychowana. Kobieta powinna sprzątać, gotować, prać, być odpowiedzialną za siebie i za innych itd. I pewnie jeszcze denerwowałabym się, czy aby wszyscy będą zadowoleni. Czy dobrze wszystko zrobiłam. A tu młoda przyjechała i zadbała o siebie. Brawo! Ma takie same prawa do odpoczynku jak inni. Nie musi więcej niż inni. I nie jest z tego rozliczana. Mam nadzieję, że dzisiejsze dziewczynki są coraz częściej wychowywane na partnerki, osoby kochające również siebie, wiedzące czego chcą, a przede wszystkim czego nie chcą. Ja długo się tego uczyłam, wychowana w patriarchalnej rodzinie. Wprawdzie jak na lata pięćdziesiąte moja biologiczna rodzina była i tak dosyć postępowa, ale nie na tyle aby nie wychowywać mnie i siostry w klimatach tamtych czasów. Dziewczynka powinna nie odzywać się niepytana, być ładna i grzeczna. Powinna siedzieć w kącie aż ją znajdą. Jakby była jakimś zagubionym przedmiotem. Skoro zagubiona, to nie specjalnie wartościowa, bo o wartościowe przedmioty się dba. Rzuca się w kąt niespecjalnie potrzebne. Ciągle słyszałam słowo  powinnam to i tamto oraz , że  i nie wypada mi tego, czy tamtego bo jestem dziewczynką, nie powinnam zaś czegoś innego z tego samego powodu ...
Więc skąd w dorosłym wieku miałam wiedzieć czego tak naprawdę chcę i kim jestem? Podobno jakiś czas byłam niepokorna i zbuntowana. Bo jaka miałam być, gdy naginano moją naturalnie śmiałą naturę i równie , jak u moich rówieśników, chłopaków otwarty i analityczny umysł. A więc w ramach buntu robiłam bardzo często na opak i parzyłam się, ucząc na własnych błędach. Negatywne doświadczenia zachwiały moją wiarę w siebie i pewność, że warto. Potwierdziły tylko przekaz , że nie dorosłam do samodzielności.   Stałam się nieśmiała, wycofana...  Do tego, że jestem tak samo ważna , jak i mężczyźni doszłam w bardzo dojrzałym wieku. Czyli bardzo długo uczyłam się poczucia własnej wartości, dojrzałości mentalnej, stabilności emocjonalnej , a przede wszystkim empatii. Czyli wyważałam niepotrzebne drzwi, których często obecnie nie mają młode kobiety...  
Wracając do mojej opowieści. Przyjechali fajni, młodzi, wykształceni ludzie startujący dopiero w życie. Jedni z nich posiadali większą " kindersztubę " inni mniejszą, jak w którym domu przykładano wagę do form grzecznościowych na co dzień. Z daleka przyglądałam się , jak spędzają czas.




Mieli dużo szczęścia, bo przez prawie cały okres ich pobytu pogoda wprawdzie była w kratkę, ale nie uniemożliwiała wędrówek po Bieszczadach. Więc chodzili, wspinali się, bawili, jak to młodzi. Na koniec posprzątali po sobie i pojechali. Widziałam, bo przechodziłam obok chaty, że wszyscy razem pracowali. Dziewczyny i chłopaki. Ręka w rękę. Fajnie, że nie wszyscy młodzi tylko " imprezują", że są i tacy, którzy od życia chcą  więcej i poznają piękno naszego świata.


A my wykorzystaliśmy okresy, gdy nie padało zbyt mocno. Pracowaliśmy. Byliśmy też dwukrotnie na targu. Kupiłam kwiatki do skrzynek, bo chciałabym aby w tym roku otoczenie naszych chat było piękne. Następnego dnia posadziłam roślinki. Mamy dwie skrzynki z kwiatkami i jedną, największą z ziołami. Mam więc swój ogródek ziołowy. Mam nadzieję, że roślinki przetrwają do naszego następnego przyjazdu. Ale jeszcze przez tydzień będziemy w chacie.
Jędrek poszerza i wzmacnia stok, na którym stoi nasza chata.Muruje murek oporowy z kamieni ze stoku Kozińca. Zrobi też schody w dół, aby wygodnie można było zejść poniżej chaty.
Dziś młodzi wyjechali. Zostaliśmy znowu we dwójkę w naszej posiadłości. Musimy gdzieś zakupić pozostałą ilość kamieni, aby skończyć murek. Trzeba też zrobić nasadzenia pozostałych roślin, które przywieźliśmy z miasta. Ale to w przyszłym tygodniu, bo dziś od południa leje. Oziębiło się.

Gdy siedzę w domu, zastanawiam się, jak upiększyć naszą chatkę. Znalazłam w internecie lampę, której szukałam od paru lat. Wiem też jaki fotel powinien stać za kominkiem. To powinien być kolorowy uszak z podnóżkiem, aby Jędrek po ciężkiej pracy mógł sobie  na nim odpocząć. Wymyśliłam też jak powinien wyglądać napis nad bramą wejściową na górny parking. Tam też ma być pod daszkiem lampa oświetlająca wjazd. Może sama wypalę i wyrzeźbię ten napis w ramach tzw. wolnych przebiegów.
Jestem też ciało doradcze mojego męża. Czasem jakiś pomysł zyskuje jego zainteresowanie. Wymyśliłam , jak powinna wyglądać kamienna ścieżka pod tarasem. I gdzie ma zostać posadzony barwinek.



Rozkwitają rododendrony, jedne z wielu ulubionych kwiatów mojego męża, a jest ich już trochę. Zaczynają też kwitnąć bzy. Stok domaga się koszenia. Na trawniku młoda trawka coraz wyższa i bardziej gęsta. Jednak jest mokro i nie da się kosić. Trzeba czekać, aż przejdą deszcze i teren obeschnie.
Kwitną rajskie jabłuszka. Kwiaty ich są śliczne i nic dziwnego, że nadano im tak rajską nazwę. Są prawdziwą ozdobą naszego ogrodu.
I tyle o roślinkach.
A na zewnątrz leje i jest zimno. Jędrek poszedł w las. On kocha taką padatą pogodę. Nie straszne mu deszcze i zimno. Ja jestem bardziej ciepłolubna. Siedzę przy kominku . Trzaska ogień,  ja robię to co lubię, bo piszę. ..
Ostatnio słuchałam psychologicznego wykładu na you tube dotyczącego związków, samotności w związkach, pustych relacji  i tym podobne tematy.  Pani wykładowca psychologii na uniwersytecie i zarazem terapeuta indywidualny powiedziała między innymi coś, co mi dało do myślenia. Kiedy związki bywają w miarę trwałe? Kiedy utrzymują się przyjaźnie, małżeństwa? Kiedy ludzie są siebie ciągle ciekawi? Gdy nie uwieszają się jedni na drugich.Gdy nie zamęczają siebie od rana do nocy swoim towarzystwem,a robią coś wspólnego tylko w małym zakresie. Gdy każdy ma swoje zainteresowania i nie nagina drugiego do swoich upodobań. Nie stara się go zmienić na wzór i podobieństwo swoje. Inność jest ciekawa. Zawsze stanowi jakąś dobrą tajemnicę. Nie nudzimy się w takiej relacji. Jesteśmy ciągle ciekawi świata tej drugiej osoby. Chcemy go poznawać i odkrywać. Wszystko w nadmiarze staje się nudne, nawet wzajemne towarzystwo . Od nudy ludzie uciekają. Nudny przyjaciel, kolega , czy też partner ,( partnerka) przestaje być atrakcyjny.  I może to jest cała tajemnica długoletnich przyjaźni, związków.


Jestem całkiem inna niż Jędrek. Fakt, że mamy trochę wspólnego, oczywiście oprócz sakramentu małżeństwa,  dwójki dzieci oraz piątki wnuków. Oboje podobnie patrzymy na świat, choć nie zawsze.
Oboje lubimy przyrodę i długie wędrówki, aktywność fizyczną, ale każdy z nas lubi inne formy tej aktywności. Ja lubię oglądać pogardliwie nazywane przez mojego męża " stare kamienie", czyli zabytki, on woli szwendać się po terenie i wyszukiwać inności zwiedzanych krajów. Nie lubi leżenia na plaży, melodramatów, psychologicznego " bełkotu", czyli tego, co lubię ja....Ale od czasu do czasu z uwagą słucha, co przeczytałam np. w psychologicznej książce. Ja z kolei chętnie wysłuchuję jego opowieści o samotnych rowerowych wycieczkach po bezdrożach Bieszczadów, mimo iż z nim za żadne skarby nie pojechałabym... Jesteśmy tak różni, że aż dziw, że ciągle idziemy w tę samą stronę.
I dziś na tyle wątku osobistego. Starczy. I tak wiele napisałam . Ale  mimo deszczu jest maj, więc moje wynurzenia są troszkę usprawiedliwione.














4 komentarze:

  1. Za późno zobaczyłam Twoją skrzynkę na kwiaty z beczki, na podnóżkach, oddałam taką w dobre ręce:-) niby deszcz potrzebny, ale męczy już taka pogoda, no i to zimno, jakoś depresyjnie:-) przyjaźń jest ważna między małżonkami, zwłaszcza na późniejsze lata wspólnego życia; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, pogoda daje nam popalić. Od wczorajszego południa leje. W chacie cieplutko. Ogień wesoło trzaska ma kominku, ale trochę nas uwięziło. Dobrze, że dziś niedziela, bo żadna praca nie goni. Wykorzystuję czas i wędruję sobie po zaprzyjaźnionych blogach. Zaglądam do nieznanych. Czytam. Chciałam malować ale nie to światło.
      Za to mamy z mężem czas na pogadanie. To w ramach zacieśniania przyjaźni.Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Też obserwuję, że współczesne dziewczyny są bardziej pewnie siebie i bardziej asertywne niż my dawniej. Ale ja mam dwóch wnuków i żartobliwie powiem, że chciałabym, by się im trafiły dziewczyny wychowane troszkę bardziej staroświecko. Ale też teraz i chłopcy wychowywani są inaczej, moi wnukowie umieją gotować, prać, sprzątać.
    Ciekawie i pomysłowo upiększasz chatki i otoczenie, miło obserwować jak coraz bardziej kolorowo robi się wokół.

    OdpowiedzUsuń
  3. Krystynko, już od dawna obserwuję wzrost agresji u dziewcząt i zniewieścienia chłopaków. Parę lat temu, gdy prowadziłam ośrodek kuratorski, coraz częściej mieliśmy do czynienia z bardzo agresywnymi dziewczynami. Chłopcy też przejawiali agresję ale w miarę upływających lat coraz bardziej proporcja agresywnych dziewcząt do takich samych chłopaków przechylała się na stronę żeńskiej płci. Ostatnio czytałam ciekawy artykuł na temat powodów zmiany postaw u kobiet i mężczyzn. Podobno wynika to z kierunku rozwoju cywilizacji.Bardzo dawno temu chłopcy wychowywani byli przez matki i inne kobiety do 6-7 roku życia. Później oddawano ich pod wyłączne wychowanie ojca, a jeśli on nie żył, to innego mężczyzny w rodzinie. Chłopiec uczył się więc od ojca co to znaczy być mężczyzną. Dziewczyna była od początku do zamążpójścia pod opieką i wychowaniem matki, od której czerpała wiedzę na temat jak być kobietą. Od rewolucji przemysłowej mężczyzna przestał być obecny w domu, bo całymi dniami pracował na rodzinę. W czasie I i II Wojny Światowej mężczyźni na wiele lat znikali z domów. Czasem na stałe. Kobiety przejmowały ich rolę. To one zajmowały się wychowaniem.Po wojnie wobec małej ilości mężczyzn kobiety musiały przejąć ich zawody. I poszło to w tym kierunku. Teraz mężczyźni bądź całymi dniami pracują w korporacjach , zarabiając na odpowiedni poziom życia rodziny, bądź są bezrobotni, czy też uprawiają zawody tak mało opłacane, że kobiety muszą zarobkować,często zarabiając więcej, a więc nie są dla synów autorytetem. Natomiast ci zarabiający nie mają czasu dla synów.Zastępuje ich matka. To samo w rozwiedzionych rodzinach. A kobiety są już wszędzie. Przeważają również w szkolnictwie,wychowują od zarania itd... I jest jak jest. One uczą ,wychowują, pokazują, a że są zdecydowanie inne wewnętrznie niż mężczyźni, to nie są w stanie nauczyć chłopców jak być mężczyzną i co to znaczy.
    Z drugiej strony kobiety powoli zatracają cechy nieśmiałości, delikatności. Uczą się, że mają takie same prawa jak i mężczyźni. Gdy muszą samotnie borykać się z życiem, często twardnieją. Tego też uczą swoje córki.
    Krystynko !Dzięki za miłe słowa na temat naszych chatek i ogrodu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń