sobota, 27 kwietnia 2019

Oj, buchnęło!

 W Bóbrce jesteśmy od środy, a w zasadzie od czwartku, bo w środę przyjechaliśmy jak zwykle, wieczorem. Po drodze w Sanoku zrobiliśmy szybkie zakupy. Dotarliśmy do chat , gdy niebo nad Berdem zdążyło wypłowieć. W bladoróżowej poświacie usypiającego dnia dostrzegliśmy, że wiosna dopiero rozsiadała się na stoku Kozińca. Drzewa pokrywał bladozielony meszek delikatnych listków, ostatnie zawilce  stuliły główki i zapadały w sen. Zaczynały kwitnąć mniszki, kurdybanki, gwiazdnice.
Łąka obok naszej posiadłości przypomina piękny dywan z wymyślnym błękitno - żółto-białym wzorem, wplecionym w zieloną osnowę...
Wczoraj patrzyłam na wczesnowiosenny bieszczadzki pejzaż i wydawało się, że jeszcze strasznie daleko do zielonych kaskad wiosennych liści na drzewach otulających chaty, a dziś? Spojrzałam w okno i zaskoczyła mnie zielona kotara, która zasłoniła wody zalewu.
Poniżej głównej półki, na której stoją chaty, śliwka przypięła gęsty welon i dumnie powiewa kremowym woalem pod szpalerem iglaków. Wiśnia ozdobna rosnąca powyżej chat , zalotnie wyciągnęła  różowe kwiatostany w stronę dachówek...
I tak można by w nieskończoność  opisać to, co zadziało się na stoku Kozińca , bo "wiosna, panie sierżancie! " zagościła u nas  na dobre.  A ja jestem w bardzo wiosennym i słonecznym nastroju, choć wiem, że to ostatnie podrygi ciepełka. Słoneczko obraziło się i jak zwykle w okolicy długiego  majowego weekendu czeka nas załamanie pogody, deszcze i słupek rtęci w termometrze pójdzie w dół. Nic to, gdy patrzę na ten wiosenny raj, w który znowu rezydujemy. I jak to w raju musi być komplet. Zaczęły kwitnąć młode jabłonki, aby w przyszłości zabłysnąć czerwienią jabłek. I jeszcze... 
Żmije ospałe, rozleniwione wypełzają spod kamieni, a Jędrek wygania je aby opuściły nasz azyl. Chcemy mieć miejsce w miarę bezpieczne, aby nie narażać dzieci, wnuków. Niech żmije  sobie żyją w chaszczach, dzikich ostępach ale nie u nas w ogrodzie.
Rankiem piję kawę na tarasie, ciesząc się, że jest wiosna. Rozpiera mnie radość, bo tak zawsze mam o tej porze roku, szczególnie że niespodziewanie przyjechaliśmy tu aby skończyć zaczętą robotę. Siostra została z tatą. W maju wyjeżdża na jedną z greckich wysp, więc na mnie na jakiś czas spadnie obowiązek opieki nad ojcem. Ale i tu w Bóbrce trzeba skończyć to, co zostało przerwane z powodu braku materiałów, bo teraz wreszcie możemy dokupić klińca. Pojawił się w składzie materiałów budowlanych. Niestety jest dosyć gruby,a mniejszego w jasnym kolorze brakuje. Wypożyczyliśmy w Sanoku ubijarkę i od rana mój małżonek ubija ścieżki. Ja wietrzę chatę siostry, bo jej syn z kolegami od poniedziałku zamierza spędzić w nim weekendowy tydzień.
Odkąd przyjechałam, telefonicznie dowiaduję się o zdrowie taty. Jest z nim coraz trudniej. Są dnie, że nikogo i niczego nie poznaje; siostry, mnie, Jędrka, opiekunki, swojej sypialni, domu. Jest  ospały, niechętny do wstawania. Pampersowany przestał odczuwać potrzebę korzystania z toalety. Kłóci się i ma dzień na " NIE !". Nie chce jedzenia  leków, nie mówiąc o chodzeniu, czy werandowaniu. A chodzi coraz gorzej. Chwieje się, oparty o chodzik powoli szurając  przesuwa stopy.   Innym razem jest nadpobudliwy i wtedy zapomina o kompletnym braku kondycji. Z zamiarem koszenia(?) za górką wyrywa się bez chodzika,byle do przodu. Staje się dla siebie zagrożeniem. W nocy śpi na swoim łóżku z podniesionymi barierkami, bo jest obawa, że spadnie i zrobi sobie krzywdę...
Zwykle rozmowa z siostrą jest dla mnie bardzo trudna. Doskonale potrafię  zrozumieć jej rozdrażnienie, zniechęcenie. Ale "zrozumieć "nie oznacza "zabrać", a tylko "wspomóc". Z chwilą przejścia na emeryturę głównie na jej barkach spoczął ciężar opieki nad ojcem, bo z nim od dwudziestu lat mieszka. Do emerytury praca izolowała ją i dawała odskocznię, gdy ja zmagałam się z ojca rakiem, wożąc go, pilnując leczenia, towarzysząc mu w walce , opiekując się nieprzytomnym.
Pewnie siostra nie tak sobie wyobrażała życie emeryta. A jest coraz trudniej.
Ale ja nie o tym chciałabym napisać. W zasadzie nasza sytuacje spowodowała u mnie konieczność zastanowienia się nad paroma sprawami. Przede wszystkim nad  emocjami, które nami targają w takich sytuacjach, o wartościach, wychowaniu, relacjach rodzinnych, sensie życia, wegetacji, stronie moralnej obciążania innych, zdrowym egoizmie, egocentryzmie, poświęceniu i jego sensie...
Bóbrka jest dla mnie odpowiednim miejscem na przemyślenia, bo z daleka lepiej widzę całość.
Przede wszystkim doszłam do wniosku, że z całą pewnością nie chciałbym tak wegetować jak tata. Czy słowo " wegetacja"  jest tu właściwe ? Trudno życie taty nazwać inaczej. Nie jest niczym zainteresowany. Niczego nie pamięta. Czasem ma przebłyski i nasze twarze coś dla niego znaczą , jednak nie wiem co.  Najczęściej są tłem, elementem umeblowania . I nic się nie liczy. Niczego nie chce. Nie chce toalety, łazienki, jedzenia, picia, leków. Śpi. W nocy i w dzień.
Czy to jest życie? Leki utrzymują go przy życiu. W związku z ich zażywaniem wyniki analiz chemicznych krwi i moczu ma dobre. Tarczyca nie działa, ale lek zastępuje jej hormon. Tata jest teraz jak stara  maszyna, taki robot trochę zdezolowany ale częściowo działający. Nie wiemy na ile rozumie swój stan. Czy cokolwiek? Zawsze uważałam, że starzy ludzie powinni dożywać swoich dni w domu wśród bliskich. Jeszcze w ten sposób myślałam gdy walczyliśmy z rakiem, nawet wtedy, gdy leżał nieprzytomny po chemii. Gdy powoli wracał do funkcjonowania. Przez miesiąc był chudy i bezwładny, a jego skóra wiodła swoje odrębne życie, zalegając obok żywego kościotrupa. Przez całe trzy lata opieki nad nim tak myślałam. Teraz obserwując wewnętrzną i zewnętrzną mękę mojej siostry, która też chciałaby wreszcie żyć swoim życiem, mam wątpliwości. Osiemnaście lat pracy w korporacji wyrwało jej osiemnaście lat życia. Chciałaby przynajmniej teraz po prostu cieszyć się wolnością. A tu wychowanie, etyka  nakłada jej nowe kajdany. Czy to jest w porządku? Czy to coś  dziwnego, że się przeciw nim buntuje?
I jest też kolejne pytanie, na które staram się znaleźć w miarę dobrą odpowiedź; czy  człowiek powinien rezygnować całkiem z siebie? Czy jego życie jest mniej warte, niż fizyczna egzystencja jego ojca?  Skoro świadomość ojca zanikła i nie ma żadnych potrzeb, czy nie powinna nim zająć się specjalistyczna placówka, gdzie tylko takimi przypadkami się zajmują. Fachowo i dobrze? Myślę, że nie chciałabym takiego losu zgotować bliskim i zabrać im część życia.
Na dziś tyle roztrząsania, bo zrobiło mi się trochę smutno.
Za oknem zapada zmrok. Zrobiło się pochmurnie. Pewnie w końcu lunie deszcz.
W czwartek miałam bardzo miłe przedpołudnie. Nigdy  wcześniej nie oglądałam Kamienia Leskiego w Glinnym. Wracaliśmy z zakupów. Słoneczko świeciło, a Jędrek zabrał mnie na małą wyprawę. Weszłam na kamień, bo wejście było w miarę lightowe. Pięknie tam było posiedzieć pod szczytem, a później zejść wąską ścieżką w dół i wrócić na parking. Przez chwilę poczułam się, jak na wspinaczce górskiej.
Wiatr rozwiewał włosy, zioła i liście rozsiewały zapach wiosny.
Ale w zasadzie takie chwile zdarzają się rzadziej, bo przede wszystkim pracujemy. Jędrek przy ścieżkach, ja w domu.
Nadal piekę chleb, sprzątam pucuję, piorę i gotuję. Poza tym piszę. I obserwuję zmiany wokoło. Oraz jestem tzw. pomocnikiem. W przyszłym tygodniu kupię sadzonki kwiatów i będę miała inne zajęcia.





5 komentarzy:

  1. Nieobliczalna jest ta przyroda, wystarczą 1-2 ciepłe noce, a rano świat nie do poznania:-) czereśnie już sypią płatkami, a trawa prawie do koszenia. Bożeno, ten post jest smutny, mimo wiosennych kwiatów, tu na nic cudze rady, musicie obie z siostrą podjąć tę trudną decyzję; na pewno sytuacja rodzi wzajemne pretensje, żale, bo trudno opiekować się małym dzieckiem w ciele starego człowieka, choć to ojciec i traci kontakt z rzeczywistością; taki nasz los, dorosłych dzieci, które muszą teraz opiekować się rodzicami w podeszłym wieku; jesteś mądrą kobietą, wierzę, że spojrzysz i w serce, i w rozum, i będziesz wiedziała, co zrobić; żebyście się tylko nie poróżniły z siostrą; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu, myślę, że to nam nie grozi. Przez te pięć lat choroby i postępującej degradacji mózgu taty, przeżyłyśmy już niejedną trudną chwilę i to zarówno wtedy, gdy pracowałyśmy obydwie, jak teraz gdy obie jesteśmy na emeryturze. W tym poście piszę tylko o swojej zmianie spojrzenia na tzw. powinności dziecka wobec rodzica. Widzę jak strasznie trudno jest z tym mojej siostrze, która z nim mieszka na co dzień. Ja tylko jestem z dobiegu.Jeśli cały czas to tylko okresowo, gdy ona wyjeżdża. A musi co kwartał, bo chyba by nabawiła się depresji. Obie zmagamy się z tym problemem ale każda z nas w inny sposób. Być może wynika to z mojej sytuacji rodzinnej, bo mam wsparcie w swoim mężu. A może z podejścia do sytuacji? A może z tego, że odkąd założyłam swoją rodzinę, byłam całkowicie samodzielna. Siostra po rozwodzie wróciła do rodziców. Pomogli jej wychowywać młodszego syna.Nie chcę dociekać powodów trudności, ale wiem, że jest głęboko rozczarowana całą sytuacją.Myślę, że potrafi to zrozumieć tylko osoba tkwiąca dokładnie w tym samym. To na marginesie, bo jest jak jest. Inaczej nie będzie. Jestem typem analityka.Obserwuje swoje wnętrze i zmiany, które zachodzą w moim spojrzeniu na różne sprawy pod wpływem doświadczania traumatycznych sytuacji i tyle.
    A co do zmiany świata pod wpływem wiosny, to myślę, że to najcudowniejsza i najbardziej radosna zmiana w ciągu roku. Po długim śnie świat budzi się i emanuje cudowną energią. Ptaki śpiewają, przyroda rozkwita... I mój post też nie jest smutny, tylko refleksyjny, a to duża różnica. Jednak dzięki za serdeczne zainteresowanie i ciepłe słowa. Pozdrawiam Cię gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisząc, że post jest smutny, wyraziłam się może nieprecyzyjnie; to nie Twoje refleksje były przesłaniem, a starość ogólnie; mam świadomość upływu czasu, i co tu dużo mówić, nie chciałabym być ciężarem dla moich bliskich; kto wie, co przyniesie nam los, oby był jak najłaskawszy; została nam jeszcze mama męża, jest sprawna, jasno myśli, oby jak najdłużej, o to się gorąco modlimy; też tak leje nad Zalewem? pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bożenko, jak doskonale Cie rozumiem, moja siostra na codzień (i na noc czyli całą dobę, codziennie, przez już ponad dwa lata) opiekuję się chorym na Alzheimera, ja jej pomagam tylko z doskoku czyli 4 do 5 dni co dwa tygodnie, by sobie wtedy zorganizowała wypoczynek. Mnie jest o tyle łatwiej, że to jej mąż więc pomagam z miłości do siostry a więc z wyboru a nie z obowiązku społecznego. Zdecydowanie, od zawsze, chciałabym mieć prawo do odchodzenia w nieabsorbujący ukochanych sposób i mój egoizm polega na tym, że nakazuję by mi pozwolili umierać w otoczeniu personelu, trwoży mnie myśl, że musieliby dla mnie poświęcić własne plany, sprawy, życie. A tą presją społeczną, religijną i tradycyjną uważam za barbarzyństwo.
    A wiesz, że podsunęłaś mi temat na post?
    A wiosna bucha i za nic sobie ma nasze dylematy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Krystynko, dzięki za wsparcie! I chyba tyle na dziś, bo chciałabym poczytać co nowego u Ciebie i Marysi oraz innych, do których zaglądam. I oczywiście sama chcę się podzielić moimi wspomnieniami z ostatnich dni w chacie. Pozdrawiam Cię cieplutko. ; )

    OdpowiedzUsuń