Dziś za oknem szaro, buro, popielato. Nie dosłownie, ale jakby do wszystkich kolorów wyciekła z grafitowych chmur odrobina szarości. Ubiegły tydzień skończył się przygnębiająco i to nie tylko z powodu kiepskiej aury, bo nie było tak źle. Końcówka tygodnia trochę błysnęła promykami słońca. Ale czy to wystarczy, aby odgonić smutne myśli? W połowie tygodnia w mailu, którzy przysłała Brygitte była prócz świątecznych fotek z jej rodzinnym gronem, były również wiadomość o poważnych chorobach, które dopadły naszą belgijską rodzinkę. Nic o tym nie wiedzieliśmy. Widać wcześniej chciano nam zaoszczędzić wątpliwego prezentu pod choinkę. Ledwie doszłam do ładu ze smutnymi refleksjami i obawami, gdy ciszę zakłócił telefon z Krakowa. To kuzynka chciała nas zawiadomić o śmierci męża innej kuzynki. Wiadomość ta wprowadziła mnie z powrotem w stan przygnębienia. Mimo słoneczka zakończyłam tydzień na smutno. Aby odgonić zła passę i poprawić sobie humor w niedzielne przedpołudnie urządziłam sobie łazienkowe spa. Najpierw piling skóry głowy, później piling całego ciała, aromatyczne olejki, aromatyczne odżywki...Wyszłam z łazienki pachnąca i zrelaksowana. Potem usiadłam z dobrą lekturą w ręce i czas suszenia włosów poświęciłam na czytanie. Po obiadku byłam czysta i już dosuszona, więc postanowiliśmy wyruszyć na mały spacer. Na zdjęciach uwieczniłam niedzielny spacer po Ustrzykach. Niestety spacer nie był udany z powodu wiatru, który urywał głowę i to w sensie dosłownym.Było zimno i mało przyjemnie. Szybko wróciliśmy do domu.
Co nowego u mnie? Przyspieszyłam sprawdzanie książki i wysłałam córce do przeczytania, wyrażenia opinii i ewentualnej poprawy. Nie jestem pewna, czy tym razem książka nadaje się do publikacji, bo co najmniej 1/3 treści oparta jest na moich pamiętnikarskich zapiskach. A moje emeryckie życie dla większości ludzi pewnie nie jest zbyt ciekawe. Zazwyczaj ludzi mało ciekawi zwyczajne życie na wsi , bez większych wzlotów i upadków. Zobaczymy, co moja latorośl mi na to moje pisanie powie. Nie chcę wyrzucić emeryckiej kasy w błoto i zainwestować w wydanie czegoś nie nadającego się do czytania. I tak nie potrafię zareklamować poprzednich książek i mimo dosyć dobrej opinii czytelników moich e-booków na portalu internetowym Legimii, sprzedaż książek papierowych w księgarni wydawnictwa internetowego "My book" jest kiepska, a ja nie lubię pisać tylko do szuflady. Już dawno zdiagnozowałam siebie jako introwertyczkę, więc moje porozumiewanie się z ludźmi przeważnie odbywa się za pomocą słowa pisanego. W ten sposób dużo lepiej wychodzi mi pokazywanie siebie, swoich myśli, poglądów, swojego zdania. W normalnych rozmowach, gdy jestem jednym z wielu współrozmówców, nie mam siły przebicia. Wystarczy aby jedna z osób była bardziej ekspansywna, a zostaję wyautowana. Nigdy nie potrafiłam rozpychać się łokciami i potrzebuję trochę przestrzeni, abym poczuła się bezpiecznie. Na swoim blogu mam odpowiednio dużo przestrzeni oraz bezpiecznych warunków do pokazywania swojego świata.
Widzę , że to wtrącenie bardzo się rozbudowało i zdominowało część posta. Ale nie o tym chciałam napisać. Chciałam entuzjastycznie zacząć rok, aby odczarować i odgonić wszystko, co mi ciążyło w ubiegłym roku. Entuzjastycznie jeżdżę nadal na rowerku treningowym. Przez godzinkę kręcę ochoczo pedałami i mam nadzieję, że pedałowanie pomoże w utrzymaniu chorych kolan w stałym stanie, a ja nadal wszystkie noce będę miała przespane. Poza tym entuzjastycznie uczę się jeżyka francuskiego. Wgryzam się w zawiłości gramatyczne, odkrywam reguły i wyjątki. Bardzo chciałabym dobrze poznać język i mówić, będąc pewną, że wyrażam się prawidłowo. Wykupiłam dwie części kursu i wierzę, że wytrwałością dopnę kiedyś swego. Korci mnie napisana przez Josepha historia życia jego rodziców, ale postanowiłam, że przeczytam ją dopiero, gdy nie będę musiała co drugiego słowa szukać w słowniku francusko-polskim. Czekam na kolejne wieści z Belgii i mam nadzieję, że nie będą gorsze, niż dotychczas. Może uda nam się w tym roku spędzić wspólnie co najmniej tydzień. Na razie dopiero początek roku. Do wakacji jeszcze pół roku. Tyle nowego może się wydarzyć , tyle zmienić. Na razie zaszła w Koźlu pierwsza zmiana. Moja siostra wyprowadziła się ze swojej części domu. Zamieszkała w małym mieszkanku. Na jej miejsce ma wprowadzić się siostrzeniec, który zamierza wyremontować pierwsze piętro...
Rzeczywiście urywało głowę w tym wietrze; kiedy wyszłam na podwórze, w lesie huczało, jakby samolot startował, a potem uderzenie wiatru w chatkę; dobrze, że uporaliśmy się ze zwalonym orzechem, teraz można spokojnie spać:-) wiesz Bożenko, czasami nawet nie usiłuję forsować swojego zdania wśród krzykaczy, szkoda zdrowia i czasu, odstępuję. Myślę, że to będzie ciekawa historia, opisana przez Josepha, a przetłumaczona przez Ciebie, dobrze, że trafiła w Twoje ręce i nie zaginie; lubię stare wspomnienia; pozdrawiam serdecznie i oby wieści z Belgii nie były złe.
OdpowiedzUsuńWitaj Marysiu! U nas dziś też dzień " urywanej głowy" i niekontrolowanych deszczowych łez. Na osłodę małe promyczki, jak zajączki puszczane zza chmur. Brrrr! Usiadłam przy komputerze. Zupka gulaszowa zrobiona. Podłogi starte, czyli obowiązki za mną. Mogę odpisywać. My jeszcze nie uporaliśmy się z różnymi zwisającymi od górnym parkingiem gałęziami usychającej akacji. Poza tym w zatoczce autobusowej służby drogowe nie chcą zauważyć małych, zeschniętych drzewek, pochylonych nad jezdnią, a czas najwyższy je usunąć, bo komuś narobią dużego kłopotu. Historia Marcella i Wandy z całą pewnością będzie bardzo ciekawa. Częściowo znam część losów Wandy, o której mi opowiedziała, ale o wielu sprawach nie mam pojęcia , szczególnie o tych, które wydarzyły się już w Belgii. Poza tym zupełnie nie znam codzienności życia Belgów w latach międzywojennych, w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Mam więc świetną motywację by wytrwać w nauce zawiłości gramatycznych języka francuskiego. Poza tym traktuję to, jako świetne ćwiczenie pamięci. Proszę, trzymaj kciuki za chorych. To bardzo dobrzy i rodzinni ludzie. Oby szybko wrócili do zdrowia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię Marysiu serdecznie. Coś od dwóch dni komputer publikuje mi , kiedy chce. To już nie pierwszy raz i to nie tylko w korespondencji z Tobą. Dobrego dnia. :-)
OdpowiedzUsuńJakie bezludzie w tych Ustrzykach, miasto jak wymarłe. Ale niech no tylko spadnie śnieg lub wyjdzie słoneczko, miasto się odmieni.
OdpowiedzUsuńMnie właśnie ciekawi zwyczajne życie na wsi ale nie wiem, czy jestem w większości czy mniejszości. I lubię pisać bloga bo wtedy nie ma presji by ktoś to czytał, chociaż komentarze sprawiają mi przyjemność.
Widzę że czeka Was remont, współczuję. Pozdrawiam Cię Bożenko
Tak, to bezludzie pogłębia w takich dniach chandrę. Staram się akceptować każdą pogodę, jednak muszę się przyznać, że ze słoneczkiem lżej na duszy i ludzi więcej, a na naszym bezludziu oglądanie ludzi stało się moją odskocznią. Tym razem się nie udało. A co do prowadzenia bloga, to piszę wtedy, gdy mam potrzebę i chcę się przyjrzeć swoim myślom, a czasem by się wygadać. Jednak głównie po to, by móc wrócić do wspomnień. Zapisane, dłużej utrzymują trwałość. To mój taki długi "termin przydatności do spożycia" , a raczej do zatrzymania chwil. A komentarze...szczerze mówiąc przywiązuję się do znajomych i bardzo się cieszę, gdy zaglądają i zostawiają jakiś ślad. Jednak długo prowadziłam bloga bez oczekiwania na komentarze. Z moim pisaniem tak jest, że miłe są dla mnie pochlebne opinie, a czasem w ogóle jakieś opinie, bo wtedy wiem, że książka trafiła w czyjeś ręce. Cóż, pewnie każdy lubi ślad, że został zauważony.
Usuń