wtorek, 14 czerwca 2011

Kraina uśmiechu , czyli wieści i z letniska część 5




9 czerwca 2011 r. – czwartek

Dziś był dzień drogowy. Tak, mamy drogę dojazdową do dolnej bramy, a także ścieżki do chat. Przywieźli nam już drobniejszy kamień. W sumie z tym, co wczoraj jest 30 ton na drogę dojazdową. Warstwa nawierzchni jest bardzo gruba!  Walczyliśmy o to w Gminie już od dłuższego czasu. Prywatnie zakupiliśmy dodatkowo 5 ton na ścieżki  i można powiedzieć, że teraz od jezdni do chat można dotrzeć bez gumiaczków. Pełna kultura! Jeszcze tylko trzeba kamień wyrównać i ubić ubijarką. Będzie super.
Okazuje się, że na wymianie pracownika skorzystaliśmy. Mamy teraz dwóch i to bardzo pracowitych ( Adam z bratem). Chłopcy są myślący i zaradni. W szalonym tempie nasza posesja zaczyna być zagospodarowana i taka, o jakiej marzymy.
A dzisiaj było tak;
Rano Adam był już u nas przed 8-mą. Okazało się, że musimy jechać do Leska, a on został na froncie sam. Wykopał dziury pod krawężnik, wszystko przygotował, jak trzeba i to w szybkim czasie. Gdy tylko przyjechaliśmy, w zatoczce jezdni czekała wywrotka z kamieniem. Kierowca zrzucił wszystko na drogę. Trzeba było rozgarnąć. Adam zadzwonił po 18 letniego brata. Wraz z Jędrkiem kończyli wkopywanie krawężników ograniczających plac między domami, na którym ma być trawnik. Później całą trójką zabrali się do rozrzucania kamienia, wyrównywania itp. Do wieczora mieliśmy drogę oraz ścieżki pomiędzy domami. Nie wierzyłam oczom, że tak szybko powstało miejsce pod trawnik i ścieżki. Skończyli pracę o 17- stej. W tym czasie zmieniła się pogoda. Nagle zerwał się wiatr, lunął rzęsisty deszcz.
Wichura rozszalała się i deszcz zalał moje świeżo umyte okna. No, bo jak chłopaki szaleją na dworze, to ja szaleję wewnątrz. Dalej myję, wycieram, szoruję i odkurzam. To co robiliśmy przed miesiącem zdążyło zakurzyć się , a okna upstrzyły muchy. Mam nadzieje, że do wyjazdu przygotuję dom. Późnym popołudniem Jędrek pojechał do sklepu i do Leona, aby pomóc mu w naprawie drzwi, chciał też załatwić sprawę z ubijarką.
Gdy weszłam na piętro, zobaczyłam, że moje cudne firaneczki leżą sobie pod oknem, bo odpadły haczyki. Ale idiotyczny patent i do kitu klej! Muszę przykleić haczyki czymś w rodzaju „ kropelki”. Muszę też zapalić w kominku, bo zimno i nie mamy ciepłej wody. Pan od gazowych piecyków nie przychodzi już drugi tydzień!!! Palę w kominku. Zaczynam uczyć się tej trudnej sztuki ( nie za mocno i wydajnie).
Wieczorkiem mój mąż szalenie już zmęczony, zaczął wieszać szafki w kuchni. Niestety gwoździe, które miał były zbyt krótkie do systemu montażowego szafek. Zły i wykończony o 22-giej strzelił robotą ( dosłownie). Poklął pod nosem i poszedł spać. Ja fizycznie wysiadłam już około 21- wszej, ale do 24-tej czytałam kryminał. Tym razem przesiadłam się na fotel, który nie jest pod oknem. Miałam w nosie wszystkie duchy świata! Zresztą tak wiało i padało, że nawet pies z kulawą nogą nie włóczył się na dworze, a co dopiero duchy!
Gdy usypiałam, usłyszałam nagle mojego koziołka. Widać przeszła mu ochota na stały związek i zaczął kolejną pieśń miłosną.

10 czerwca 2011rok- piątek.


Budząc się, pomyślałam; to już piątek .I policzyłam, że już 13 dzień jesteśmy w chacie. Jeszcze tylko dwa dni . Szkoda, że w poniedziałek wyjeżdżamy.
Adam był przed 8.00 z bratem . Z Jędrkiem pojechali po ubijarkę. Do południa mieliśmy ubite ścieżki i drogę. Nie do wiary!!! Jutro ma być ziemia na trawnik. Ojciec Adama obiecał przywieźć ją  na ciągniku. Ma to być urodzajna, leśna ziemia.  Inicjatorem ubijarki i ziemi był Adam. Pomyślałam sobie, że jednak anioły nam pomagają, abyśmy do końca zrealizowali to, co chcemy.
Jędrek pojechał do Urzędu Gminy i przywiózł pismo, że mamy adres; „Bóbrka 39 B”. Musimy wywiesić na płocie i na chatach oraz dbać, aby był widoczny i to w ciągu miesiąca.
Chłopaki dalej porządkują teren i palą patyki. Ja nadal sprzątam i gotuję. Sporządziłam listę dla Agnieszki. Jest to wykaz czynności porządkowych. Ma przyjechać w niedzielę po mszy i śniadaniu. Zrobiłam też projekt szyldu, który ma zawisnąć nad naszą bramą. Pod spodem ma być adres.
Chłopaki porządkują teren, wypalają stare belki z robalami. Układają na skarpach kamienie. Ułożyli na włókninie pod parkingiem, gdzie powyciągali na wierzch posadzone przez nas krzaczki, a także poniżej ich. Już mamy dwie kaskady z kamieni. Jedna spływa ze skarpy środkowej( mamy w sumie trzy skarpy) na trawnik( będzie), a druga ze skarpy, na której stoją chaty, w dół. Ta wygląda szczególnie malowniczo. Spływa po niej woda z deszczówki. Wymyśliłam, że w przyszłości może być tu piękna enklawa kolorowych roślin.
Nagle bardzo się ochłodziło. Zaczęło siąpić. Adam i Tomek pojechali do domu.
My po obiedzie wybieramy się do Leska na zakupy środków czystości i przy okazji poszukamy czegoś na niedzielny obiad. Na termometrze 10 stopni! Po powrocie palimy w kominku i zabieramy się do instalowania górnych szafek w kuchni. Skomplikowane! Wieszamy i ściągamy szafki. Jędrek coś poprawia i znowu wiesza. Ja pomagam i myję półki, drzwiczki, obudowę szafek. Całe szczęście , że mam „ magiczną gąbkę”, bo inaczej byłabym biedna. A tak szybko radzę sobie nawet ze starymi plamami. Dochodzi 23.30,
na dworze wrzaski i piski. To rozszalała się wojna kotów. I znowu buczy koziołek. Nawet bardzo głośno buczy. Wychodzę na taras. Brrrr!!! Zimno, jak w jesieni. Siąpi, a czasem leje.
Widać kotom i koziołkowi odpowiada taka pogoda, bo na zmianę ochoczo koncertują.

1 komentarz:

  1. A na moim Pogórzu sucho jak pieprz, ale mocno pracujecie, podziwiam, serdeczności.

    OdpowiedzUsuń