11 czerwca 2011r. –sobota.
Wstaję o szóstej, ale znowu kładę się spać. O 7.30 próbuję zmusić Jędrka do odśpiewania pieśni o słoneczku, bo niebo zaciągnięte jest szarymi chmurami. Niestety nie udaje mi się. Twierdzi, że na niego zbyt wcześnie!??? Pilnując, aby nie lało cały dzień, samotnie próbuję pieśnią odczynić deszcz. W wyniku moich piań na początku trochę siąpi, a później przestaje. Adam i Tomek przywożą traktorem dwie przyczepy pięknej ziemi. Jędrek rozrzuca i wyrównuje plac pomiędzy chatami. Zjawia się też tata obu chłopców, zaniepokojony tym, czy dadzą sobie radę ze zjazdem traktorem po stromiźnie. Jest bardzo zaniepokojony o swoich synów. Chce nas poznać, bo w przeszłości miał już parokrotnie nieciekawe zajście z ludźmi, którzy starali się wykorzystać i oszukać jego pociechy. Ogląda naszą chatę i jest nią zachwycony. Radzi nam, aby wynajmować dom tylko tym, którzy gwarantują, że uszanują naszą ciężką pracę. Opowiada, jakich dewastacji potrafią się dopuścić niektórzy „ turyści”.
Gawędzimy sobie przy kawce i tym momencie przychodzi pan od przeglądów instalacji
gazowych i piecyków. No, oczom nie wierzę, że po dwóch tygodniach wreszcie raczył nas zaszczycić swoją obecnością. Ale jest. Uruchamia piecyk i to najważniejsze, że nie jesteśmy uzależnieni od tego, czy zapalimy w kominku, czy nie. W upały jest to szczególnie ważne.
W międzyczasie teren między chatami staje się piękny! Oczyma wyobraźni widzę zieloną , kiełkującą trawkę, a nawet więcej, piękny, równy trawniczek i stojące przy ścieżce trzy
pół-beczółki z kwiatkami! ( zasiedlony prezent od Grażki). Robię wiele zdjęć chat, ścieżek i przyszłego trawnika. Wysyłam Stelli, która stwierdza, że mamy w obejściu porządek, jak na niemieckim ogrodzie.
Aby nie być w tyle za chłopakami, przebieram pościel i przygotowuję pokoje. Chcę zrobić jak najwięcej, aby spokojnie móc wrócić do miasta, bo a nóż komuś spodoba się nasza chata i zechce przyjechać i co? Wolę być przygotowana. Już tyle pomogły nam konszachty z aniołami, że myślę, iż nie zrażą się i nadal będą czynić starania, aby zachęcić miłe rodzinki do przyjazdu na wakacje do naszej chaty. Może podszepną coś na uszko swoim kolegom o wygodnym i uroczym miejscu na Konradowie i kto wie, w końcu reklama jest dźwignią …
Po paru godzinach pokoiki już są przygotowane, trawa posiana. Dostaliśmy domowy chleb i parę wiejskich jajek od mamy Adama. Jędrek pojechał na ryby nad Solinę, a ja siedzę sobie na kanapie i czytam kryminał. W kominku buzuje ogień, bo nadal temperatura około 11 stopni. Po powrocie Jędrek ma powiesić szafki w pomieszczeniu gospodarczym, więc będą ręce pełne roboty, po której moje dłonie przypominać będą tarkę do jarzyn. Nie pomagają na to żadne kremy do rąk, które zabraliśmy z domu.
Tego wieczora postanawiam iść szybko spać. W końcu mam jeszcze wakacje. Szkoda, że to ostatnie ich podrygi. I nagle na dworze rozjaśnia się. Wychodzi słoneczko i różową poświatą koloruje świat. Po prostu informuje, że właśnie zachodzi. Wychodzę na taras, aby pooglądać niesamowite światło. Łąka i las prześcigają się w wysyłaniu nut zapachowych. Tylko tutaj tak pachnie powietrze. Nie mogę zdecydować się, czy przypomina mi to perfumerię, czy cukiernię. Taki zapach zadowoliłby niejednego znawcę ekskluzywnych perfum!
Oj, Bożeno, Bożeno, naczytasz się tych kryminałów, a potem boisz się spojrzeć za siebie, w okno. A co Ty będziesz robić na wakacjach?
OdpowiedzUsuń