ciąg dalszy wieści
Środa 1 czerwca 2011 r.
Przed południem;
Od rana w radiu / nie mamy na razie TV/ podają, że ma padać i mają przyjść gwałtowne burze. Na razie słońce pięknie świeci. W słońcu Jędrka atakują gzy, a w cieniu meszki. Chcąc trochę od nich odpocząć, pojechał nie tylko po kasę do bankomatu, ale i po coś przeciw meszkom, bo zapomnieliśmy wziąć z domu.Od rana pan Zdzichu ( okazuje się, że nie ma na imię Zbigniew, ale Zdzisław ) zasuwa przy skarpie. Robota pali mu się w rękach. Teren wokół w szybkim tempie zaczyna zmieniać się.Coraz bardziej realne wydaje się, że zdążymy zagospodarować teren wokół chat.Już skarpa zaczyna być pięknie podparta płytami i kamieniami. Widać, że wszystko robi się uporządkowane. Może już niedługo zasiejemy trawę pomiędzy domami.
Po południu;
Musiałam szybko coś zrobić z zakupionym dzień wcześniej mięsem, bo we wtorek nie było prądu i boję się, że mięsko wyjdzie nam piechotą z lodówki. W ten sposób zrobiłam; sos do spaghetti na dziś, klopsy na jutro i karczek na kiedyś. Nadal mam nieczynną zamrażarkę.Muszę poszukać fachowca!
Około 14-stej grzmotnęło, zadudniło, poniosło echem po górach i lunęło. Na początku lało i świeciło słońce. Wtedy pan Zdzichu z Jędrkiem zrobili sobie małą przerwę, bo „może za chwilę przejdzie”. Ale po 30 minutach słońce obraziło się na cały świat, no może nie na cały,ale na jego duży kawałek ( słyszałam prognozę w radiu) i dało sobie spokój. Zaczęło lać bez przerwy. Jędruś odwiózł pana Zdzicha do domu.Po południu na zmianę; to słoneczko zaglądało, czy jeszcze jesteśmy, to deszcz próbował nas wygnać do domu. W wyniku tej pogodowej szachownicy wprawdzie pod koniec dnia przestało padać, ale znad zalewu uniósł się wielki tuman mgły, potem do niego dołączyły kłaczki znad łąk i lasów. I tak do wieczora. Wyraźnie się ochłodziło.Jędrek wykosił kosą kawałek stoku obok łąki sąsiadki. Niewielki, bo mu nie szło. Odłożył na „kiedy indziej to zrobię”. Całe popołudnie oraz wieczór skręcał, szlifował, docinał,malował , sklejał. W ferworze walki zrobił za dużo! Musi część odciąć, bo za wysokie…Ja głównie zmywałam, zamiatałam, układałam, a później zmarzłam, opatuliłam się i przeczytałam do końca ledwie napoczętą wcześniej książkę. Robiłam to z wielkimi wyrzutami sumienia , bo powinnam bardziej udzielać się na rzecz chaty, a po drugie miałam jechać do Leona , aby ten tekst włożyć w Internet.
- Pojadę jutro rano, Leon pewnie układa się do snu .- pomyślałam, bo pamiętam, że Leon jest z tych co z kurami idą spać, a ze skowronkami wstają. I dalej miałam doła.W ten sposób dotrwałam do późnego wieczora. W tak zwanym międzyczasie świat wokół chat zanurzył się w gęstej, białej wacie. Szkoda, że nie cukrowej, bo przynajmniej osłodziłaby mój zimny wieczór. Tylko koziołek buczał sobie, jak co wieczór. Tym raz przeniósł się ze swoim tęsknym śpiewem bliżej nas, na łąkę sąsiadki.
Czwartek 2 czerwca 2011 r.
Otwieram oczy i widzę, że wokół szaro, buro. Słyszę, że Jędrek też nie śpi, więc zaczynam wyśpiewywać – „ słoneczko późno dzisiaj wstało i w takim bardzo złym humorze…”
-Po dwóch minutach Mój Men nie wytrzymuje i wybucha śmiechem.
- No, co się recholisz? – pytam – Dołączyłbyś do śpiewu. To działa. Zawsze tak robiliśmy na
koloniach! -
- Nie mam szans przy twoim głosie – odpowiada, a ja próbuję obrazić się, ale tak na niby, bo
doskonale znam wątpliwe walory swojego głosu.
Po szybkim śniadaniu zabieramy się za prace. On na tarasie, bo nie wiadomo, czy lunie, czy nie, bo grzmi i wieje. Po jakimś czasie odprawia pana Ździcha, który przyszedł do pracy.Odkłada prace na jutrzejszy dzień. Podwiezie go do Polańczyka, sami też pozałatwiamy , co trzeba, a później do pracy!
Piszę szybko tekst, aby podrzucić do Grażki i Leona. Niech idzie w sieć. Porządkuję zdjęcia. Powinnam umieścić na stronie internetowej naszych chat. Sprzątam, zmywam, pomagam
i w drogę ! Słoneczko posłuchało mojej piosenki i świeci sobie jak „ ta la la” ! Zrobiło się gorąco. Niestety nie udaje mi się wysłać w Internet swoich „ wypocin”, bo jakoś sprzęt Grażki oślepł i nie widzi mojego przenośnego nośnika. W chatach przegrywam na inny i też go nie widzi. Co mam zrobić? Odkładam, aby być może wysłać gdzieś w jakiejś kawiarence, albo gdzieś indziej. Przyrzekam sobie aby koniecznie założyć Internet w chacie.
W tak zwanym międzyczasie Jędrek umawia się na ryby. Kupujemy w Lesku białe robaki.Brrrrrr!!! Boję się, że nam rozlezą się i stanowczo przeciwstawiam się trzymaniu robali w lodówce. Zostają w samochodzie. Panowie gnają na ryby, a ja zostaję na tarasie.Projektuję szyld , który powiesimy nad bramą. Znowu grzmi i łupie. Jednak jakoś nie pada.Postanawiam nie przygotowywać patelni, aby nie zapeszyć, bo a nóż coś się złapie i będzie pyszna kolacja.Porządkuję stertę różności na tarasie. Nic dziwnego, że Jędrek ciągle czegoś szuka. W każdym z plastykowych koszy jest po trochę wszystkiego, łącznie ze śmieciami.Nagle zrywa się wiatr i zaczyna rzęsiście padać. Całe szczęście, że krótko.
Wracają faceci. Mają nietęgie miny. Są bardzo tajemniczy. Jednak nie potrafią zbyt długo zachować tajemnicy. Dowiaduję się, że trzy ryby zwiały z haczyka. Jedna, która się złapała,była bez wymiaru. Brakło jej jakieś 5 cm. Niestety złapała się tak nieszczęśliwie, że nie można było jej z powrotem wypuścić. Przyszła straż wędkarska( nie wiem jak dokładnie ta instytucja się nazywa). Okazało się, że panowie łowili parę metrów za blisko, bo na wodach górskich, a powinni na nizinnych. W tym roku zmieniły się granice, o czym żaden z nich nie wiedział. Po drugie ryba nie miała wymiaru. Po trzecie nie zapisali jej w kajeciku. Nie zapisali też miejsca połowu, a powinni to uczynić. Najgorsze to, że nie wiedząc, że łowią na górskich obszarach na haczyku mieli żywca ( tłustego robala), co jest niedozwolone. Nabroili, oj nabroili! Pstrąg został odłożony na bok. Jędrek zajął się innymi pracami. Późną nocą, gdy już leżeliśmy w łóżkach, przypomniał mi się ten biedak. Jędrek pognał przed chatę.
Niestety jakiemuś zwierzakowi rybka bardzo smakowała. Nie zostały nawet ości!
Piątek – 3 czerwca 2011r.
Od rana Jędrek biega po urzędach i znajomych. Musi załatwić numer dla naszych chat( w końcu musimy mieć jakiś adres), kamień na drogę, ziemię pod trawnik. Przy okazji podwozi pana Zdzicha, a potem wszyscy szalejemy ze skarpami. Pan Zdzichu pracuje jak Robokop. Łopata i kilof tylko śmigają w jego rękach. Jędruś ma swój odcinek. Panowie zwożą ziemię ze skarp na plac pomiędzy chałupami. Ja staram się rozgrabić to, co oni zwiozą.Plac staje się coraz ładniejszy i równiejszy. Skarpy zostają okolone płytami i kamieniami. To zabezpieczenie przed ich zjeżdżaniem w dół. Wokół chałup jest teraz szeroka ścieżka. Już stok nie wchodzi na ściany.Smutno mi, że nie mam możliwości , aby wysłać zapiski i fotografie do blooga. Na pocieszenie Moja Córa przez telefon informuje mnie, że dowiedziała się, z jakiej telefonii komórkowej mogę załatwić korzystny Internet. Wiem już, że zapiski umieszczę po powrocie do domu. Pogoda cudna. Grzeje, ale od wody wieje przyjemny wiaterek. To się chyba nazywa bryza. Trochę grzmi, ale to bardziej strachy na lachy, niż realne zagrożenie deszczem. I tak
jest do wieczora. Nie mamy TV, tylko radio. Zapomnieliśmy przywieźć odbiornik TV. To ma swój
urok. Czytam masę książek. Mimo iż robię to wieczorem, obawiam się ,że wszystko co przywiozłam przeczytam przez pierwszy tydzień i będę musiała pójść do księgarni, aby uzupełnić zapasy. Oprócz prac tzw. polowych, prowadzimy działalność dekoratorską.Ustawiamy, przybijamy. Jędrek głównie naprawia, to co się psuje, albo instaluje to, co powinien. Jest coraz ładniej. To naprawdę cieszy. Późnym wieczorem padamy zmęczeni.
Najczęściej ze zmęczenia nie potarafie usnąć. Główkuję, co powinnam zrobić następnego dnia,
gdzie co ustawić itd…
Tym razem koziołek jakoś nie buczy, co mnie bardzo niepokoi..."cdn
PS ....Przypominam o Candy .....zapraszam bo warto ...
S.
Oj, pracowicie, pracowicie, a internetu w chacie zazdroszczę, ja wklepuję coś zawsze po powrocie z Pogórza, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń