środa, 15 czerwca 2011

Kraina uśmiechu, czyli wieści z letniska część 7


12 czerwca 2011 r.-  niedziela.

Wstaję późno, bo po 8-mej  . Na palcach schodzę na parter. Moja kuchnia i dzienny pokój  pachną wczorajszą, wieczorną łąką i lasem. Postanawiam nazbierać ziół i porobić suszone bukiety, aby zatrzymać ten wiosenno- letni zapach w chacie.
Szybko nastawiam ekspres do kawy. Dla mnie poranek bez kawy nie liczy się.
Robię śniadanie i budzę Jędrka. Po 10 tej przychodzi Adam z Agnieszką. Dokładnie zaznajamiamy ich z naszym domem. W końcu będą nas zastępować, gdy wyjedziemy. Jędrek umawia się z Adamem na następny dzień. Ma z Tomkiem naprawić ogrodzenie. Robimy porządek w przyszłej naszej sypialni i kończymy niedoróbki w kuchni.
W zasadzie Jędrek kończy, a ja gotuję obiad. Po obiedzie robię zdjęcia i umawiam się na wieczór z Jadzią. Pojedziemy do Cisnej, aby odpowiednio wakacyjnie zakończyć ten pobyt.
Jedno jest dobre w moim wyjeździe do domu; a mianowicie to, że przestanę mieć czas na gary i dogadzanie Jędrka i swojemu podniebieniu. Czuję, jak przybywa mnie i przybywa, czego bardzo nie lubię. Natomiast lubię grzebać się w garach, gdy mam na to czas.( w domu przeważnie nie mam). Mam tu też odpowiednio naturalne produkty; kurczaki naturalnie karmione, ziemniaki świeżo ukopane, chleb pieczony w domu i jajka od kurek biegających po zagrodzie. Myślę, że Bieszczady to jest jeszcze ten skrawek Polski, gdzie sporo naturalnej produkcji rolnej. No i mam super kuchenkę! W domu mam dużo gorszą!
Ale wracając do przybywania, to w myślach postanawiam po powrocie do domu zredukować jadłospis do minimum. Może pomoże. Nimfa nigdy nie będę i nawet nie chcę nią być, ale muszę stracić to, co przybyło!
Jędrek nadal działa. O dziewiętnastej w końcu wyrywam go w plener, a raczej w Bieszczady.
Robi to bardzo niechętnie, bo nadal ma trochę roboty, a zostało tak mało czasu. Zaledwie doba, a w zasadzie dużo mniej.  
Do Cisnej jedziemy naszą ulubioną trasą na skróty, czyli przełomem Solinki. Droga bardzo kręta. Solinka kręci się wraz z drogą. Nie wiem, czy to droga przecina Solinkę 11 razy, czy Solinka drogę. Faktem jest, że naliczyliśmy 11 mostków na Solince, a jakie widoki!! Mijamy zaledwie dwa samochody. Jedziemy, jak na diabelskim kole; do góry, do góry, do góry…, a później na łeb, na szyję na dół. I od nowa! Cudnie.! Och, cudnie!
Jadzia czeka w swoim domu- pracowni wraz ze szczeniakiem , młodym wilczurem, a raczej suczką, której śmiesznie rozłażą się nogi na lakierowanej, drewnianej podłodze. Suczka wabi się Misia i do końca wizyty na zmianę; to wysypia się na Jędrka butach, to usiłuje ukraść mi chustę, ściągając ją zębami z mojego fotela.  Wieczór jest wesoły. Degustujemy po kieliszeczku nalewki z pigwy, porzeczki i wiśni. Zdecydowanie smakuje mi najlepiej pigwa. Rozmawiamy o ikonach, podróżach, dzieciach i nie tylko…Zaśmiewamy się do łez.
Dwie godziny mija w oka mgnieniu i już mkniemy z powrotem. Jest ciemno i pusto. Nie mija nas żaden samochód. Jesteśmy sami w ciemnych czeluściach nocnych Bieszczadów. Patrzę w boczne lusterko i widzę jedynie; ciemność, ciemność i jeszcze raz ciemność. A w snopie świata reflektorów ogromne ćmy i inne nocne owady lecące na zatracenie do naszych lamp.
Wizyta dobrze nam robi. Mamy namiastkę wypoczynku i prawdziwych wakacji. Śpimy bardzo dobrze. Za oknem rozhulał się wiatr i pada deszcz!

2 komentarze:

  1. Cudnie piszesz!
    Jeszcze wszystkiego nie zdążyłam przeczytać. Staram się...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bozeno, znam tę drogę, najpiękniejsza z pięknych i jaka gładziutka, kiedyś nie można było przejechać, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń