Dostałam dwa dni urlopu, Jędrek też i mogliśmy zrealizować nasz zaległy wyjazd.
Byłam wreszcie trzy dni, a w zasadzie dwie pełne doby ( od 18.00 w niedzielę do 18.00 we wtorek ) w Bóbrce, w naszej chacie.
Pobyt był niesamowity i to z różnych względów. Od samego początku droga do Bóbrki była prawie pusta i w godzinę oraz piętnaście minut byliśmy przy drugiej bramce na autostradzie pod Krakowem./ Od Kędzierzyna to swoisty rekord./ I to nie gnaliśmy, a jechaliśmy ze stałą, dopuszczalną prędkością 130-140 km/godz.. Później było też w miarę szybko, ale trochę inaczej. Najbardziej zapchana była droga od Jasła. Lokalne drogi były raz puste, a raz niemożebnie zapchane. Ale niesamowite były wrażenia z podróży; trzy burze z piorunami, które nas po drodze napadły. Jedna z nich była tak intensywna i wojownicza, że niestety musieliśmy z samochodem schronić się pod wiatą stacji benzynowej, w obawie przed wytłuczeniem szyby. Lodowy grad był wielkości dużej fasoli i gałek lodów. O czarnym niebie, na którym królowały zygzaki błyskawic, nie wspomnę! To by ł niesamowity teatr!
Przyjechaliśmy do chat po obiadku zjedzonym w Besku, koło stacji benzynowej. Robią tam tak niesamowite pierogi z mięsem kasza gryczaną , że Jędrek za każdym razem bierze to samo, czyli podwójną porcję tych pierogów (pycha), surówkę z marchwi( druga pycha) i barszczyk solo ( trzecia pycha). Na deser lavazza z ekspresu i człowiek jest obżarty po wręby! I to wszystko za dwadzieścia dwa złote! Na dodatek surówki jest cała góra.
Wolę ruskie i za każdym razem mam dylemat; ruskie, czy z mięsem i kaszą gryczaną.
Jeszcze muszę trochę o zupach. Porcja jest tak wielka, że oboje, gdy już bierzemy zupę, to tylko połówkę. Zupy są domowe i to z domu o dobrych tradycjach gastronomicznych.
Relacjonując dalej; następnie zrobiliśmy szybkie zakupy spożywcze w Kauflandzie w Sanoku i pojechaliśmy do Bóbrki z nadzieją, że może zdążymy zrobić szybkiego grilla, na którego zaprosimy przyjaciół. Okazało się, że przed Legrażem nie ma samochodu Grażki.
Grażka była poza domem i telefonicznie umówiliśmy się na następny dzień. Wieczór był magiczny. Siedzieliśmy na tarasie. Było bardzo ciepło. Wokoło latały robaczki świętojańskie w ilościach prawie przemysłowych, a niebo prezentowało nam obrazy tak piękne, że w życiu takich form obłoków nie oglądałam. Wyglądały jak wielkie, okrągłe, nawarstwiające się kule. Jak wielkie patery z pączkami, a miejscami, jak czterolistne koniczynki! Zresztą zobaczcie sami. Poszliśmy spać około północy, bo resztę wieczoru spędziliśmy, wpatrując się w magiczny ogień kominka ( trzeba było nagrzać wody do mycia). Gdy usypiałam Jędrek usłyszał puchacza.
O brzasku uaktywnił się koziołek, który podszedł pod ogrodzenie na łące sąsiadki. Odśpiewał swoje tęskne serenady na cześć wstającego dnia, a może swojej nowej wybranki. Jak miło, że przywitał się z nami! Potem ptaki dały swój poranny koncert. Jędrkowi nie w smak były te poranne rapsodie! Nic to! Ja spałam sobie słodko i mocno. Cudnie śpi mi się w naszej sypialni na parterze, pomimo iż jeszcze nie mamy łóżka, a same materace. Wstajemy rankiem dość śmiesznie i pokracznie, bo na czworaki i z pupą do góry, jak małe dzieci. Ale i to jest tu atrakcyjne. Właśnie takie atrakcje mamy w naszej cudnej chatce. cdn.
Ale piękne chmury sfotografowałaś. Cieszę się, że udało Ci się odpocząć w twojej ukochanej chacie.Takie chwile są magiczne. Pozdrawiam cieplutko. Ania:)
OdpowiedzUsuńDzięki Aniu za cieplutkie słowa.Pozdrawiam równie ciepło.
OdpowiedzUsuń