Gdy zmęczona wstawałam bladym świtem, co dla mnie, z natury zatwardziałej sowy jest rzeczą niepojętą, to wychodziłam poza chatę i snułam się po ścieżkach Wyluzowanej jak pokutująca dusza.W dodatku zdarzało się, że drzewa i krzewy otulała poranna mgła. Czasem wynikiem mojego snucia były skarby, które ukazywały się niechętnie, dyskretnie ukryte w trawie, pod sosenkami, świerkami... I mieliśmy do porannej jajecznicy po parę maślaczków, a innym razem parę brzozaków. Zdarzało się, że ochłodzona tym spacerem wsuwałam się do łóżka i dosypiałam, czasem jednak wracałam do czytania. Czytam przeważnie na czytniku, więc i szarość poranka mi niestraszna. Jednak ogólnie miniony tydzień nie należał do najłatwiejszych, a w zasadzie szczególnie noce były trudne. Po wizycie rodzinki zastanawiałam się, kiedy podjechać do Polańczyka, aby się z nimi pożegnać i nie potrafiłam wymyślić dobrego terminu, aby uniknąć rozgrzanej patelni ich letniska. W końcu po burzowym dniu piątkowy wieczór był chłodniejszy, więc pojechaliśmy. Posiedzieliśmy z nimi na balkoniku, delektując się wspaniałymi widokami zalewu i widocznego za zbiornikiem Jaworu. Krysia opowiadała mi o swoich nieprzespanych z powodu upału nocach..., pożegnaliśmy się i niespiesznie pojechaliśmy do chaty. Zapadał wieczór. Drogę pomiędzy Polańczykiem, a Bóbrką miejscami zasnuwały snujące się po szosie mgły. Wyłaniały się nagle zza zakrętu, wypełzały z zagajnika... Mijali nas dojeżdżający na wakacje turyści. Tak rozpoczęliśmy weekend inny, niż dotychczasowe.
Sobotni poranek wstał trochę mokry, ale za moment zrobił się słoneczny. Wstałam zmęczona. Ta noc też była dla mnie nie najłatwiejsza. Niby nie było bardzo gorąco ale za to parno. Namoczona deszczem ziemia parowała. Po śniadaniu przespacerowałam się po Wyluzowanej. W pełnym już słońcu porobiłam parę porannych zdjęć, obserwując piętrzące się chmury i ciemniejące niebo. Planowaliśmy , że wieczorem pojedziemy do Ustrzyków Dolnych na Święto Teatru i Sztuk Pokrewnych , pod hasłem "Bailamos tango ". Nie czułam się najlepiej, więc postanowiłam, że trochę pokręcę się po chacie, coś upichcę, upiekę, przygotuję do obiadu, a może i poczytam. Plany miałam bogate, a tu nagle drzwi chaty otwierają się i na progu staje mój mąż trzymający się za głowę. Pomiędzy palcami spływały mu krople krwi i kapały na rękaw koszulki. Momentalnie podniósł mi się poziom adrenaliny, serce żywiej zabiło, ale w duchu powiedziałam do sobie ; spokojnie, trzeba rozeznać się w sytuacji. Nie ma co panikować! Tylko zimna krew.... itp myśli studzące emocje. Poprosiłam ofiarę o przejście do łazienki , a sama poszłam po gazę i plastry oraz nożyczki. Jędruś już parokrotnie przysporzył mi takich wątpliwych atrakcji, bo jest wyrywny do przygód i zażarty na fizyczną pracę.
Mąż siedział na wannie i odrywając rękę z plikiem zakrwawionych jednorazowych chusteczek zadał mi pytanie; plaster, czy chirurg? Spojrzałam na ranę.Po kręgosłupie przeszły mi dreszcze, włosy na ciele stanęły dęba i zrobiło mi się słodko, ale wzięłam się w garść i zakomunikowałam, że bez porządnego szycia się nie obejdzie. Prowizorycznie zaopatrzyłam ranę i pojechaliśmy do szpitala. Czekałam pod szpitalem ze dwie godziny. W międzyczasie przeszła gwałtowna burza. Wreszcie ranny wyszedł. Głowę miał zaklejoną ogromnym plastrem i wyglądał , jakby był w jarmułce. Okazało się, że został opatrzony, założono mu pięć szwów i z wypisem i informacją, że za sześć dni ma ściągnąć szwy, odesłano do domu. Już spokojny, zrelaksowany opowiedział o wypadku. Otóż ,gdy był lesie spadł na niego suchy konar i złamał się na jego łysinie. Oczywiście był bez czapeczki, bo było duszno , ale nie stracił przytomności i jakoś doszedł do domu. Oczywiście był w lesie bez telefonu. ... Wypadek skradł nam pół dnia i przysporzył mnóstwo strachu.
Do Ustrzyków Dolnych pojechaliśmy na 18-stą. Weszliśmy na salę domu kultury przed samym spektaklem. Jędrek czapką zasłonił opatrunek, czym świetnie wpisał się w teledysk zaczynający spektakl. Główny wykonawca miał na głowie taką samą czapkę. I zaczął się występ zespołu teatralnego PARRA.
Wieczór rozpoczął się pokazem tanga "Urbankiz" nietuzinkowej pary tanecznej z Warszawy: Marietty Sokalskiej i Artura Marciniaka.
W czasie antraktu w foyer domu kultury odbywały się tańce dla publiczności, prowadzone w kole przez choreografa Małgorzatę Rydlewską, która robiła choreografię do sztuki.
Spotkaliśmy starych znajomych i odnowiliśmy znajomości. Pokłosiem wieczoru była nie tylko uczta duchowa ale i niedzielne spotkanie w Wyluzowanej przy kawce i czymś słodkim. A wieczorem na 21-wszą pojechaliśmy do Ustrzyków na koncert na płycie rynku. Była to dla nas tzw. wisienka na torcie. Wystąpił zespół BANDONEGRO w składzie: Michał Główka- bandoneon, Jakub Czechowicz - skrzypce, Marek Dolecki- fortepian, Marcin Antkowiak- kontrabas, Carlos Roulet- argentyński solista oraz Ula Wojtkowiak i Fernando de Lutiis - tanga. Informacje z internetu; "Bandonegro to światowej klasy orkiestra tango. Polscy muzycy podbijają serca słuchaczy na całym świecie swoim nowym spojrzeniem na tango, łączącym tradycję i nowoczesność. Ich unikalne muzyczne pomysły, pasja i doskonałe wyczucie stylu sprawiły, że występują na największych festiwalach na świecie. Są uważani za najlepszy europejski zespół tango młodego pokolenia i wschodzące gwiazdy tego gatunku."
Koncert był niesamowicie energetyczny. Tanga i milongi, w wykonaniu pary tancerzy działały na wyobraźnię. Były ekspresyjne, niesamowicie namiętne i przede wszystkim piękne. Siedzieliśmy na ławeczce na skraju płyty rynku, przed sobą mieliśmy scenę, na której koncertował zespół i tańczyła para tancerzy. Występ zakończył utwór, który odtańczyli uczniowie; pary, które od piątku pod okiem mistrzów uczyły się tańczyć. To było dla nas wyjątkowo piękne przeżycie. Dopełnienie weekendu.
Bardzo współczuję niefortunnego zdarzenia w lesie, jednak gałęzie spadają i mogą zrobić krzywdę; kilka dni temu gruchnęło w lesie za drogą, runęło całe drzewo. Wyobrażam sobie, ile zdrowia kosztował Cię widok męża ze spływającą krwią z rany na głowie. Pięknie spędziliście czas, bardzo brakuje nam podobnych doznań, my to raczej w kierunku koncertów z krainy łagodności, ale jeszcze nie odbywają się te w Głuchołazach czy Szklarskiej, tylko wirtualnie. No cóż, będziemy siedzieć przy komputerze:-) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa też kocham koncerty z krainy łagodności. Mam w sobie tęsknotę za poezją śpiewaną, balladami z akompaniamentem gitarowy, koncertami organowymi,koncertem symfoniczny. Jednak lubię również balet, taniec,dobrą sztukę teatralną. Jako nastolatka po szkole chodziłam do pustego koscioła, bo tam ćwiczyła grę na organach siostra zakonna... Jak widzisz mam w sobie dużą zapotrzebowanie na piękno, bo i lubię wystawy obrazów...taka to ze mnie "kaczka dziwaczka".A rozbita głowa rzeczywiście dała mi niezłego kopa! Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńJAk widać życie kulturalne kwitnie o to całkiem ciekawie.
OdpowiedzUsuńRanki, może niedobrze nie możesz spać, ale te ranki to nagroda, uwielbiam je, maja niezwykły urok!
Biedny Twój mąż, ale wszystko się zagoi i będzie ok!!
W Warszawie parno, coś tam leci z nieba ale duszno jest wiec siedzę oklapnięta...kawaaaa!!!
Ja sobie wymyśliłam, że w sumie świetnie, że zbyt wcześnie się budzę, bo mam więcej czasu dla siebie. Zanim Jędrek wstanie, ja już mam za sobą poranny spacer, prasówkę i czasem korespondencję lub po prostu sobie pokontempluję.Szkoda czasu na przesypianie życia, choć czasem lubię sobie dłużej pospać. Organizm wie co i kiedy dla niego najlepsze, więc nie stresuję się. Na moim mężu wszystko szybko się goi, więc i niedługo trzeba będzie powyciągać szwy.Teraz ma taką śmieszną czerwoną kreseczkę z pięcioma supełkami i sterczącymi nitkami.Całkiem zgrabny ścieg!On nie z histeryków, więc zapomina, że coś ma na głowie. Teraz zmienia tylko po kąpieli plaster, a do lasu pilnuje aby była na głowie czapeczka.Czegoś go ten konar nauczył! A co do Twojego " Kawaaa", ja w pierwszej chwili przeczytałam "kwaaa"! HAha...ha! i przypomniał mi się rysunkowy facebookowy żart; są trzy typy ludzi; sowy, skowronki i wiecznie zmęczone gęsi, a może i kaczki. I jestem na rozdrożu, bo trudno mi się zakwalifikować. Niby jestem sowa, ale czasem udaję skowronka, a momentami jestem jak ta zmęczona gęś! Szczególnie w upały. Trzymaj się w chłodku w tej rozpalonej Warszawie.
OdpowiedzUsuńJa też w te upały spać nie mogę, tłukę się jak Marek po piekle, wstaję, siadam, słucham ciszy i muzyki, poczytuje kilka kartek ulubionych książek ... Współczuję tego wypadku, mnie na widok krwi czy rany robi się słabo i słodko, dreszcze po całym ciele, zamykam oczy i wstyd ale nie mogę pomóc.
OdpowiedzUsuńAle że Wy, po takim wypadku, odważyliście się jeszcze jechać na imprezki to podziw i szacun, wydawało mi się, że ja jestem szałaputka ale Wy mnie przebijacie w chęci by przeżyć przygodę.
Uwierz mi, że warto było zebrać się i pojechać na spektakl. Było cudownie! Taka strawa dla duszy. Dawno nie byłam w teatrze, chłonęłam atmosferę, jak gąbka. Poza tym wszystko było ta piękne . Odchamiliśmy się, ukulturalniliśmy i chcemy jeszcze. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy blożek-piękne fotografki.
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowo. Pozdrawiam
Usuń