sobota, 19 czerwca 2021

Całkiem boczne drogi i szalony tydzień.

Hasło " rzuć wszystko i jedź w Bieszczady" w tym roku jest wyjątkowo popularne.Nie wiem, czy to wina pandemii, która uwięziła większość rodaków na terenie kraju, czy poluzowanie obostrzeń, a może  mody, niemniej coraz bardziej odczuwamy to parcie na region, gdzie obecnie pomieszkujemy. Tak było i w czwartek, w dzień Bożego Ciała. Wykorzystując dłuższy weekend rzesze turystów pielgrzymowały w dzikie kiedyś, a dziś mocno zatłoczone strony. Na drodze nad chatami , przemykały stada samochodów i różnej maści motorów, rowerów, samotnych pieszych turystów, rodzinek z pacholęciami w wózkach , na rowerkach i pieszo... Bóbrka pękała w szwach od najazdu turystów. Wszystkie domki kempingowe były pozajmowane, pensjonaty, pomimo iż może są mniej popularne, również.  Wyluzowana także nie była wolna od młodych, głośnych ludzi, bo bratanek lubi duże towarzystwo. Siostra wyjechała do miasta, a do jej chaty przyjechał syn. Młodzi ludzie mają zdecydowanie inny tryb życia niż my. Wprawdzie nie mieszkamy w jednej chacie, ale chaty stoją stosunkowo blisko i trudno jest ustrzec się od skutków młodzieżowego stylu życia. Uciekaliśmy  więc, kiedy tylko mogliśmy w bardziej ciche i spokojne miejsca. W czwartkowe popołudnie, gdy całe stada motorzystów oraz samochodów gnały w stronę Bieszczadzkich dróg, my znowu wybraliśmy kierunek przeciwny. Nie było żadnych planów, tylko szybka decyzja, że po obiedzie wyruszamy z Bóbrki.
 

Z Leska pojechaliśmy w stronę Załuża, a tam skręciliśmy w prawo na drogę krajową 28 prowadzącą z Sanoka do Przemyśla. Do Tyrawy Wołowskiej droga była zatłoczona, jednak był to tłok w stronę przeciwną. Dalej przez Kuźminę aż do Birczy było dużo lepiej. Po drodze parę razy skręciliśmy w boczne drogi ale zwykle kończyły się one traktami leśnymi, mało przejezdnymi, więc jadąc kawałek później niestety musieliśmy zawrócić. I tak było aż do Birczy. Tam skręciliśmy na drogę  w prawo na Korzeniec , a następnie w lewo na wzniesienie Chomińskie. Na szczycie jest wieża widokowa, z której roztacza się piękny widok na okolice. U jej podnóża znajduje się miejsce na ognisko, ławeczki i tablice informacyjne. Jakieś 100 metrów od wieży postawiono pomnik upamiętniający poległych w bitwie pod Birczą z 12 września 1939 r. Wojsk polskich z niemieckimi. Niewiele osób wie, że tego samego dnia, na wschód od Birczy polska 24 Dywizja Piechoty walczyła z niemiecką 2 Dywizją Strzelców Górskich. Bitwa ta była jedną z największych bitew kampanii wrześniowej nie tylko na Podkarpaciu, ale i w Polsce. 

Pod wieżą w dwóch miejscach biwakowych odpoczywały i biesiadowały dosyć liczne grupy ludzi. Towarzystwo było w różnym wieku. Były rodziny z małymi dziećmi, które biegały po schodach wieży, inne dzieci bawiły się pod nią w berka. Starsi rozmawiali, śmiali się, jedli , pili. Panowała miła, świąteczna atmosfera. Weszliśmy na wieżę, aby pooglądać widoki, a później polną drogą udaliśmy się w kierunku pomnika. 





























Wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej w kierunku Trójcy, przez Wolę Korzeniecką, Łodzinkę Górną . W Trójcy mieliśmy do wyboru dwa kierunki. Mogliśmy jechać prosto w kierunku Łomnej, a my wybraliśmy drogę w prawo na Grąziową. Droga była dziurawa, o bardzo zniszczonej nawierzchni, natomiast niesamowicie malownicza i całkowicie pusta. Biegła równolegle koryta rzeki Wiar. Przypuszczam, że o tych trasach wielokrotnie pisała w swoim poście Marysia z blogu Nasze Pogórze.W Grąziowej przejechaliśmy bardzo dekoracyjnym mostem rzekę Wiar i skręciliśmy na drogę o numerze 890 z Trzciańca do Wojtkowej. Na samym zakręcie usytuowane są turystyczne pensjonaty    " Zakole Wiaru". Wycieczka była bardzo miła, a trasa przepiękna, a przede wszystkim pusta. Tereny tu są śliczne, przeważnie mało zamieszkałe. Parokrotnie po drodze zatrzymywaliśmy się, aby się przespacerować pośród cudnej, dzikiej przyrody.














 

 Piątek i sobota były bardzo pracowite, bo trzeba było przygotować wszystko w Wyluzowanej na czas naszej nieobecności. Niedziela zeszła nam na domknięciu zaległych zajęć i odpoczynku, a w poniedziałek wyjechaliśmy. W  mieście byliśmy wieczorem. Ogród przywitał nas trawą po pas i ogrodem płaczącym za ręką ogrodnika. Wistaria przekwitała. Opadłe kwiaty zasłały taras grubym , zeschłym kobiercem. Dom miał zapach starego kościoła. Wprawdzie syn dzień wcześniej uchylił wszystkie okna, ale na niewiele się to zdało. Po wyrzuceniu bagaży odebrałam od syna telefon z prośbą, aby zajrzeć do nich, bo dziewczynki nie mogą się doczekać przyjazdu babci i dziadka. Podobno od dwóch godzin wysiadują na schodach i zaglądają, czy podjeżdżamy. Szybciutko zabraliśmy z sobą pakiecik z torcikami i ciasteczkami, które zawsze przywozimy im ze "Słodkiego domku" . Za chwilę wyściskaliśmy piszczące ze szczęścia dziewczynki. Obydwie chciały równocześnie opowiedzieć nam o swoich ważnych sprawach; o postępach w nauce jazdy konnej, o planach wakacyjnych, o przygotowaniach do urodzin itp. Mimo zmęczenia godzinę poświęciliśmy na wysłuchanie opowieści. Umówiliśmy się na następny dzień i wreszcie zawitaliśmy do domu. Tej nocy spałam bardzo twardo. Dobrze było znowu zasnąć na naszym starym, wygodnym małżeńskim łóżku. Wtorek był dniem pod hasłem;  lekarz, zakupy i wieczorne urodziny Juleczki. Poszliśmy do niej po wizycie grupy koleżanek z prezentem i wielkim bukietem kwiatów. Obydwie dziewczynki otrzymały też zaległe upominki z okazji Dnia Dziecka. Wieczór był bardzo ciepły, więc syn przygotował szybkiego, kameralnego grilla. Posiedzieliśmy, poopowiadaliśmy i około dwudziestej drugiej wróciliśmy do domu. Na pobyt w domu przeznaczyliśmy tydzień, bo tyle były w stanie wytrzymać nasze pozostawione w Wyluzowanej pomidory. Przez ten czas zaliczyłam dwie wizyty u przyjaciółek ( to balsam na moje serce) , rejestrację na kolejne badania lekarskie, bo niestety jedne z badań wyszły kiepsko i trzeba dodatkowo zrobić badanie usg ( muszę wrócić na 5 lipca), dwukrotne zakupy w galerii handlowej( za czym nie przepadam), porządkowanie tarasu, ogrodu, domu, przygotowania do przyjazdu córki z mężem i chłopakami, wizyta tychże ( uwielbiam pichcenie i pieczenie dla bliskich sercu). I tak dotrwałam do soboty. W sobotnie południe Jędrek pojechał na dworzec po środkowego wnuka Kajetana, który uwielbia tramwaje i pociągi. Tym razem był wniebowzięty, bo rodzice pozwolili mu przyjechać z Wrocławia pociągiem.  Za pół godziny przyjechała reszta rodzinki. Uściski, rozmowy, wędrówki po ogrodzie, obiad i po deserze poszliśmy na powtórkę z urodzin Julii. A tam okazało się, że na ogrodzie bawi się  masa rodzinnych dzieciaków i dorosłych ze strony synowej, ich przyjaciół,  a także spora grupka sąsiedzkich dzieci. Życzenia, prezenty, powitania... Kornelek szybko dołączył do grupy skaczącej na trampolinie, starsze chłopaki zdążyły wepchać w siebie po kawałku tortu,  a ja zdążyłam zamienić dwa zdania z teściową syna, gdy... lunęło. Nad Koźlem przeszła nawałnica. W biegu łapaliśmy talerzyki z tortem, ciastami, dzieciaki, obrusy, co kto złapał...Wszyscy stłoczyli się w mieszkaniu syna, które zawsze wydawało mi się spore. Tym razem na taką ilość osób było za malutkie. Każdy upychał się, gdzie tylko mógł, a maluchy były jak nakręcone. Szalały! Czułam się jakbym była w bzyczącym ulu. Mamie mojej synowej przypomniało się, że na balkonie zostawiła wietrzącą się pościel, więc w pośpiechu pobiegła do samochodu. Synowa ją zawiozła do domu. Syn zajął się męską częścią towarzystwa, moja córka pilnowała maluchów, aby się nie porozbijały, starsi chłopcy plątali się po mieszkaniu i wypatrywali końca ulewy, a żeńska część towarzystwa utknęła w kuchni. Pies zgłupiał, królik miotał się po klatce co rozśmieszało dwuletnich bliźniaków i starali się pobudzać go do jeszcze większego ruchu, Julia ich od klatki odganiała, Maja z równolatkami okupowały łazienkę i starały się zrobić sobie makijaż, tylko kot miał wszystko w nosie i z godnością wymknął się do piwnicy. W końcu zięć zabrał ode mnie klucze i mimo ulewy poszedł po parasole i samochód. Nie było sensu dalej męczyć się w takim tłoku. W dodatku córka zamierzała tego dnia wracać do Wrocławia, bo starsi chłopcy musieli poświęcić czas na naukę. Okazało się, że ulewa zdążyła narozrabiać, bo zalało nam piwnicę. Kratka ściekowa była przytkana przez opadłe podczas nawałnicy liście. Po przyjeździe zięcia ewakuowaliśmy się do domu. Wzięłam z jego rąk parasol i z przyjemnością wróciłam samotnie piechotą. Potrzeba mi było kilkunastu minut wyciszenia. 






Niedziela była dniem odpoczynku i rozmów z Julką, a w poniedziałkowe południe wyruszyliśmy z powrotem do chaty. Po rozpakowaniu , zagospodarowaniu się zadzwoniła moja ulubiona kuzynka Krystyna z informację, że wraz synem , wnukiem i jego rodzinką przyjechali na wczasy do Polańczyka. Wczoraj spotkaliśmy się wszyscy na popołudniowym grillu. Było serdecznie i bardzo rodzinnie oraz baaaaaardzo spokojnie, pomimo iż mały Kazio, który został tak nazwany między innymi na cześć mojego taty, a Krysi ulubionego wujka, jest słodkim łobuziakiem.

















7 komentarzy:

  1. Znam to znam Bożenko, po Bożym Ciele pojechaliśmy do Łańcuta na zwiedzanie Zamku i okolic, wszędzie biletów brak i tłumy szturmują wszelkie atrakcje. Była i u na ulewa z gradem i ochłodzeniem chwilowym a piorun walnął w drzewo jakieś 100 metrów od nas na tarasie, huk i błysk w tej samem sekundzie, 10 lenia Laurka az sie popłakała ze strachu ale po godzinie poszła z nami zobaczyć to drzewo. Fajnie i czule jest z rodzinką ale po kilku dniach człek spragniony jest ciszy. A po kilku dniach ciszy znów spragniony rodzinnego gwaru i ciepełka. Taka równowaga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mam taką możliwość, aby zażywać ciszy i spokoju, tak jak ruchu oraz atrakcji dużego miasta. Moje siostry zdecydowanie wolą miasto.Bardzo dziwię się szczególnie Lucynce, że chciała obok mnie chatę, do której zagląda raz lub dwa razy w roku. Samotna, pusta chata niszczeje, bo ona chyba nie ma do niej serca. Najmłodsza moja siostra mówi wyraźnie, że do życia trzeba jej ruchu miasta, sklepów i tłumów. Tak jej dobrze. Do nas czasem przyjeżdża, ale woli spacery na deptaku w Polańczyku, czy ulice Sanoka, niż ciszę i spokój Wyluzowanej. Tylko ja jestem odmieńcem. Kocham Wyluzowaną i uwielbiam obserwować życie wokół chaty. Uściski :)

      Usuń
  2. Po raz trzeci do Cie piszę, jestem na mazowieckiej wsi i internet marny tutaj, rodzina jak u Ciebie byla, wizytowała, a teraz cisza tez dobrze a nawet bardzo dobrze! Dolina Wiaru Marii na Twoich zdjęciach przepiękna! Zyczę Ci spokoju i mało najazdów turystów na Bobrkę...bractwo jednak się rozhulało po rozlużnieniu obostrzeń...sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam napisac, ze internet mamy do kitu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też często mam kłopoty z internetem i znam ten ból, gdy piszę, piszę , a okazuje się, że moja "ciężka" praca poszła na marne. Czasem tracę w ten sposób fajne wątki, bo uciekają w niebyt i nie chcą w żaden sposób wrócić. Dolina Wiaru jest niesamowita. Myślę, że gdybym teraz szukała miejsca na chatę, to wybrałabym albo bardzo głębokie Bieszczady i to bardziej w stronę Komańczy, albo Pogórze. Tłumy tych miejsc jeszcze nie dorwały. Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  4. Tak, tak, to nasze trasy, prawie cotygodniowe:-) chcę powiedzieć, że da się przejechać dalej tę szutrową droga z Leszczawy Górnej, wyjeżdża się w Trzciańcu, w końcowym odcinku droga prowadzi płytami i tak się jedzie babam! babam! z kolei na Łomną stoi zakaz wjazdu, zresztą na wielu innych leśnych drogach. Miłe są odwiedziny rodziny, znajomych, miły jest czas ciszy i samotności, a tego najazdu turystów to współczuję, mam nadzieję, że jesteście troszkę na uboczu i sąsiedztwo z daleka. Młodzi mają inny styl spędzania czasu, lubię posiedzieć z nimi, ale potem szukam spokoju:-) Jestem w domu, wnuki chore, najpierw Jasiek ze szkoły przyniósł rotawirusa, teraz Tosia choruje, oprócz tego kaszlą, w upały mają raj różne choróbska, ale trzeba mi będzie wracać, bo pomidory pod folią trzeba podlewać, te na grządkach przetrwają, no i trawa już za chwilkę znowu do koszenia, zajęcie jest cały czas. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wiedzieć,że można tak pojechać, bo z całą pewnością na jakąś niedzielną wycieczkę znowu pojedziemy w tamte rejony. Jestem nimi zauroczona. Szczególnie Doliną Wiaru, ogromnymi nadrzecznymi łąkami, bezludnymi terenami. My na szczęście mieszkamy trochę z boku, na stoku Kozińca,poniżej drogi łączącej Bóbrkę z Myczkowcami. Turystów tu dużo mniej, a sąsiedzi mieszkają w oddaleniu. Nie jesteśmy narażeni na sąsiedztwo domków i bardzo głośnych turystów. Raz w roku, czy dwa jestem w stanie przeżyć tygodniowy najazd towarzystwa siostrzeńca. Młodość przecież ma swoje prawa. Ogólnie bardzo lubię gościć w chacie rodzinkę i przyjaciół. Mam dla kogo piec i gotować i uwielbiam długie biesiadowanie. Lubię ludzi, ale w równej mierze lubię ciszę i przyrodę. Serdeczności:)

      Usuń