sobota, 3 lipca 2021

Czas odkurzyć stare znajomości

                                   

Chata latem


zielona plama drzew

przygarnięte 

czerwone berety dachówek

od słońca, od wiatru, od deszczu

od śniegu

ale to było  kiedyś

i pewnie będzie

jeszcze nie teraz   

niebo śmieje się słońcem

śpiewa skowronkiem

zamknięte oczy okien

od skwaru

strażniczki przyszłych  wrażeń,

radosnych chwil, małych i wielkich wzruszeń

chłodny mrok przytula marzenia

zaplątane w codzienność i ubiera

w słowa 

drzemią tylko wypowiedziane i przyszłe 

a teraźniejsze szarogęszą się

wokół stołu

proszę, dziękuję, przepraszam

 czy możesz podać sól 

nie tyle pieprzu

może cukru

takie codziennie piękne

jak kratki na lnianym obrusie

zegarem tyka serce

czasem bije

tylko usta drzwi ziewają z nudów.

Zbliża się niedziela czwartego lipca, czyli pora naszego wyjazdu do Kędzierzyna - Koźla. Mam nadzieję, że nasz pobyt w mieście tym razem nie przekroczy siedmiu dni i szybko będziemy mogli przyjechać z powrotem. Wszystko okaże się piątego lipca. Być może na jednej wizycie u specjalisty skończy się moja kontrolna wizyta. Ale nie chcę zapeszać i staram się o tym nie myśleć, bo szkoda mi energii na trudne myśli. Coraz dłużej przebywamy w Wyluzowanej i zaczynamy tutaj budować swój świat, swoje relacje ze światem zewnętrznym. Od naszego pierwszego zetknięcia się z Bieszczadami  w 2004 roku wiele się zmieniło. Bóbrka nie jest już tą samą cichą wioseczką sąsiadującą z Orelcem i Soliną. Rozrosła się, jak drożdżowe ciasto. Rozlała na okoliczne stoki, łąki, zagajniki. Spłynęła na brzegi zalewu. Stała się zlepkiem pensjonatów, dacz, domków jedno i wielorodzinnych oraz osiedli gęsto obok siebie postawionych domków kempingowych, które u turystów mają największe wzięcie, a mi przypominają bardziej obozy koncentracyjne, niż obszary letniskowe. Zaraz wyjaśnię dlaczego. Po pierwsze rzadko stoją pomiędzy drzewami i w upały jest w nich istny piekarnik, a po drugie nie ma tu żadnej prywatności, bo prawie stykają się dachami lub odległość jest tak mała, że można zaglądać sobie w okna i widzieć, co tam słychać i widać u sąsiada. Ale to tylko taka mała dygresja, bo nie o tym chciałabym. Od chwili, gdy nasze stopy po raz pierwszy stanęły na bóbrczańskiej ziemi , przez pierwsze sześć lat przyjeżdżaliśmy do pensjonatu LeGraż. W nim poznaliśmy wielu fascynujących ludzi, zaprzyjaźniliśmy się  z właścicielką. W jakimś sensie i Jej zawdzięczamy to, że mamy Wyluzowaną. Jednak jak to w życiu bywa, po sprzedaży pensjonatu LeGraż kontakty nasze rozluźniły się. Była właścicielka zamieszkała w Krośnie. Parę razy do roku widujemy się, ale dużo rzadziej, niż to miało miejsce w przeszłości. Joasię i Janusza poznaliśmy przed rokiem, gdy zakupili pensjonat. Jednak na początku nasza sympatia automatycznie nie przeszła na nowych właścicieli. To tak nie działa. Poznaliśmy się i na jednym, zapoznawczym spotkaniu skończyło się. Później nie widzieliśmy się przez rok. Dopiero na obchodach Dnia Teatru w Ustrzykach Dolnych ponownie spotkaliśmy się na spektaklu. Miejsca mieliśmy obok siebie.  I odnowiliśmy znajomość. Kawka u nas pociągnęła za sobą rewizytę. Joasia i Janusz chcieli  pochwalić się  nową szatą pensjonatu, a nas zżerała ciekawość, jak tam teraz jest. Zbiegło się to z  uświadomieniem sobie przez nas potrzeby większego kontaktu z ludźmi. Pandemia przygasła, zaszczepiliśmy się i zaczęliśmy odczuwać potrzebę wznowienia relacji społecznych. Przez półtora roku z uwagi na pandemię była posucha,  jeśli chodzi o nasze kontakty ze światem zewnętrznym.  Nie widywaliśmy się prawie z nikim. Żyliśmy w Wyluzowanej prawie jak pustelnicy. Do historii przeszły przyjazdy przyjaciół, a jestem istotą bardzo społeczną.  I nagle w Wyluzowanej zaczęłam bardzo mocno odczuwać ten brak.  Pobyty w mieście pozwalały ładować akumulatory, bo  spotykaliśmy się z rodziną i przyjaciółmi. Wcześniej, gdy realizowałam się zawodowo i miałam przesyt kontaktów z ludźmi akumulatory ładowałam wśród przyrody, w naszej bieszczadzkiej samotni. Nagle sytuacja odwróciła się. Joasia i Janusz pojawili się więc w odpowiednim momencie.

 

 

 






 Pojechaliśmy do nich w środę. Wędrowiec przywitał nas odmieniony, odmalowany, z lekko zmienioną kolorystyką. Przypomina mi teraz alpejski domek. Ujawniły się pięknie wycinane drewniane obramowania okien. Wokoło pensjonatu jest mnóstwo kwiatów, bo Joanna jest ich wielką miłośniczką .Powiedziała nam, że w przyszłości chce mieć ich jeszcze więcej. Nowi właściciele mają za sobą  mnóstwo pracy remontowej. Większość prac wykonali samodzielnie. Joasia szyła firanki, zasłonki, obrusiki , malowała deski, dobierała drobiazgi, skrobała, malowała, sadziła, plewiła, planowała. Janusz zajął się cięższymi pracami, jak również instalacjami, podłączeniami, wymianą urządzeń itd. Postawiono nowe ścianki działowe, wymieniono kafelki, położono podłogi, zainstalowano nową armaturę łazienkową, nowe prysznice itd. Trudno nawet wymienić wszystkie prace, które pozwoliły na reanimację pensjonatu. Wcześniej powoli umierał, starzejąc się w zatrważającym tempie. Teraz jest po głębokiej operacji plastycznej.Większość pomieszczeń jest biała i bardzo czysta, starannie odnowiona, wymalowana, ładnie umeblowana. Zadbano o szczegóły, a nawet drobiazgi. Joasia jest estetką. Wnętrze Wędrowca obrazuje osobowość gospodarzy; solidność i estetykę, poważne podejście do swojego przyszłego życia. Jest wygodnie i funkcjonalnie oraz czysto, schludnie i ładnie. 

W LeGrażu , który obrazował artystyczną duszę właścicielki było mnóstwo firanek, falbanek, bibułowych kwiatów,serwetek, pamiątek. Malowane szyby, były piękne, ale mocno zaciemniały pomieszczenia. Pokoje były różnokolorowe i tematyczne. Na ścianach wisiały rzeźby, obrazy. Jadalnia była zarazem galerią obrazów Leona Chrapko. W tęczowym pokoju, który często zajmowaliśmy było barwnie i kojarzył mi się z rajskim ptakiem. Teraz jest w bieli, z delikatnymi, dyskretnymi dodatkami. 

To zupełnie inny pensjonat, choć właściciele zadbali o to, by zachować pamiątki  związane z LeGrażem. Na ścianie w grubej ramie wisi tablica z pamiątkowymi podpisami znanych osób, które w przeszłości gościły w pensjonacie. Jest też księga pamiątkowa z wpisami gości.  Wędrowiec zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Z przyjemnością i przekonaniem będziemy polecać to miejsce.

Wieczór minął nam bardzo sympatycznie. Nie mogliśmy się nagadać. Około dwudziestej drugiej spacerkiem wróciliśmy do chaty. Wieczór był ciepły, a spacer przyjemny, choć trochę się zasapałam, wspinając drogą wiodącą do chaty.Po intensywnej burzy lasy i góry parowały, otulając drogę kożuchem mgły, w której brodziliśmy, czując się jak w białej wacie. Nowi właściciele są ludźmi w górnej granicy średniego wieku. Mają wnuki i dużą odwagę aby radykalnie zmienić swoje życie. Dotychczas pracowali i mieszkali w dużym mieście. Mają już cały rok za sobą. Rok trudny, pełen pracy, zmian , a czasem i kryzysów, jednak z radością czekają na letnich gości i z optymizmem patrzą w przyszłość.

 

















Pierwszego lipca przypadał dzień urodzin mojego męża. Uczciliśmy go w Sanoku. Wybraliśmy się tam na całodniową wycieczkę, połączoną z małymi zakupami. Obiad zjedliśmy na rynku w Karczmie. Była ładna pogoda, miło siedziało się na zewnątrz pod dużym parasolem. Kuchnia okazała się regionalna, potrawy bardzo smaczne,  a obsługa przemiła. Później pospacerowaliśmy po starówce, posiedzieliśmy na ławeczce obok Szwejka, poprzyglądaliśmy się turystom, a nawet gniazdu pustułki. Pierzastych dzieci  była trójka. Były już mocno wyrośnięte i ledwie mieściły się w okrągłej wnęce kościelnego okna. Wierciły się, przepychały, co rusz jedno z nich prostowało skrzydła, ale jeszcze nie były gotowe do lotu. Pustułkowa mama podlatywała z aprowizacją i karmiła swoje wyrośnięte pociechy. Staliśmy na skraju chodnika z głową zadartą do góry i śledziliśmy ten sielski obrazek.

 





Później na deser zjedliśmy lody, siedząc na ławeczce na skraju rynku. A więc siedzieliśmy sobie w cieniu, było  miło. Obserwowaliśmy wędrujących po rynku turystów, podziwialiśmy odnowione kamieniczki. W pewnym momencie obok na innej ławce usiadł średnio młody ojciec, bo trudno napisać tata. Był z dwójką małych dzieci w wieku przedszkolnym. Też przyszli  na ławkę aby spokojnie zjeść lody. Dzieci jadły wolniej. Ojciec się niecierpliwił. Siedziałam do nich tyłem. Zapatrzyłam się na ażurowe, żelazne balkoniki na jednej z kamieniczek. Mąż ich obserwował. Jak mi później opowiedział, ojciec w pewnej chwili nie wytrzymał i powiedział do dziewczynki cyt;"Jedz szybciej , bo inaczej dostaniesz po mordzie.!" 
Szkoda, że tego nie słyszałam, bo chyba wypożyczyłabym sobie tego pseudo ojca.  Już bardzo dawno nie usłyszałam takiego chamskiego i agresywnego tekstu skierowanego do dzieciaków. Jak można tak pogardliwie traktować drugiego człowieka. Ręce opadają!!! I to była ta łyżka dziegciu w beczce miodu.
 

8 komentarzy:

  1. Oj masz talent..wiersz bardzo do mnie przemówił.
    do Wędrowca zaglądnęłam, dobra opcja, znośe ceny, będe pamiętała. Ja jeszcze w Bieszczady się wybiorę.

    Dobrze jest mieć w pobliżu przyjaciół, chocby by się spotkać na kawę.
    MAsz rację z tą proliferacją domków w Bieszczadach, zauważyłam to i nie za bardzo mi sie to spodobało.
    Powodzenia w Kożlu! jakoś mi trudno pisać Kędzierzyn - Koźle, dla mnie to Koźle i tyle.
    i wracaj do Wyluzowanej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że wiersz się podobał. Dla mnie również
    Koźle to Koźle, a piszę tak z przyzwyczajenia zawodowego. Widać weszło mi w krew. Poza tym dla odwiedzających mój blog z innych, bardzo oddalonych regionów Polski. Mogą szybciej umiejscowić nasze miasto na mapie. W końcu tyle lat w takiej formie nazwa funkcjonuje. Jakbyś wybierała się w Bieszczady, to daj znać. Bardzo chętnie spotkałabym się z Tobą. Może znalazłabyś chwilkę aby nas odwiedzić. Zapraszam na kawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NA pewno do Bieszczadów jeszcze kiedyś zawitam i wtedy dam Ci znać, bardzo by mi było miło z Tobą się spotkać..bardzo!
      A może kiedyś będziesz w Warszawie? też dobre miejsce na spotkanie! Też zapraszam.

      Usuń
  3. Dziękuję za miłe słowa. Serdecznie Cię zapraszam, gdy postanowisz zawędrować w Bieszczady.Mam nadzieję, że wtedy będę w chacie.Z Warszawą na razie to chyba gorzej, choć kto wie, gdzie mnie poniesie? A jak tam po wizycie brata? Pewnie dobrze tak trochę dopieścić rodzeństwo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Poczytałam troszkę o Wędrowcu i Le Graż-u i trochę mi żal, że już nie ma tam tej artystycznej, troszkę szalonej, klimatycznej atmosfery, tego domu twórczego. Teraz jest może świeżo i przestronnie, czyściutko i luksusowo ale ten genius loci chyba uleciał. Ale to moje osobiste zdanie. Twoje wiersze bardziej pasują do Le Graż niż do Wędrowca. Takie świętowanie urodzin we dwoje bardzo mi się podoba, ja się męczę na tych wielkich, rodzinnych, przy stole pełnym jadła i trunków chociaż takie Święta Wielkanocne i Bożego Narodzenia i owszem, lubię. Pozdrawiam Was serdecznie. Jak będzie po wszystkim, może zaproszę się do Was na kawkę jesienią.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wydaje mi się Krystynko, że ludzie są bardzo różni i różne ich potrzeby. Nie każdy odnajduje się w artystycznym klimacie.Niektórzy twardo stąpają po ziemi i wolą biało, czysto i solidnie. Wkurzają ich "durnostojki", falbanki woale itp. Ja niestety jestem wielbicielką bibelotów. Ale moja chata tylko dla rodzinki,znajomych i przyjaciół. Nie chcę zajmować się turystami.A Ciebie na jesienną kawkę serdecznie zapraszam.Jakiś kołacz z jabłkami lub śliwkami też się znajdzie. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzeba mieć w sobie wiele samozaparcia, żeby zupełnie odmienić swoje życie, zostawić dotychczasowe i podjąć nowe wyzwania; pensjonat do remontu, tyle pracy włożonej, do tego trzeba być na posterunku cały czas, doglądać, zaspokajać potrzeby gości, a ludzie są tacy teraz różni, roszczeniowi. Lubię Sanok, mieszkałam tam dwa lata, blisko górki, teraz przejeżdżając przez miasto za bardzo nie poznaję starych miejsc, tak się zmieniło, no i zaskoczyła mnie obwodnica:-) Rozrastają się jak grzyby po deszczu osiedla domków pod wynajem, zagęszczenie na małej powierzchni, aby wykorzystać teren na maksa, ale projekty nie podobają mi się, bez wyrazu zupełnie, geometryczne pudełka z przeszkleniami ... a gdzie ochrona krajobrazu. Malujesz, piszesz wiersze, książki, masz lekkie pióro, jak napisała Grażyna:-) Pewnie jesteście już z powrotem w chacie, oby upały nie dokuczały za bardzo, a grzyby dopisały:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to druga moja odpowiedź na Twój komentarz, bo chyba pierwsza nie zapisała się. Dlaczego? A kto to wie? Otóż w chacie jesteśmy od wczoraj. Miałam małą przerwę w łączności internetowej i przez jakiś czas nie zaglądałam w ogóle do ChatoManii. Teraz mam łączność oraz małą przerwę pomiędzy kolejnymi odwiedzinami.We wtorek przyjeżdża moja Stella z dzieciakami i mężem. Znowu swój czas skupię na rodzince. Dwa tygodnie temu przywieźliśmy do chaty Julcię i Majeczkę. Spędzaliśmy cały ten czas tylko z nimi. Przeważnie na basenie lub tyrolce. I tak jest dwa razy w roku, kiedy to jesteśmy do wyłącznej dyspozycji dzieci i wnuków. Na ten czas zawieszam kontakty ze znajomymi i wszelką inną działalność własną. Po wyjeździe rodzinki pozostały czas mamy przeważnie dla siebie. Wtedy nadrabiam zaległości w pisaniu, malowaniu,pracach domowych... Taka to ze mnie mało tradycyjna babcia. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń