wtorek, 6 kwietnia 2021

Świąteczne szaleństwa i wybryki

        Aby odbić sobie poprzedni rok, kiedy to w pełnym odosobnieniu spędzaliśmy Wielkanoc jedynie we dwoje, w tym roku zaszalałam z wypiekami i wszelkim jadłem. Zresztą pisałam o tym w poprzednim poście. Myślę, że tak cieszyłam się faktem, że jestem blisko dzieciaków, siostry i rodzinki, że podświadomość nakazała mi wielkie przygotowanie się do prawdziwego rodzinnego świętowania.  Niestety zabrakło mi czasu i siły na przygotowanie pisanek i jajka przepiórcze musiały wystarczyć. W koszyczku robiły za pisanki. Kupiłam sobie małą sadzonkę bukszpanu i nasz wielkanocny stół zazielenił się. 



 



        Wielka sobota minęła nam jak błyskawica. W Opolu w punkcie szczepień pocałowaliśmy klamkę i dowiedzieliśmy się, że moje drugie szczepienie będzie 15 kwietnia. Pogoda była humorzasta. Raz słońce, a za moment deszcz, po jakimś czasie znowu wychodziło słoneczko, jednak aby nie było za dobrze, wiał lodowaty wiatr. Ani śladu po ciepłej, przyjaznej wiośnie. Z Opola szybko pojechaliśmy do Wrocławia, który przywitał nas ulewą, ta za kwadrans zamieniła się w zamieć śnieżną. Szybko pod samochodem wymieniliśmy się ze Stellą torbami. Ona dostała nasze rzemieślnicze wyroby masarskie ; dojrzewający schab, kiełbasę myśliwsko-Jędrusiową , kiełbasę białą, słoik domowego chrzanu oraz inne słoiczki i słoiki z domowymi ogórkami, grzybami ... A my gorącą drożdżową babkę, maciupkie mazurki, a w domu pod drugim dnem odkryliśmy jeszcze zafoliowaną podlaską kiełbaskę i kabanosy. Niestety nadal córka nie wiedziała, co dolega Kajetanowi, więc nie mogłam chłopców uściskać, a jedynie tylko pomachać im spod samochodu. Oni odmachali mi przez okno! Na odległość pożyczyliśmy sobie wesołych świąt  i pojechaliśmy z powrotem. Wróciliśmy do domu wieczorem.  

Niedzielne,świąteczne śniadanie zaczęliśmy około 9.00. Złożyliśmy sobie życzenia, podzieliliśmy się jajkiem, a potem wcinałam tradycyjny biały barszcz z jajkiem , białą kiełbasą, a później plaster  drożdżowej babki z masłem, plastrem szynki i ćwikłą z chrzanem. Dla spróbowania czy dobry, zjadłam  mały kawałek pasztetu i... byłam pełna. Półmisek z wędliną został prawie nietknięty, na ciasta patrzyłam z tęsknotą, ale musiały swoje odczekać, bo pojemność żołądka była zbyt mała.  Przypuszczam, że tak jest u każdego, że, jak to mówiła moja babcia Mania " Jiły by oczy, ale pysek ne hoczy"... Po kawie i małej degustacji domowych wyrobów cukierniczych uznaliśmy, że zanim spotkamy się z rodzinką, musimy ruszyć się z domu i trochę pochodzić, a przede wszystkim zrobić sobie miejsce na obiad. Kurczak macerował się w mieszance ziół i przypraw. Miał zostać upieczony na rożnie. Do tego planowałam różne lekkie sałatki oraz klasyczną sałatkę jarzynową.

Wsiedliśmy do samochodu i z postanowieniem sprawdzenia, jak to po trzydziestu latach jest w Branicach, oraz okolicznych wioskach, czyli na terenie gdzie na początku swojej pracy zawodowej miałam liczne podopieczne rodziny, ruszyliśmy w drogę. Pamiętając o syberyjskich cebulicach w parku większyckim, tam w pierwszej kolejności skierowaliśmy samochód. Piękny pałac stał sobie dostojnie, ale wszystkie bramy były na głucho zamknięte. Obok budowana jest część hotelowa. Nie było tutaj nikogo, aby nam otworzył, więc nie mogliśmy wejść na teren dziedzińca i ogrodu oraz parku. Objechaliśmy cały ogrodzony teren pałacowy, z żadnej strony nie widziałam cebulic. Pomyślałam z żalem, że nie dotrzymam słowa i nie pokażę stęsknionej Grażynie zdjęć z kwitnącym niebieskim kobiercem.








  Rozczarowani pojechaliśmy w stronę Reńskiej wsi, a później Pawłowiczek i Głubczyc. Kupę lat minęło, zmieniły się drogi, powstały nowe ronda i trochę pogubiliśmy się. Doszło złe oznaczenie drogi i w Głubczycach zamiast w lewo, pojechaliśmy na rondzie w prawo. Przy wyjeździe z miasta od razu zorientowałam się, że jedziemy niewłaściwą drogą,  ale Jędrek stwierdził, że nastawi nawigację, co zaraz zrobił .O dziwo nie zostaliśmy zawróceni z tej drogi. Jak się później okazało, nawigacja postanowiła skierować nas najkrótszą drogą do Branic, a że widać najszybciej dotrzeć przez Czechy, za Piotrowicami zorientowaliśmy się, że jesteśmy na przejściu granicznym. Gdyby nie czas pandemii, nie stanowiłoby to żadnego kłopotu. A tak, musieliśmy zawrócić. Za to droga  w stronę Piotrowic była bajeczna, bo na horyzoncie mieliśmy przepiękne widoki Gór Opawskich zasypanych śniegiem. Na przejściu granicznym znalazłam w mojej telefonicznej nawigacji inną drogę przez tereny polskie i pojechaliśmy w kierunku Ciermięcic. Tu okazało się, że wybrałam drogę najbardziej dziurawą z możliwych. Samochód kołysał się, jak statek w czasie sztormu, a ja czułam się na jak na Bieszczadzkich bezdrożach.  Z kolei widoki były niesamowite. Oko daleko uciekało aż po horyzont. Za oknem przesuwały się wielkie przestrzenie pofalowanych wstążek pól. Przypomniały mi się  bezkresne czarnoziemy Ukrainy. Teren ten wiele lat wcześniej zagospodarowany był przez liczne PGRy i nazywany był ogrodem Opolszczyzny. Teraz pewnie pełni podobną funkcję, bo wielkie areały są zadbane, czynne rolniczo.




 

 




Przez Cięrmięcice , Lewice , Michałkowice dojechaliśmy do Branic. I wtedy zadzwoniła moja siostrzenica. Okazało się, że wyjechaliśmy nie zamykając domu, a ona odkryła to, gdy przyszła, aby umówić się na popołudniowe rodzinne spotkanie. Klucze do domu miałam w kieszeni, więc nie mogłam jej prosić o zabezpieczenie mieszkania. Cóż było robić, musieliśmy od razu wracać do domu. Poza tym dziurawe drogi zajęły nam mnóstwo czasu i w ten sposób mieliśmy nici ze spaceru po Branicach.




















A więc jeszcze tylko objechaliśmy całą miejscowość, która przez te lata bardzo zmieniła się. Obejrzeliśmy wielką grupę metalowych pajaców i postanowiliśmy nadrobić spacer w jakiejś nieokreślonej  przyszłości. Warto tu przyjechać krótszą drogą i obejrzeć bazylikę, park obok szpitala psychiatrycznego, który obecnie jest w remoncie, pochodzić małymi uliczkami. Tym razem zabrakło nam na to czasu. Otwarte drzwi i rodzinka czekała. Wróciliśmy do Koźla przez Dzbańce,Włodzienin,  Głubczyce, Pawłowiczki. I zajęliśmy się rodzinką, z którą biesiadowaliśmy do 23-ciej. Było wesoło i sympatycznie, jednak bardzo brakowało nam najmłodszej siostry, która musiała pozostać w Anglii. Siostrzeniec rozchorował się i też nie przyszedł. Była moja młodsza siostra, siostrzenica i parę godzin posiedziała z nami nasza wnuczka Juleczka.
 

Drugi dzień świąt zaczął się mokrym śmingusem-dyngusem. Śniadanie zjedliśmy samotnie i zabrałam się do przygotowania obiadu. Przed czternastą przyszedł syn z rodzinką . Siedzieli z nami aż do kolacji. Trochę rozmawialiśmy, trochę wspominaliśmy, trochę żartowaliśmy.  Pod wieczór zerwał się wiatr i gdy poszli do domu, to zaczął padać śnieg. Pozostała z nami Juleczka.Wróciła na moment do swojego domu, aby przynieść mnóstwo najpotrzebniejszych rzeczy, po czym zajęła pokój, który zawsze zamieszkiwała Stella. Uwielbiam obserwować, jak moja mała wnuczka powoli przeistacza się w nastolatkę. Na razie oszalała na punkcie kosmetyków. Przyniosła ze sobą wielką, wypakowaną po brzegi kosmetyczkę. Masuje sobie buzię jakimiś śmiesznymi kamiennymi wałeczkami, nosi na głowie puchatą opaskę z kokardą i nawilża cerę ziołową mgiełką. Myje buzię specjalnym żelem... Reszta rzeczy w kosmetyczce to gadżety, z którymi wędruje pomiędzy naszymi domami. Śmieję się, że gdyby żyła w dziewiętnastym lub osiemnastym wieku, to na parę godzin pobytu przywoziłaby ze sobą kufry i pudła na kapelusze. Zresztą powiedziałam jej o tym i podarowałam swoją ulubioną nastolatkową książkę, bo bardzo przypomina mi jej bohaterkę. Gdy miałam naście lat, zaczytywałam się " Księżniczką". Ciekawa jestem, czy nastolatce z dwudziestego pierwszego wieku podejdzie ulubiona lektura nastolatki z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. 

W nocy spadł śnieg. Jest zimno i dopiero po południu trawniki znowu odzyskały zieloną barwę. Skończyły się święta. Czekam na drugie szczepienie. Mam jeszcze przed sobą trochę badań. Muszę zarejestrować się do specjalistów. Nie wiem kiedy wyjedziemy do chaty. Jędrek już za nią bardzo tęskni, mnie też jakoś ckni się za Bieszczadami. 



12 komentarzy:

  1. Ojej! dziekuję! Szkoda, ze tak wszystko było pozamykane na amen. Widać, ze nie ma tam zadnej aktywnosci, zamek wyglada wyniośle...Hotel już się buduje kilka lat i nie widać jakiś wielkich postępów, wydaje mi sie, ze właściciel za bardzo zabudowuje otoczenie. Ale on chyba marzy o wielkin ośrodku konferencyjno-hotelowo- imprezowym.
    Ta uliczka na ostatnim z wiekszyckich zdjęć kiedyś nazywała się ulicą Henryka Hahna i jak sie domyślasz, byłam z tego powodu bardzo szcześliwa. Ale teraz się chyba nazywa ulicą Parkową...szkoda, moj tato kochał to miejsce nad życie i po wojnie to on zamek doprowadził do używalności.
    Szkoda, że do cebulic nie można było się dostać, ale i tak mi sprawiłaś olbrzymią przyjemność.
    Uwielniam wycieczki z Toba po Opolszczyźnie .
    A święta miałaś niezwykle bogate, w Bóbrce bedziesz miala czas na rozpamietywanie światecznych wrażeń. Tej Bóbrki Ci szczerze zazdroszczę.
    Sciskam serdecznie,
    mnie szczepienie przeniesiono na 22 kwietnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się starałam, aby uwiecznić Twoje cebulice na stoku koło pałacu. Nie wiem, czy do chwili mojego wyjazdu z Koźla brama zostanie otwarta, ale mam swoją kosmetyczkę mieszkającą na tyłach parku i będę chciała po drugim szczepieniu się z nią skontaktować, może od strony osiedla przylegającego do tylnego ogrodzenia uda mi się zrobić parę fotek,może stamtąd je widać i jeszcze będą kwitły? Masz rację, szkoda, że nazwa ulicy została zmieniona. To przykre, że zapomina się o ludziach, którzy najwięcej robią dla lokalnej społeczności. Pamięć ludzka jest ułomna, nie dba się o historię i tylko moda na dane nazewnictwo kieruje włodarzami. Ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego najpierw kogoś wynosi się na piedestał, a później doszczętnie niszczy pamięć o nim. Przecież wszystkie okresy i znaczni w nich ludzie to nasza historia. A Polacy są szczególnie zajadli w wymazywaniu wszystkiego, co w danem momencie im nie pasuje. Pozdrawiam Cię i cieszę się, że przynajmniej trochę zaspokoiłam Twoją ciekawość.

      Usuń
    2. Podejrzewam,ze do parku mozna wejsc od strony pol, tych co sie znajduja przy wjezdzie do Wiekszyc..ale to byłby dluzszy spacer i nie wiem czy pan wlasciciel juz calkowicie nie odgrodzil sie od wsi.
      Ja mam wrazenie, ale tylko wrażenie, ze to nie mieszkańcy doprowadzili do zmiany nazwy ulicy, raczej to ten wlasciciel zamkowy. Kiedys zapytam sasiadow zakmowych, ktorych jeszcze znam moze coś na ten temat wiedzą.

      Usuń
    3. Niestety teren całego parku płacowego jest zagrodzony. Od strony ulic ładnym, kutym płotem, a od strony pół i osiedla domków jednorodzinnych siatką. Całość chronioną jest przez firmę ochroniarską. Teren jest monitorowany. Jednak porozmawiam z Małgosią kosmetyczną, którą ma tam dom, jak to rzeczywiście wygląda.

      Usuń
    4. A no ciekawe co się dowiesz.

      Usuń
    5. Jeszcze się nie umówiłam na spotkanie, pewnie będę u niej dopiero przed wyjazdem do Bóbrki, ale z pewnością poinformuję Cię o treści rozmowy.

      Usuń
  2. Droga w kierunku Ciemięcic dziurawa, jak piszesz ... może tak jak przez Skorodne? dawno byliśmy, może już naprawili:-)
    W tym roku nasze święta były nietypowe, wnuki za szybą, z rodzicami w samoizolacji, byliśmy tylko z babcią, drugi syn w Anglii nie mógł przyjechać, takie to święta. W Bieszczadach śnieg, na razie zimno, załatwicie swoje sprawy i wrócicie w spokoju do Bóbrki. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo już tęsknię za tymi bieszczadzkim drogami, bez względu na stan nawierzchni. Może przywita nas ciepła wiosna, bo zima na dobre zostanie wygnana? Już wiem, że 23go mam kolejne badania. Nie wiem kiedy będą inne. Staram się więc korzystać z tego, co mam tu; kontaktów z kochanym przeze mnie ludźmi. Nie zawsze to możliwe, ale zawsze jest tego więcej, niż w Bóbrce. Jestem cierpliwa. Przecież kocham oba miejsca. Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rodzinne i czułe miałaś Święta mimo pandemii, nie można się tak całkiem dać strachowi. I smakowite i serdeczne i w podróży też. Znam to, dobrze wiem jak to jest żyć w rozkroku, to kusi i to nęci ale lekarze najważniejsi, nasze chatty poczekają.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam, ale właśnie dowiedziałam się, że chory siostrzeniec ma Covid. Siostrzenica z nim jechała w jednym samochodzie w obie strony i dwa dni przebywali w jednym mieszkaniu u siostry. U.mnie była tylko siostra z siostrzenicą. A na dodatek siostra została w międzyczasie zaszczepione, bo nie wiedziała, że jej syn ma Covid. Mam nadzieję, że na Michale się skończy. Ale martwię się o nich. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle pięknie opisane. Kolejny zamek na liście do zobaczę kiedyś ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Beatko, cieszę się, że moja pisanina nie jest tylko dla mnie i przydaje się innym. Serdecznie pozdrawiam i dzięki za wizytę ;)

    OdpowiedzUsuń