Od 6 dni jesteśmy z powrotem w Wyluzowanej. Zanim do niej dojechaliśmy, zaraz za Brzozowem jedliśmy obiad w naszej ulubionej restauracji " Pod Lipą" , gdzie na jakości potraw nigdy nie zawiedliśmy się. Ja mogłam zjeść moje ulubione gołąbki z farszem z tartych ziemniaków. Najedzeni i zadowoleni dojechaliśmy do chaty. Po zainstalowaniu się z powrotem w Wyluzowanej zaliczyliśmy dwa spotkania . Obydwa w naszej chacie. Jedno z dawnymi znajomymi sprzed lat . W 2009 roku, w czerwcu wspólnie byliśmy na wycieczce na Krymie, a później we wrześniu znajomi przyjechali do nas do Koźla na moją promocję pierwszej książki " Pejzaż retro". Widzieliśmy się z nimi jeszcze kilkukrotnie. Kiedyś, przed laty w czasie swojego pobytu w Bieszczadach odwiedzili nas w chacie. Pamiętam też, że jeszcze jeden raz widzieliśmy się w chacie mojej siostry Lucyny, która urządzała u siebie sylwestra.
Tym razem o przyjeździe Marka i Joli dowiedzieliśmy się już w trakcie naszego powrotu do Wyluzowanej. Kiedy jeszcze znajdowaliśmy się na autostradzie, zadzwonił Marek z zapytaniem, czy orientujemy się, gdzie znajduje się grób Leona Chrapko, bo właśnie przyjechali w Bieszczady i chcą odszukać mogiłę. Spróbowaliśmy mu wyjaśnić. Następnego dnia wysłałam do Joli zapytanie, czy wyprawa na cmentarz okazała się owocna. Jola odpisała, że opowiedzą nam co i jak, gdy się zobaczymy. Marek z Jolą odwiedzili nas w piątek. Opowiadali, jakie mieli kłopoty z odnalezieniem grobowca Leona. Trochę powspominaliśmy Leona, LeGraż, gdzie się z nimi poznaliśmy w 2004 roku, wycieczkę na Krym. Nie obyło się bez rozmowy o aktualnej sytuacji i zahaczeniu rozmowami o tragedię narodu ,Ukrainy...Pożegnaliśmy się tuż przed północą.
Następnego dnia po południu odwiedziła nas Jadzia z koleżanką dziennikarką zamieszkałą blisko Ulucza. Spotkanie było urocze, atmosfera cudna. Wspólny obiad, popołudniowa kawka i wspominki studenckich lat zawsze wprawiają człowieka w niezły nastrój. Szczególnie, gdy po obiedzie Jędruś został wezwany do prac przy nowej bramie, bo przyszedł znajomy z aparatem spawalniczym. Przedłużona i poszerzona brama wjazdowa będzie mogła niedługo zawisnąć na świeżo postawionych słupach. Wczoraj mój małżonek zakupił farbę do odnowienia sztachet bramy, gdy farba wyschnie zostaną one przykręcone do dospawanych poziomych poprzeczek bramy. Wizyta Jadzi zakończyła się przed wieczorem.Babskie pogaduchy i opowieści o młodości są balsamem na duszę. Nie obyło się więc bez zapewnień, ze znowu się spotkamy i odwiedzimy nowo poznaną koleżankę Jadzi w jej miejscu zamieszkania.
Piszę o tych spotkaniach, bo w poprzednim poście utyskiwałam nad brakiem towarzystwa w Wyluzowanej, a tu posypało się. W ciągu trzech dni mieliśmy aż dwa spotkania. Nie jest tak zawsze, a szczególnie zimą bywamy czasem przez cały miesiąc zdani jedynie na swoje towarzystwo, co jest i tak milion razy lepsze, niż mieszkanie w pojedynkę. W dodatku, gdy ludzie się ze sobą nieźle dogadują. Ale w tym miejscu odwołuję poprzednie marudzenia, bo już na piątek zostaliśmy zaproszeni do Grażynki, do jej mieszkania w Krośnie, na małe popołudniowe spotkanie znajomych. Mam nadzieję, że uda nam się pojechać, choć Jędrek chyba w niedzielę trochę się przeziębił. Od trzech dni niedomaga, kaszle i wydaje mi się, że wczoraj męczyła go lekka temperatura, ale jak to mężczyzna, nie chciał ulec słabości. Mój mąż należy do tej grupy facetów, którzy za nic na świecie nie chcą się przyznać do swojej słabości i dopóki nie padną na twarz, nie położą do łóżka. Dziś padnięcie nastąpiło, bo po rozkaszlanej nocy wstał późno, a po śniadaniu z powrotem powrócił do łóżka. Jestem zaniepokojona ale nic na to nie poradzę. Wyciągnęłam leki, które zazwyczaj aplikuję na przeziębienie, położyłam na stole obok dzbanka z herbatą, miodem i cytryną. Nastawiłam dwa indycze golonka z jarzynami na pożywny rosołek i staram się nie przeszkadzać mu w chorowaniu. Może gdy dobrze wyśpi się, to nabierze sił i wydobrzeje. Dzieląc się swoim niepokojem przechodzę już do poprzedniej niedzieli. A była ona była jak zwykle spacerowa. Tym razem szukaliśmy wiosny na Jaworze. Wyjeżdżając z chaty pojechaliśmy w stronę Łobozewa, po drodze skręcając zgodnie z drogowskazem w prawo na Solinę i za moment w lewo w kierunku DW " Revita". Droga na Jawor została naprawiona i mimo naszych obaw jechało się całkiem nieźle. Pięliśmy się szosą coraz wyżej, aż zahaczyliśmy o zimowe krajobrazy i aktualnie budowaną wieżę widokową nad zalewem. Później, licznymi serpentynami zaczęliśmy zjeżdżać w kierunku wojskowego ośrodka wypoczynkowego Revita. Przed bramą ośrodka odkryliśmy liczną kolonię śnieżyc, wystawiających główki do wiosennego słoneczka. Planowaliśmy wizytę w Dwerniku, aby zobaczyć obszar chroniony z polem śnieżyc, a tu mamy tak blisko siebie piękną kolonię.
Spacer po ogromnym ośrodku, to jak wędrówka po pięknym parku. Główne alejki są świetnie utrzymane. Teren zagospodarowany. Parking przy głównej alei sprzątał jakiś mężczyzna. Przystanęliśmy aby zapytać o zgodę na spacer po ośrodku i wysłuchać historii ośrodka, bo okazało się, że mężczyzna pracował tutaj od początku powstania tego miejsca wypoczynkowego. Był zaopatrzeniowcem, a teraz jest na emeryturze i dorabia jako pracownik porządkowy. Chodziliśmy po terenie około dwóch godzin. Na bransoletce licznik wskazywał ponad 8000 kroków. Czułam już ból w chorym kolanie, więc dalszą część terenu postanowiliśmy zwiedzić na kolejnym spacerze. Wróciliśmy do chaty, gdzie w piekarniku czekała na nas wcześniej upieczona rolada z pieczarkami. Szybko obrałam ziemniaki, zagrzałam roladę, do tego buraczki i niedzielny obiad był w 45 minut. Później Jędrkowi było za mało spaceru. Obiecał, że wróci na popołudniową kawę i poszedł pospacerować po Kozińcu. A tymczasem słoneczko powolutku chowało się za Berdo, rozhulał lodowaty wiatr, a mój mąż nie wracał. Kawę wypiłam sama. Przyszedł o zmierzchu. Był zmarznięty, choć się do tego nie przyznawał! Czasem wydaje mi się, że mężczyźni nigdy nie wyrastają z krótkich spodenek, nawet gdy im broda posiwiała, a może wtedy właśnie wracają do okresu Supermena o super mocach? Tylko zapominają, że to postać wymyślona na potrzeby kinematografii?
W Wyluzowanej spokojnie. Po ostatniej, mokrej nocy drzewa obudziły się i
pęcznieją lekko zielonymi pąkami. Zmienia się koloryt Berda i naszego dzikiego ogrodu.
Za oknem, na stoku od strony północnego boku chaty, teren zrobił się niebieski od cebulicy
syberyjskiej i miodunki. Ostatnio czytałam , że miodunka , a w zasadzie jej listki i
kwiaty, jest świetna na ukąszenia i otarcia. Ponoć roztarta i przyłożona
do swędzących i bolących miejsc od razu niesie ulgę. Poza tym nadaje
się na sałatkę. Ma dużo krzemu, więc jest dobra na wzmocnienie włosów.
Wiadomość bardzo mnie zainteresowała, bo ostatnio garściami tracę włosy.
Nie wiem, czy to przedwiośnie, czy wypłukiwanie hormonów, czy wymiana
owłosienia przed latem? Aby pomóc sobie wróciłam do metod, które
stosowałam będąc nastolatką. Robiłam sobie maseczkę na włosy ze świeżego
żółtka, cytryny lub łyżki octu jabłkowego. A w jesieni dodawałam
troszkę oliwy, aby wysuszone wróciły do właściwego połysku. Trzymałam
maseczkę na włosach przez 30 minut. Potem zmywałam szamponem. I tym
razem po zabiegu włosy były mięciutkie i błyszczące. Czy powstrzymam
wypadanie, zobaczę. Nic mi nie szkodzi , bo to w końcu naturalne metody.
Teraz siedzę przy komputerze na pięterku chaty, w pokoju, gdzie zazwyczaj mieszka Stella z Kamilem. Tu urządziłam sobie kącik do pisania. Przed chwilą byłam w kuchni, na parterze. Rosołek zgotował się. Gdy wstanie Jędrek ugotuję szybciutko makaron nitki i podam choremu. Teraz z naszej sypialni dochodzą odgłosy kaszlu, pochrapywania i znowu kaszlu. Muszę przygotować syrop z cebuli i miodu z cukrem oraz ząbkiem czosnku. Za oknem słoneczko raz chowa się za chmury, to znowu wychodzi. Tarasowy termometr wskazuje 10 stopni, więc nie jest źle, w dodatku nie ma wiatru. Ptaszki świergolą i prowadzą swoją wiosenną opowieść o budzącej się do życia przyrodzie. I byłoby cudnie, gdyby nie mój niepokój.
Gołąbki z farszem z tartych ziemniaków? A co oprócz ziemniaków? Cebulka, mięsko?
OdpowiedzUsuńLubię takie ośrodki wypoczynkowe poza sezonem, tak tam cicho, spokojnie i tajemniczo.
Bożenko, mały pokoik na pięterku zawsze mi przypomina facjatkę Ani u Maryli i Mateusza. A laptop to teraz taki pamiętniczek.
Myślę, że cebulką. Mięska żadnego nie wyczułam. Przypuszczam też, że trochę też jest ziemniaków gotowanych. Moja mama robiła podobne gołąbki, tylko zamiast ziemniaków gotowanych dawała parę łyżek kaszy gryczanej i skwarki z boczku wędzonego. Z tą facjatką masz rację i pamiętnikiem również. Co do Ani, to moja mama zaraziła mnie, ja córkę, a teraz wnuczkę. I jeszcze ma skromne pytanie związane z Twoim blogiem, dlaczego nie chcesz komentarzy? Lubię z Tobą wymienić choć parę zdań, a tu zakaz. Zastosowałam się ale jakoś chciałabym znać powody. Serdeczności.
OdpowiedzUsuń