sobota, 5 marca 2022

W drogę, a świat się wywraca.

 

        Oj, świat się wywraca do góry nogami! Tylko tym zdaniem mogę wyrazić swój niepokój , który noszę przyczajony we wnętrzu. I w głowie brzmi pytanie, które zadaję w przestrzeń. Czy ludziom mało było pandemii, nekrologów, które teraz zalewają przestrzeń miejską, internetową? Z ziemskiego padołu  masowo odchodzą znani, lubiani mniej lub więcej, czyli Ci, których ogólnie podziwiają z powodu talentu, umiejętności, nieprzeciętności oraz zwykli ojcowie, mamy, teściowie, babcie, mężowie, żony, dzieci, przyjaciele, znajomi,ect... Cóż covid zbiera swoje dodatkowe żniwo. A na domiar złego ze wschodu powiał wicher zła. I nasze ostatnie dnie w chacie były inne niż do tej pory. Bardziej nerwowe, smutniejsze. Moje  postanowienie, że więcej czasu poświęcę na pisanie , spełzło na niczym. Europę zaczyna spowijać czarny dym. Najpierw wkradł się on w moje sny, które zaczęły być bardzo niespokojne i dziwne. Nie wierzę w senne proroctwa, ale po takich nerwowych nocach człowiek wstaje rozbity i zastanawia się, czy aby coś złego się nie wydarzy. Aby trochę się uspokoić zaczynałam dnie od telefonu do bliskich. Sprawdzałam , czy wszystko u nich w porządku. Potem włączałam radio i słuchając kolejno puszczanych piosenek, przygotowałam śniadanie. Po śniadaniu zawsze mamy czas na kawę  i internetową prasówkę. A wiadomości pojawiały się coraz gorsze. Pokój Ukrainy wisiał na włosku. Do końca nie wierzyłam, że ktoś i to przywódca narodu, którego tak doświadczyła II wojna światowa, może znowu narazić go na śmierć, strach, straty. I to w tak krwiożerczy sposób chce zaspokajać swój instynkt drapieżcy, przerost poczucia własnej wartości i chorą pazerność. A jednak stało się to 24go lutego. Nie mogłam uwierzyć, że to możliwe w XXI wieku aby jakiś wariat wysłał swoich żołnierzy, przeważnie dzieciaki na wojnę przeciwko sąsiadom. I zaczęły się do nas telefony z zapytaniem, czy w Bieszczadach spokojnie, czy latają samoloty, widać wojsko, bo każdy zdawał sobie sprawę, że granica z Ukrainą jest bliziutko, a początkowe informacje wskazywały na to, że jednak z rakiet spadła również o 80 kilometrów od granicy, tuż obok bieszczadzkiego worka. Nie będę pisała o swoich nieprzespanych nocach, gdy zamiast snów nawiedzały mnie katastroficzne obrazy wojenne. Parę godzin nocnych przeryczałam. Aby mąż nie słyszał wymykałam się z łóżka do dziennego pokoju i siadałam w kucki na fotelu przed kominkiem. Żal mi było tych ludzi, którym wojna zaczęła zabierać to co najcenniejsze, rodzinę, spokój, zdrowie...Palący się ogień, muzyka trzaskających polan jakoś mnie uspokajały.  Wstydzę się tego płaczu, ale nie potrafię inaczej, bo  mnie oczyszcza i w ten sposób rozładowuję złe emocje. W chacie na stoku Kozińca czułam się  strasznie samotna, jakbyśmy mieszkali na bezludnej wyspie, okrążonej przez złe potwory, które w każdej chwili mogą ją opanować. Niestety w tym momencie usytuowanie chat z daleka od mieszkańców wioski powoduje izolację. Nie nawiązaliśmy bliższych kontaktów, nie wiemy po kim czego można się spodziewać. Wszyscy, których znaliśmy bliżej wyprowadzili się z okolicy. 

Termin powrotu do Koźla mieliśmy wyznaczony na niedzielę. Paliwo zatankowaliśmy w czwartek, bo na piątek Jędrek miał zamówioną wizytę u podologa w Sanoku. I całe szczęście, bo mieliśmy pusty bak, a za moment szykowała nam się podróż do Koźla. Czekały kolejne wizyty lekarskie, tym razem w Koźlu. W piątek rano na drodze do Sanoka było spokojnie, jednak powrót do Bóbrki okazał się trudny. Kolejki do kolejnych stacji benzynowych tarasowały trasę przejazdową od Sanoka do Leska. Wracaliśmy bocznymi drogami, omijając również główną ulicę Leska, która  była nieprzejezdna. Na szczęście obiad zjedliśmy w Sanoku, gdzie przy okazji zrobiliśmy tygodniowe zakupy. 


 







  Tym razem obiad wypadł nam na rynku Sanoka. Bardzo lubię Karczmę na Sanockim rynku.W lecie czasami jadaliśmy siedząc na zewnątrz karczmy. Jedzenie tu regionalne i smaczne. I tym razem zajadałam się ziemniaczanymi gołąbkami i surówką z czerwonej kapusty, a Jędrek skrzydłem wołowym pieczonym w sosie. Potem, aby spalić nadmiar kalorii  poszliśmy na nieśpieszny spacer po bocznych uliczkach kręcących się w okolicach rynku. Było prawie pusto. Słońce świeciło, niebo było błękitne i nie zakłócone najmniejszą chmurką, a brodaty kataryniarz kręcił korbką staromodnej katarynki. W powietrzu  płynęły skoczne, stare melodie. Wokół panował nastrój spokoju i wydawać się mogło, że prawie przenieśliśmy się do pierwszej połowy XX wieku. Zdawało się, że wskazówki zegara zaczęły kręcić się w przeciwną stronę. I wtedy pomyślałam, że tutaj jest tak sielsko, spokojnie, a niedaleko ludzie bronią swojego kraju, siedzą w schronach, wilgotnych piwnicach i drżą o swoje życie i życie swoich bliskich. Od wojny dzieli nas tylko  sto kilkadziesiąt kilometrów. Tam ich świat już zaczął drżeć w posadach. Inne potrzeby odeszły w niepamięć. Pozostała najważniejsza, potrzeba bezpieczeństwa i najbardziej proste potrzeby biologiczne. Tak niewiele trzeba, aby runął spokój. Często nie doceniamy tego, co mamy i dopiero strata pokazuje nam, jak cenne to było...





Chwilę pochodziliśmy po rynku, porozmawialiśmy z panem Kataryniarzem. Zadał nam jedną zagadkę, podzielił się żartem. I ruszyliśmy w drogę do chaty. Następnego dnia cały dzień poświęciliśmy na porządki i zapakowanie niezbędnych bagaży. Wyjechaliśmy w niedzielę. Jechaliśmy bocznymi drogami w stronę Krakowa. Do Sanoka na drodze panował duży tłok. Na wielu stacjach brakowało paliwa. Potem jechaliśmy w stadzie, gęsiego, samochód za samochodem. Już od Dębicy pojechaliśmy w stronę Tarnowa boczną, równoległą drogą, a inni skręcili na autostradę. Jechało nam się spokojnie. Droga krajowa była prawie pusta. Bliżej Krakowa na stacjach pojawiło się paliwo i to nie w paskarskiej cenie. Zatankowaliśmy do pełna, aby dojechać do domu. O dziwo, czas dojazdu do Koźla był podobny, jak jaki mamy zwykle,  gdy jedziemy autostradą A4, a uniknęliśmy ogromnych korków na punktach opłat między Krakowem , a Katowicami. W Balicach w miejscu skąd widać autostradę, w stronę bramek widać było ogromny, długi na parę kilometrów korek  co najmniej od połowy autostrady , aż do  bramki opłat.

Jestem w Koźlu. Zaczął się weekend. W niedzielę będzie tydzień, gdy opuściliśmy chatę. Zdążyłam włączyć się w pomoc dla uchodźców. Moi koledzy kupują co mogą,  jeżdżą do granicy , wożą środki medyczne, żywność, środki higieniczne, przewożą ludzi. Tak spędzają swój urlop i weekend. Aktywność pomaga w opanowaniu stresu. Moja synowa jeździ do rodzin ukraińskich, które rozlokowano w okolicach Kędzierzyna, wozi żywność, odzież, środki higieniczne. Moja córka robi to samo we Wrocławiu i dyżuruje w punkcie informacyjnym oraz koordynującym działania. W drodze na zakupy dla swojej  rodziny codziennie sprawdza świeżo zawieszane listy z aktualnymi potrzebami i zawsze coś dokupuje dla innych. Gdy raz była na zakupach z moim najmniejszym wnukiem, to Kornel do koszyka dorzucił szczoteczkę do zębów z batmanem i powiedział; mamo, przecież tam są i mali chłopcy. Trzeba coś kupić, aby im zrobiło się miło.Jak zrobimy chłopczykowi taką malutką przyjemność, to może mniej się będzie bał. 

Byłam dziś na zakupach w galerii, bo musiałam kupić parę niezbędnych rzeczy. Potem robiłam zakupy spożywcze w Carrefourze i w Lidlu. Już w obu tych sklepach widać ludzi zza wschodniej granicy. Długo oglądają ceny, kalkulują, zanim wybiorą artykuły. Wiem, że uchodźcy często przyjechali z tym, co mieli na sobie. Ratowali życie swoje i bliskich . Większość z nich nie ma niczego. Wiem jak to jest, gdy człowiek traci wszystko, nawet dach nad głową i drży o życie swoje i bliskich, bo z rodziną przeżyłam powódź w 1997 roku. Zostaliśmy bez mieszkania, mebli, książek, ubrań itd... Ale mieliśmy siebie nawzajem, jak również  stały ściany naszego domu, a po opadnięciu wody za pół roku udało nam się wyremontować mieszkanie. Też na początku pomogli nam ludzie mieszkający za granicą, którzy za darmo lub grosze oddali nam swoje bardzo dobre meble. Mamy je do dziś. I do tej pory jestem im wszystkim bardzo wdzięczna. A nauczyłam się tego, że każdy może ulżyć drugiemu w nieszczęściu. Każdy nawet najdrobniejszy gest pomaga, choćby w budowaniu wewnętrznej odwagi, by żyć dalej.Gdy się czuje wsparcie ludzi obok żyjących, łatwiej rano wstać i działać.  Uważam, że teraz powinnam zwrócić ten dług, który zaciągnęłam w przeszłości. Nie mogłabym rano spojrzeć w lustro, gdybym pozostała obojętna na taką tragedię ludzi. 

Teraz lżej mi, gdy przelałam na tekst targające mną emocje. Może dla innych będą one zbyt duże, może ktoś pomyśli, ale ta baba to histeryczka. Może i tak jest , że inni łatwiej radzą sobie ze świadomością wojny, która trwa obok, bo wystarczy rzut kamieniem. Ja nie potrafię , gdy słucham opowieści uciekinierów, gdy oglądam zdjęcia, relacje...z oczu łzy płyną same. A jeśli cokolwiek robię, to jakbym dokładała małą cegiełkę do budowy solidarności ludzkiej. I dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że pomoc ludziom będzie długo potrzebna, bo nie zanosi się na rychły koniec szaleństwa paranoika.



4 komentarze:

  1. Nic dodać nic ująć, doskonale opisałaś niepokoje większości z nas, najczęściej dopadają w nocy, potem bywają chwile zapomnienia, jakiś krokus, który zakwitł już czując wiosnę, jakiś ptaszek w karmniku, kawiarnie gdzie ludzie sączą kawę, też tę kawę sobie fundujesz a potem znowu wracają niepokojące myśli, dzieci dzwoniące z zagranicy wzywające do wyjazdu...i trudno to wszystko pojąć, trudno znaleźć z tej sytuacji wyjście. Niech się już skończy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy tylko czekają końca tego wariactwa. Dziś w życzeniach imieninowych miałam nawet takie życzenia, aby wreszcie ktoś ustrzelił tego paranoika...życze Ci spokoju nade wszystko.pozdrawiam.

      Usuń
  2. Mnie wojna 💙💛 zastała w szpitalu sanatorium w Rymanowie, tam jest troszkę inna rzeczywistość skupiona wokół ciała więc się nie bałam, choć łzy pociekły po policzkach nie raz.
    Wspominałaś Sanok, byłyśmy tam w Skansenie, było pusto i cudnie, na Rynek zabrakło czasu.
    Wczoraj wróciłam i przesyłam życzenia pokoju i spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i życzę Ci tego samego. To najważniejsze; zdrowie, pokój i spokój. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.

      Usuń