poniedziałek, 1 lutego 2021

Zimowe rozmaitości

 

Wczoraj skończył się styczeń. Jedną dwunastą roku mamy za sobą. Jesteśmy w połówce zimy. Za oknem szaro, temperatura -7 stopni Celsjusza.

        Z wielką nadzieją wchodziłam w ten rok i nadal wierzę, że wszystko co złego wydarzyło się w ubiegłym roku, w bieżącym zamieni się na dobre, a zła passa świata odwróci się. I mimo, że jestem osobą dosyć cierpliwą,  nie mogę się tego doczekać. Na dodatek gdy korzystając z zimowego czasu zabrałam się za czytanie pięknych i mądrych książek, okazało się, że niestety są mocno dołujące. Ostatnia, którą przeczytałam to " Historia pszczół". Przepięknie napisana opowieść o udomowieniu tych owadów, rozpropagowaniu pszczelarstwa, a także o zanieczyszczeniach świata pestycydami, które to zapoczątkowały proces wyginięcia pszczół. Nakreśla wizję głodnego świata. Ludzie odkrywają, że przeżyły pojedyncze egzemplarze pszczół i starają się je uratować oraz zasiedlić nimi ziemię . To książka, która stara się pokazać, do czego prowadzi zachłanność i grabieżcza natura człowieka, ale daje nadzieję, że jednak ten proces można odwrócić. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Po przeczytaniu sięgnęłam po kolejną książkę tej pisarki " Błękit" . Dopiero przeczytałam kilkadziesiąt stron. Na  razie zorientowałam się, że pokazuje nam świat już po znacznym roztopieniu się lodowców. Jest to świat suchych kontynentów i ludzi szukających miejsca do przeżycia. Czyli czytam kolejną piękną, acz dołującą książkę. Patrząc zdroworozsądkowo powinnam ją odłożyć na bok ale czy dobrym rozwiązaniem jest chowanie głowy w piasek? Nie jestem strusiem i chcę przynajmniej  resztę życia przeżywać świadomie. Już samo zrozumienie problemów jest dobrym startem do ich rozwiązywania. Świat bowiem jest taki, jakim go budujemy. I odkryłam, że depresyjne myśli spowodowane są najczęściej przez uczucie bezsilności, czyli efekt po  tzw. kopaniu się z koniem. Nie tędy droga. Nie mamy końskich kopyt ani jego siły.


Parę dni temu dowiedziałam się, że dużo młodsza ode mnie koleżanka, matka nastoletnich dzieci, której mąż chciał dorobić za granicą do skromnej państwowej pensyjki, została wdową. Wiadomo iż uczące się dzieci potrzebują  dużo więcej, niż maluchy, a studiujące jeszcze więcej. I niestety przy tym dorabianiu mężczyzna zmarł na zawał. Powstała kwestia przytransportowania zwłok do Polski. I tu dzięki szybkiej składce znajomych kobieta mogła zorganizować pogrzeb i pochować męża w Polsce. Nie było mowy aby pomogło jej w tym Państwo, a rzadko kto ubezpiecza się na życie wraz z przywozem zwłok, bo większość ludzi nie przypuszcza, że zemrze, gdy na szybko wyjadą za granicę, by trochę dorobić do budżetu domowego. Jak to dobrze, że w wielu jest sporo empatii i chęci pomocy.  A tak mi się wydaje, że im więcej wokół pazerności , bezduszności i  materializmu, tym bardziej uświadamiamy sobie potrzebę przeciwstawienia złu, poprzez podzielenie się z bliźnimi tym, co mamy. Chcemy ulżyć,pomóc. 

Od kiedy powstała Orkiestra Świątecznej Pomocy kibicuję temu oddolnemu ruchowi. Jeszcze wtedy, gdy była ona mało popularna i niezbyt wierzono, że pojedynczy ludzie coś mogą zdziałać, moja córka, która była wtedy nastolatką, biegała po Koźlu ze skarbonkami WOŚPu. Obserwowałam jak  z roku na rok ilość zbieranych pieniędzy rośnie, jak bardzo rośnie potrzeba tego corocznego szaleństwa szczodrobliwości. Myślę, że oprócz dóbr finansowych, które zamieniane były na specjalistyczne sprzęty medyczne, wyposażenia szpitalne, daje ona ludziom wielką nadzieję, że w grupie nie zginą, że ten nasz świat nie jest całkiem do bani. Człowiek może liczyć na drugiego, zwykłego człowieka i ze swoim nieszczęściem, jakim jest choroba nie pozostaje sam.I tu widzę światełko w tunelu, czyli namacalny potencjał tkwiący  w ludziach. Wystarczy tylko uruchomić drzemiącą w nich empatię, tę najważniejszą cechę człowieczeństwa aby uruchomiła inne prawdziwe wartości. 

W niedzielę pojechaliśmy do Leska aby znaleźć ludzi z puszkami WOŚPu. I nie rozczarowaliśmy się. Stali przed Słodkim Domkiem. W pięknych historycznych strojach zbierali do puszki datki na sprzęt laryngologiczny do szpitali przeznaczonych dla dzieci.

 

Porozmawialiśmy z wolontariuszami. Kupiliśmy w Słodkim Domku parę kawałków kostki piernikowej i pojechaliśmy na tradycyjną niedzielną wycieczkę. Skierowaliśmy samochód do Ustrzyków Dolnych. Chcieliśmy zobaczyć, gdzie w Zimowej Stolicy Podkarpacia są wyciągi narciarskie i trasy zjazdowe. W tym roku nasza rodzinka nie będzie mogła zjeżdżać ze stoków, ale może w przyszłym? Dobrze jest znać takie miejsca. Obserwując krajobrazy dojechaliśmy do Ustrzyków Dolnych, minęliśmy je i dojechaliśmy do Brzegów Dolnych. Tam skręciliśmy w pierwszą drogę w lewo w kierunku Dźwiniacza i Wańkowej. Za greckokatolicką cerkiewką z 1844r.  na naszej trasie pojawiła się  droga w lewo. Wiodła ona do stacji narciarskiej Kamienna Laworta. Z samochodu widać było na mocno ośnieżonym  stoku nieczynny wyciąg narciarski. Pojechaliśmy dalej w stronę wsi Łodyna, gdzie minęliśmy drewnianą, zabytkową cerkiewkę greckokatolicką z 1862r. Droga przez Łodynę była biała, zaśnieżona, ledwie rozgarnięto śnieg na dwie strony i była na jeden samochód. Ciężko było minąć się z samochodem ciężarowym, który miał przed sobą podniesiony pług. Musieliśmy zjechać w bok i skorzystać z wjazdu do cudzego obejścia. Jadąc dalej, zajechaliśmy wąską drogą do Dźwiniacza Dolnego. Stamtąd przez Wolę Romanową, Serednicę, gdzie w ubiegłym roku widzieliśmy rezerwat cisów, udaliśmy się do Wańkowej. Na całej trasie wszędzie panowała prawdziwa, śnieżna zima. Dojeżdżając do skrzyżowania w Wańkowej, gdzie skręciliśmy w lewo, aby pojechać w kierunku Olszanicy, zobaczyliśmy na odeskowanej ścianie wielkie biało-czarne malowidło, przedstawiające trójkę ludzi. W drodze do Ustrzyków podobnie namalowaną postać odkryliśmy w miejscowości Ustianowa na drewnianej przydrożnej budce w pobliżu przejazdu kolejowego. Zrobiła się piękna słoneczna pogoda. Wokół nas przesuwały się białe i błękitne krajobrazy, bo niebo miejscami zabarwiało śnieg na niebiesko. Przez Olszanicę Uherce Mineralne wróciliśmy do Bóbrki.






 W ramach tzw. dużych mocy przerobowych i wolnego czasu w ubiegłym tygodniu postanowiliśmy spróbować zrobić podlaski smakołyk, czyli kiszkę. Po ostatniej białej kiełbasie pozostały nam jelita, dokupiliśmy trochę chudego boczku, ziemniaków, cebuli, jajek. Z internetu ściągnęliśmy przepis na kiszkę i zabraliśmy się do roboty. Jędrek pamiętał, że jego rodzice coś takiego parę razy w jego życiu  zrobili. Gdy był chłopcem, zawsze pomagał matce przy pitraszeniu . Tym razem był głównodowodzącym. Ja pełniłam rolę kuchcika. Kiszka wyszła smakowita. Smakowała wybornie na ciepło i na zimno. Czyli znowu pierwsze koty za płoty. Jest z nią trochę roboty ale było warto. Pewnie wejdzie w nasz popisowy jadłospis.

 







I na koniec wątpliwa niespodzianka. Zawitał do naszej sypialni wtyk amerykański.  Czyli owad z rodziny pluskwiaków, który lubi stare drzewo. Zrobiliśmy osobnikowi zdjęcie, internet wyświetlił nam jego nazwę i wiadomość, że zdarza się już na terenie naszego kraju. To owad inwazyjny. Mam nadzieję, że z jego kolegami już się nie spotkam. Jest obrzydliwy!



8 komentarzy:

  1. Niedziela WOSP-u w ty roku była niezwykle udana, slonce i snieg..przepieknie. Tez polecialam szukac puszki i znalazlam chlopczyka z mama przy stacji metra. zbierali do puszki, wzrusajaca para.
    Niedziela Orkiestry , dla mnie, to juz swieto, ogarnia mnie taki radosny nastroj.

    Kiszka ziemniaczana...jadlam ja kiedys na Podlasiu, bardzo i smakowala, tez bym taka zrobila, tylko gdzie sie kupuje jelita?

    A te malowidla, ktore widzialas to pewnie deskale Andrejkowa, maluje on postaci ze starych fotografii na scianach drewnianych, jest ich wiele w Bieszczadach. Andrejkow jest z Sanoka. Namalowal i w Bóbrce mural , w Galerii Potoki, na scianie jest portret slubny wlascicieli galerii. A przy wjezdzie z drogi piekny portret wlasciciela. Mozna jezdzic po Bieszczadach szlakiem jego murali. Bylysmy zachwycone , ja i moja kolezanka. jego tworczoscia, jestesmy zachwycone, i jak tylko mamy okazje odszukujemy jeg scienne obrazy.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko, jelita można kupić w sklepach wędliniarskich. W Lesku nie ma z nimi problemu. Najpierw przynajmniej 30 minut trzeba je moczyć, bo są bardzo słone. Później trzeba przepuścić przez nie wodę, czyli dobrze wypłukać je ze soli. Smacznego.
      Z całą pewnością widziane malowidła są to deskale Andrejkowa. W Uhercach Mineralnych, jadąc w stronę Myczkowiec na skrzyżowaniu drogi do Zwierzynia jest chata z takim muralem. Poddałaś mi świetny pomysł na wycieczkę śladem murali. Zacznę od stacji w Uhercach, skąd zaczyna się trasa drezyn rowerowych. Tam jest ich całe mnóstwo. Mam też chętkę aby przyszłego lata powyszukiwać bieszczadzkie kapliczki.

      Usuń
    2. I deskale i kapliczki fotografuj i pokazuj, bardzo bym je chciala ogladać.

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że uda się i na blogu pokażę zdjęcia. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Bożeno, kiedyś pszczelarz to był człowiek o nieskalanej moralności, prawy, wybierany na przedstawiciela społeczności, a dziś pazerna natura potrafi skłonić go do najniższych działań, jakim są kradzieże uli, trucie pszczół u sąsiada, przewracanie uli w zimie, co kończy się śmiercią całych rodzin, a już wyciskanie z pszczoły wszystkiego, co tylko się da, przechodzi wszelkie granice; mówimy z mężem, że gdyby nastawieni na wszelaki zysk pseudo-pszczelarze mogli, to przemaglowaliby pszczoły przez wyżymaczkę; zniknął etos prawdziwego pszczelarza, liczy się zysk za wszelką cenę, zwłaszcza w pasiekach wielkotowarowych. Wycieczka Wasza i naszymi ulubionymi terenami, kręcimy się po tamtych okolicach. Zaciekawiłaś mnie ziemniaczaną kiszką, słyszałam o niej dużo dobrego, a ponieważ mam jelita kiełbasiane w nadmiarze, to i ja spróbuję zadziałać kulinarnie, dzięki za natchnienie:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marysiu, nie wiem, czy czytałaś tę książkę, ale szczerze Ci polecam.Jest bardzo dobrze napisana, to dobra literatura piękna, choć dużo w niej prawdy o pszczołach i zatruwaniu roślin, które prowadzi do chorób i śmierci tych cudnych owadów.Wiem też, że w Polsce część pszczelarzy hoduje pszczoły, bo je kocha i lubi miód. Ci z prawdziwym sercem podchodzą do tych owadów. Niestety , tak jak piszesz pazerność jest straszną cechą. I nie ma na nią silnych. Rozprzestrzeniła się wśród ludzi, jak jakaś zaraza. Ale róbmy swoje. Żyjmy w inny, mniej inwazyjny sposób. Pozdrawiam Cię i życzę smacznej kiszki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ziemniaki, boczek, cebula, jajka to produkty do wielu moich potraw, najczęściej w postaci placków czy babki kartoflanej ale ten pomysł z jelitem wart przemyślenia.
    Piękną tam macie zimę, wartą zapamiętania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię babkę ziemniaczaną, ale kiszka dużo lepsza, choć z tych samych składników. Polecam. Pychota! Pozdrawiam Cię i mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze.

    OdpowiedzUsuń