poniedziałek, 15 lutego 2021

Od przybytku głowa nie boli.

 

































        Dopiero niedawno pisałam o błocie, a temat już jest nieaktualny. Och, jak nas w ubiegłym tygodniu przymroziło i dosypało nam śniegu! Zresztą taka sytuacja miała miejsce nie tylko u nas, bo cała Polska utonęła w śniegowych zaspach.  Gazety grubymi czcionkami  obwieszczały, że nastał śnieżny armagedon. Dziennikarze pisali, że zakłady oczyszczające miasta jak co roku zaskoczyła zima i samochody utknęły w śnieżnych zaspach. Na Opolszczyźnie zdarzyło się, że droga pomiędzy paroma miejscowościami była całkowicie niedrożna. Mieszkańcy utknęli w domach, nie mogli dotrzeć do pracy. I tu zdalna praca okazała się bardzo stosowna. Dobę trwało udrożnienie drogi, czyli usunięcie zwałów śniegu. Poza tym  na polskich drogach przydarzyło się mnóstwo stłuczek, karamboli, wypadków, bo nie dostosowano prędkości do panujących warunków atmosferycznych, jakby część narodu miała totalny zanik pamięci i zapomniała, jak powinno się jeździć w bardzo trudnych zimowych warunkach. Z innych nowinek mówiących, że Polak głupi przed i po szkodzie, to zaskoczyła mnie informacja, że od 12 lutego poluzowano obostrzenia pandemiczne, a część ludzi z tego szczęścia powariowała.  Tłumnie, ławą ruszyli do galerii handlowych, na stoki, co w tym drugim przypadku jest dosyć chwalebne, bo ruch na świeżym powietrzu to samo zdrowie. Jednak ponoć na ulicach Zakopanego ludzie tak bratali się, tańczyli, świętowali , że później z tego szczęścia pobili się  i musiała interweniować policja. Stęsknieni turystów, a chyba bardziej ich " dutków" górale żałowali, że jednak podwoje hoteli otworzyły się na na ten żywioł. A ja czytając wiadomości zastanawiałam się, skąd u mnie totalny brak parcia na galerie, bo na jazdę na nartach to wiem, dlaczego nie mam chęci. Moje zdezolowane kolana zdecydowanie wolą rowerek treningowy. Poza tym nie potrafię jeździć na nartach, a już swoją szansę na nauczenie się jazdy straciłam wiele lat temu, gdy ten sport nie był w Polsce tak popularny. Teraz najbardziej lubię zimę w okolicach chaty. Przyznaję, że tęsknię za długimi spacerami, ale grzęźnięcie w głębokim śniegu wyklucza realizację marzeń. Z uwagi na panujące warunki atmosferyczne musiałam także odwołać wizytę kontrolną u okulisty w Przemyślu. Przesunęłam wizytę na 22- go. Teraz patrzę przez okno i zastanawiam się, czy po raz drugi będę musiała przesuwać termin. Za kuchennym oknem mam wielką śnieżną górę. Śnieg dotyka ściany chaty. Przypominają mi się wszystkie filmy katastroficzne o lawinach, pochłaniających domy i pensjonaty... Jesteśmy w okowach śniegu! Taka sytuacja jest na dziś, czyli 14-go lutego 2021 roku, w walentynki. Od rana znajomi przesyłali mi śmieszne lub ckliwe obrazki z serduszkami oraz życzeniami mnóstwa szczęścia i miłości. To bardzo miłe dowody pamięci, choć mogliby to robić po godzinie dziewiątej rano, a nie bladym świtem. Czasem zastanawiam się, czy nie ma w tym aby ociupinki złośliwości, bo robią to zazwyczaj osoby samotne. Te w związkach piszą przeważnie około dziesiątej, czyli jak zdążą ogarnąć rodzinne śniadanie. My jak już nie raz, nie dwa pisałam nie należymy do tzw. skowronków, a raczej sów. Ja i tak jestem na wpół skowronkiem, bo wstaję zazwyczaj około ósmej rano i dzień zaczynam od rozruchu mechanizmu kroczącego i chwytnego. Jędrkowy poranek zaczyna się dwie godziny później, gdy już na stole czeka śniadanie.  Zresztą osobom życzliwym nie jestem dłużna i corocznie obdarowuję ich  wirtualnymi serduszkami, a także całą rodzinę, znajomych i przyjaciół. Jednak zrobiłam to o przyzwoitej porze, bo po godzinie  dziesiątej. Moim zdaniem walentynki są przemiłym świętem. Wprawdzie zaadoptowaliśmy je, jak i inne  zagraniczne święta, ale wychodzę z założenia, że każda okazja do świętowania, okazywania sobie wzajemniej sympatii oraz zainteresowania, jest świetnym powodem do radości. Od przybytku głowa nie boli. Na konto ostatniej soboty karnawału i nadchodzących walentynek już w sobotę upiekłam drożdżowe pączki . Tak, były pieczone w piekarniku, a nie smażone na oleju. Ciasto wymagało trochę pracy i czasu, ale pączki, a w zasadzie bałabuchy jak je nazywała moja babcia, wyszły delikatne, pachnące i przepyszne. Nie to, co kupne pączki. W tym roku pączki ze Słodkiego Domku okazały się zbite i trochę gliniaste. Przy nich bałabuchy, to była poezja lekkości.  Poza tym upichciłam trochę gołąbków z ziemniaczanym wkładem nafaszerowanym podsmażonym boczkiem i kaszą gryczaną. Pychota! Jestem tradycjonalistką i staromodnie wyrażam swój afekt. Hołduję zasadzie " przez żołądek do serca". Staram się gotować i piec zdrowo. Czytam etykiety i kupuję zdrowe produkty. Wracając do Walentynek, to świąteczną poranną kawę wypiliśmy z kubeczków ozdobionych serduszkami. Na stole stały wiosenne kwiaty, które w sobotę Jędrek przyniósł z naszych wiejskich delikatesów, brnąc pod górę w głębokim śniegu. Były nierozwinięte, stulone w ścisłych pączkach, ale w niedzielę rano na stole stały już rozwinięte kielichy. Takie świętowanie było bardzo miłe i jak na facebookowym żarcie rysunkowym życzyłam sobie abyśmy jeszcze wiele lat tak wspólnie spędzali. Kiedyś ostatnią sobotę karnawału spędzaliśmy na zabawie karnawałowej. Oboje lubimy tańczyć. Jako młodzi ludzie lubiliśmy się bawić. Karnawał był okazją aby spotkać się z przyjaciółmi na zabawach lub na bardziej kameralnych spotkaniach koleżeńskich. Oglądaliśmy też koniec karnawału w relacjach z Rio de Janeiro. Z zachwytem śledziliśmy piękną, barwną paradę roztańczonych ludzi, marząc aby choć raz znaleźć się w gronie osób z bliska obserwujących tancerzy. A w tym roku w migawkach wiadomości ze świata  zobaczyłam ludzi szczepionych przeciw wirusowi covid-19, w namiotach ustawionych na stałej trasie parady. Tak bardzo zmienił się nasz świat. Jednak nie ma co poddawać się smutkowi. Tym bardziej trzeba korzystać z każdej okazji wiodącej do radości. I zgodnie z tym cała niedzielę celebrowaliśmy Walentynki. 




   Mimo śnieżyc i siarczystych mrozów w minionym tygodniu był, tak jak i co roku tłusty czwartek. Trzymam się twardo i staram codziennie zaczynać dzień od pillatesu, a kończyć godzinną jazdą na rowerku, aby utrzymać formę i zbytnio nie obrosnąć w sadełko. Postanowiłam , że tym razem nie będę smażyła pączków, bo jesteśmy jedynie we dwoje . Jednak jak tu nie zjeść ani jednego pączka? A co z tradycją? W czwartkowe  przedpołudnie, czyli w tradycyjny tłusty czwartek Jędrek zatęsknił za tymi pączkami. Poza tym zapasy nam się kończyły. Przyszedł czas na cotygodniowe zakupy. A tu drogi zasypane. Śnieg padał cały czas już od środy. Przez całą godzinę Jędrek odśnieżał samochód, przez kolejne trzydzieści minut przekopywał drogę z górnego parkingu do drogi powiatowej, która również była zasypana, bo od rana nie było widać żadnego pługa. W końcu wykopał w zmarzniętym śniegu dwa pasy i wyjechał po zakupy. Droga do Leska była fatalna, możliwa jedynie dzięki wysoko podniesionemu podwoziu. A i tak sytuacje na drodze wywoływały, jak po powrocie  opowiadał, palpitacje serca. Po czterech godzinach nieobecności, gdy już przygotowany przeze mnie obiad powoli zaczynał stygnąć, a ja zaczynałam się bardzo denerwować, wrócił do domu. Przywiózł pięć pączków ze Słodkiego Domku oraz zaopatrzenie na kolejny tydzień dla nas i dla ptaków, bo w karmnikach wyczerpywał się już zapas ziaren. Powiedział mi, że gdy już wrócił i wjechał na parking, na drodze do Myczkowiec pojawił się pług. Odgarniał pas, aby samochody mogły przejechać od Bóbrki do Myczkowiec. Ostatni pług, który obserwowałam miał podniesiony lemiesz, jakby dawał znak Opatrzności, że się poddaje się, wobec jej potęgi , czyli niezmierzonych opadów śniegu.









Gdy patrzę przez okno to codziennie widzę wielkie, małe, średnie  płatki śniegu spadające na naszą Wyluzowaną. Już nie wiem nawet ile na niej różnych warstw bieli. Pada codziennie. Wraz z pierwszą w ubiegłym tygodniu śnieżycą, przywiało do nas piasek aż znad Sahary. Gdy Jędrek zwoził z drewutni kolejne kawałki drewna, sypało mu tym piaskiem po oczach. Później usłyszałam monotonne stukanie w dachówki i szyby. Gdy wyszłam na taras zorientowałam się, że to nie tańce stada ptaków, tylko z chmur waliło lodowymi kroplami. Do tego Berdo szumiało jak szalone. 



 
        Obserwacja ptaków, to teraz moje ulubione zajęcie. Obserwuję je codziennie, gdy rankiem przylatują do karmnika. Najczęściej karmnik odwiedzają sikorki. Przylatuje również zięba i dzwońce. Dzwońce są wredne. Ładują się do karmnika i wyganiają sikorki, kłócąc z każdą, która podlatuje pod tę stołówkę. Zresztą zaobserwowałam, że  i sikorki bardzo różnie się zachowują. Tak jak i ludzie mają różne charaktery. Jedne są kłótliwe i bojownicze, inne spolegliwe. Jedne egoistyczne, a inne bardzo życzliwe i przyjazne. Dzisiaj, gdy rankiem chciałam zobaczyć, jaka temperatura powietrza na zewnątrz chaty, uchyliłam drzwi na taras. Nagle spod moich nóg zerwała się do lotu cała chmara sikorek. Okazało się, że Jędrek pozostawił nasiona na zewnątrz, na tarasie. Były w zielonej jednorazówce. Sikorki zorientowały się, że w środku są nasiona.Tak długo stukały w folię, aż się dostały do środka. Zrobiły otwory i to w paru miejscach. Ziarna zaczęły się wysypywać na deski tarasu. Zabrałam uszkodzone opakowanie i schowałam pokarm. Zauważyłam, że ptaki czasem tak się bardzo objadają, że mają trudność z wystartowaniem w powietrze. Chyba ptaki nie mają odczucia sytości, tak jak i małe  ludzkie dzieci. Wokół chaty widzimy wiele ptaków. Zdarzają się drozdy, które włażą w każdą dziurę w śniegu, aby tylko wydziobać czerwone nasiona irgi, porastającej stok. Pozostawiają na śniegu czerwone kleksy, jak pieczątki swej bytności. Do Wyluzowanej przylatuje też zielony dzięcioł,. Ostatnio przerwał nam popołudniową drzemkę, obstukując północną ścianę chaty. Zdarza nam się też wizyta kowalika. A wczoraj nad zalewem Jędrek widział błękitnego zimorodka, ale zanim zrobił zdjęcie, ptak spłoszył się i odleciał.














7 komentarzy:

  1. Zrobic zdjecie zimorodkowi to moje marzenie, tylko dwa razy widzialam go ale przefrunal jak strzala niebiesko-pomaranczowa, to przesliczny ptak.
    Ale masz tlumy ptasie wokol domku, mozesz do woli sie naogladać. Zgadzam sie, ze ptaki niby tego samego gatunku, to jednak rozna sie charakterem. Tez to obserwuje. Moim faworytem jest rudzik, delikatny i ustepujacy a przeczytalam, ze sa wojownicze. Moj nie. Codziennie przylatuje, bardzo lubie go obserwowac.
    Pozdrawiam Cie serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj znowu Jędrek poszedł na spacer obserwacyjny. Warunki nadal nienajlepsze, więc nie mogłam mu towarzyszyć. Za to dałam aparat fotograficzny i prosiłam o zdjęcia. Przyszedł bardzo zadowolony,zaśnieżony. Na dworze sypało.
      Stwierdził, że wreszcie udało mu się sfotografować zimorodka i podobno miał parę ciekawych fotek zwierzaków. Gdy próbowaliśmy zobaczyć, jakie wyszły zdjęcia, okazało się, że nie ma ani jednego. Dotychczas nie wiemy, co się stało, czy skasował, czy coś nie tak ustawił, bo nie zabrał okularów. I takie to nasze przygody z fotkami. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Kiedyś zrobiłam zdjęcie zimorodkowi nad Wiarem, ale z daleka, bo nie mam obiektywu-tuby:-) intensywnie turkusowy klejnocik. Jak wicher uspokoi się, to jest szansa, że nie będzie nawiewać śniegu na drogi, ale w odwilży z kolei koleiny, a rankiem nieprzyjemnie zamarznięte będą nasuwać auto, jak zechcą. Jakoś dacie radę główniejszymi drogami, nawet kosztem nadłożenia kilometrów do Przemyśla, bo obawiam się, że przez Olszanicę i przede wszystkim pasmo Chwaniowa za bardzo nie będzie możliwości. Będziemy mile wspominać nasze mocowanie się z zimą, czekamy na wiosnę, lato, a z nimi upały, i koszenie trawy ... każda pora ma swój niezaprzeczalny urok. Przymierzamy się do stoku w Arłamowie, choć z godzinkę poszusować, ostrożnie, bo była długa przerwa:-) Czy to aktualny krajobraz zimowy na płótnie? pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mąż dziś przyjechał, drogi przejezdne, odśnieżone.

      Usuń
    2. Dziękuję Ci Marysiu za informację na temat drogi. Spoglądałam dziś na informacje pogodowe. W dniu 22 lutego ma być siedem stopni w plusie. Droga z pewnością będzie czarna, więc pojedziemy. Co do zimorodka, to powinnam Ci wkleić moją odpowiedź na komentarz Grażyny. Poczytaj, jakie mamy foto przygody.Hi,hi... A krajobraz aktualny.To moja zabawa z akrylem. Teraz od czasu do czasu coś tam sobie maluję.Czekam na wiosnę ale i zima, choć trudna, tutaj jest urocza. A śnieg ma tyle odcieni i barw.Pozdrawiam Cię serdecznie:)

      Usuń
  3. Śnieżnie u Was i smakowicie i tak ma być w lutym

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz jeszcze bardziej śnieżnie. Sypie i sypie. To co wczoraj lekko siadło pod wpływem wyższej temperatury, dziś zostało uzupełnione. Jest przepięknie, choć mam kłopoty ze spacerami, bo nie na moje kolana, a jeszcze chciałabym odwlec termin operacji. A z powodu smakowitości musiałam dołączyć dodatkowe minuty ćwiczeń. Uściski:)

    OdpowiedzUsuń