niedziela, 7 lutego 2021

Idzie luty, podkuj buty

        



Parę dni temu, czyli w czwartek napisałam koleżance, która mieszka w Diseldorfie i z niepokojem śledzi wzrastający poziom wody w Renie, że u nas też mokro i  na górnym parkingu Wyluzowanej, na stoku i drodze zjazdowej pod chaty błoto aż chlupie. W tym dniu w temacie błota byłam ekspertem. Poziom wody gruntowej miałam świeżo zarejestrowany na obuwiu, które przemokło aż do skórzanej wyściółki. Czyli miałam na nogach "corpus delikti"  albo inaczej dowód rzeczowy. Eksperyment wodno-błotny był przypadkowy, raczej niezamierzony. Był on produktem ubocznym wyprawy do Sanoka i nastąpił z powodu podjęcia przeze mnie błędnej decyzji, gdy już wróciliśmy do Wyluzowanej, a Jędrek zaparkował samochód na górnym parkingu. Było około czternastej. Pogoda średnia, czyli szaro-bura, choć sino-granatowe chmury nieuchronnie zbliżały się do Bóbrki. Tego dnia ranek był zdecydowanie bardziej słoneczny i zachęcający do podróży, choć gdy szłam w górę drogą na parking, już wtedy miałam kłopot z błotem. Jednak wyszukiwałam wzrokiem bardziej przymrożone kamyki i małe łachy zmarzniętego śniegu i tam stawiałam stopy. W każdym razie do samochodu dotarłam w czystym obuwiu. W drodze powrotnej na siedzeniu samochodu leżało parę wypakowanych siatek z zakupami. Wysiadając z auta od razu pod podeszwą poczułam miękkie podłoże. Krytycznie popatrzyłam na drogę w dół. Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie schodzącą na tym błocie. Nogi mi się rozjechały, bolące kolana uginały , a ja resztę drogi pokonywałam na tzw. czterech literach, gubiąc po drodze dużą część zakupów i topiąc w błocie artykuły spożywcze. Koniec tej przyspieszonej jazdy był tragiczny, bo wyobraźnia podpowiadała, że w końcu wylądowałabym twarzą w wielkiej kupie głazów, która kończy drogę zjazdową. Szybko odgoniłam od siebie te tragiczne obrazy, a że nie jestem  ryzykantką,  postanowiłam zejść  drogą jak mniemałam bezpieczną, czyli wzdłuż parkingu, a później trawiastym  stokiem pod naszą chałupę.  Początek mojej drogi był taki, jak przypuszczałam, czyli w miarę suchy. Śniegu już nie było widać, lekko pożółkła trawa wprawdzie uginała się  pode mną, ale nie  aż tak tragicznie i nie grzęzłam w błocie. Pomyślałam, że będzie dobrze. I tak doszłam pod północną ścianę chałupy. I tu nastąpiła konsternacja. Obie ścieżki wiodące pod drzwi  wejściowe były oblepione błotnistą ziemią. Jedna, ta biegnąca pod drewnianym tarasem  zdecydowanie była dłuższa, a druga, która  wiedzie  pod kamiennym murkiem i stokiem, krótsza. Obie błotniste. Z tej strony nie miałam dojścia do normalnej kamienistej ścieżki biegnącej pomiędzy chatami aż pod drzwi wejściowe. Nie mając specjalnego wyboru i wyjścia z tej sytuacji , bo powrót z siatami na parking był wykluczony, wybrałam drogę krótszą. Przebrnięcie przez nią , łącznie z przepychaniem się pomiędzy kamiennym murkiem, a węgłem chaty, było istnym kabaretem. Sapałam, żonglowałam siatkami i błogosławiłam swój spadek wagi, a co za tym idzie i obwodu. Pięć lat temu na bank bym się z tymi siatami zaklinowała. A tym razem dałam radę, po czym rzuciłam siatki na wejściowe kamienne schody i krytycznie popatrzyłam na buty. Oblepiała je masa błota. Nie było wyjścia, musiałam je  ściągnąć i na bosaka wejść do domu.  Zaniosłam siatki do chałupy, obdrapałam buty z co najmniej kilograma błota i postawiłam w sieni na gazecie. Gdy następnego dnia chciałam je ubrać, okazały się mokre aż do wyściółki. Tym razem musiałam wskoczyć w jesienne obuwie, a biedny " corpus delikti" wybebeszyć i postawić w kotłowni do wysuszenia.



 
 
Gdy w sobotę popatrzyłam w okno, zaskoczył mnie stok oprószony śniegiem. Spojrzałam na termometr. Temperatura powietrza znacząco spadła. Zaspana poszłam do kuchni. Przygotowując śniadanie oglądałam przez okno pobielony stok. A tam ruch jak w Koźlu na Piastowskiej przed okresem pandemii,  gdy przed godziną ósmą rano rodzice przywozili dzieci na zajęcia szkolne, dziadkowie i babcie kurcgalopkiem gnali do Biedronki, Lidla, Aldika aby wyhaczyć coś tańszego, a osoby w wieku produkcyjnym szły, czy też  jechały do pracy. Tak oto przed naszym kuchennym oknem ruch w powietrzu zrobił się duży. Do stołówki przyleciało całe stado sikorek.  Jedne zajadały się słonecznikiem, inne wydziobywały smalec spomiędzy oczek siatki zawieszonej na gałęzi. Jeszcze inne grzecznie na gałęziach czekały na swoją kolejkę. Wcześniej z okien łazienki widziałam drozdy stadnie wydziobujące czerwone owoce irgi. Pod świerkami rosnącymi koło ogrodzenia widać było ciemne cienie ptaków, które myszkowały w poszukiwaniu czegoś smacznego na śniadanko. Gdy do karmnika przyleciała para dzwońców, odgoniły sikorki i same pałaszowały co lepsze ziarenka.Wydziobały wszystko i odleciały. Uzupełniliśmy zapasy i sikorki wróciły.  I wtedy pomyślałam, że zachowanie ptaków wskazuje na zmianę pogody. Skończyły się roztopy. Idą opady śniegu i mrozu, bo w końcu dopiero mamy luty. I jak w przysłowiu czekają nas siarczyste mrozy.  Rejestrując się telefonicznie na coroczne badania do okulisty do Przemyśla, nie przewidziałam aż takiej zmiany pogody. Dziś zrobiło się na drogach bardzo ślisko. Sypie zmarzniętym śniegiem. W najbliższych dwóch dniach mają być obfite opady śniegu. Obawiam się, że będziemy musieli wizytę przesunąć. Tylko na kiedy?

 





 

 

8 komentarzy:

  1. JAk widac ptaszki to ulubione obserwacje wielu z nas w zimie. Ja zaczynam dzien od sprawdzenia, co tam w karmniku lub jego poblizu sie dzieje.
    Twoje przygody poruszania sie wokol chaty swietnie opisalas, to takie atrakcje mieszkania poza tzw. cywilizacja ale nawet takie przygody dodają smaczkow takiemu zyciu.
    Dzisaj zima znowu sie pokazala w swoijej bialej krasie i minusowych temperaturach. Fajnie. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwuję otaczającą mnie przyrodę, nie tylko ptaszki ale i inne stworzonka, ich ślady. Myślę, że każdy, kto zamieszkał na wsi lub ma wokół siebie ogród, podobnie się zachowuje. W dodatku, gdy jest na emeryturze i nie ma naprężonego grafika. A ptaszki to wdzięczny temat. Są kolorowe, same przylatują do karmnika, na nasz stok. Mam słaby sprzęt fotograficzny, więc i moje fotografie są bardzo marne. Lubię oglądać Twoje zdjęcia, bo są fantastycznej jakości. Moje zdjęcia to w zasadzie nieliczne ilustracje treści, którą zamieszczam na blogu. Myślę, że dla dobrego fotografa są żadne.Wynikają one z lenistwa, bo ciągle zwlekam z naładowaniem porządniejszego aparatu. Spróbuję się poprawić , bo już wielokrotnie straciłam okazję złapania na fotografii fajnej sytuacji. Pozdrawiam Cię serdecznie:)

      Usuń
  2. O, tak, zwierzęta doskonale wiedzą, kiedy przyjdzie załamanie pogody i trzeba nafutrować się na zapas, aby przetrwać ten ciężki czas. Kiedy sarny wychodzą na łąki i pasą się cały dzień, wiadomo, że będzie lało przez następne dni. Też mieliśmy problem z błotem, wreszcie przy okazji budowy drogi zamówiliśmy koparkę, wykorytował nam pan cały podjazd, na to geowłóknina, a potem wywrotka drobnego kamyczka; wreszcie przestaliśmy tonąć w błocie. Znowu czeka mnie odśnieżanie podjazdu, śnieg dziwny, taki zbity, twardy, ciężko będzie, a i droga jeszcze nie odgarnięta. Właściwie to już nie chciałam zimy:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do niedawna wydawało mi się , że problem błota mamy rozwiązany, bo na gminnej drodze leżała spora warstwa kamieni. Niestety tak mi się tylko wydawało. Wjazdy do góry swoje robią, w dodatku latem przyjeżdża do nas zmotoryzowana rodzinka, do chaty siostry również przyjeżdża jej syn z towarzystwie. Każda para ma samochód, umiejętności kierowców są różne, młodzi lubią palić gumy , no i stało się. Droga znowu topi się w błocie, choć pod jego warstwą są kamienie. Normalnie, w innych porach roku zjeżdżamy w dół samochodem. Od dolnej bramy mamy warstwę kamieni na agrowłókninie i jest dobrze. Niestety dotychczas tego nie zrobiliśmy na górnym parkingu, bo wiadomo, że koszty i co roku robimy coś innego. Ale planujemy w 2021 roku załatwić sprawę górnego parkingu. Używamy go zimą, gdy duże śniegi, ślisko i trudno zjechać w dół. A zima w Bieszczadach, choć trudna jest piękna. Tu znoszę ją dużo lepiej, niż w mieście. I wiem, że już niedługo będzie wiosna. Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  3. Uwielbiam Twoje corpus delicti :P cudnie opisane jak zawsze - myślę, że ten rok będzie obfitował w podtopienia :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak tak twierdzisz, to muszę poważnie pomyśleć o kamieniach na górny parking. Średnio lubię wsadzać nogi w błotną ciapę. To fajne tylko w spa. Szczególnie zimą umorysane obuwie nie wywołuje mojego entuzjazmu. W dodatku gdy ubłocę go w drodze na zakupy, a nie powrotnej.A jeszcze jak się do tego na nieszczęście poprzykleja trochę zeschłych źdźbeł trawy, to mam wrażenie, że jestem uosobieniem wiejskiej baby domowej, której słoma z butów wychodzi. Ale jest różnica. U mnie nie z butów a spod butów. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pogoda nieprzewidywalna, ja wyszłam do miasta około 10 tej w cudnym, lekkim mroziku, gdy wokół tylko biały puch a wróciłam po 14 tej w chlapie ciapie, w błocie pośniegowym, w mokruteńkich do cholewek butach. Skarpety do wyżęcia. W domu gorąca kąpiel i naleweczka w wannie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzeba bardzo uważać, aby się nie załatwić na cacy. Uważaj na siebie. O przeziębienie łatwiej, niż o nową książkę. Pozdrawiam Cię serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń