sobota, 9 stycznia 2021

Strząsnąć stary rok

Oj długo się z tym postem gramoliłam. Ostatnio zaglądałam do ChatoManii w grudniu i  mój wpis był z początku grudnia ubiegłego roku. A grudzień minął jak jeden dzień. Był pracowity, rozjazdowy, trochę nerwowy, ale też radosny. Teraz chyba mogę powiedzieć, że zamknęłam stary rok. W zasadzie strząsnęłam go z siebie, jak niechciany dotyk, jak krople wody, jak coś z czym nie chciałabym mieć więcej do czynienia. I zastanawiam się, czy aby dobrze myślę. Czy nie oceniam go zbyt krzywdząco, bo choć dookoła trudno i stresogennie, to ja i moja cała rodzina wyszliśmy z niego obronną ręką. Wprawdzie covid nie ominął synowej, syna i wnuczek, jednak była to zdecydowanie łagodniejsza jego wersja. Córka z rodziną nie została dotknięta wirusem, my również, więc mieliśmy dużo szczęścia. Jak będzie dalej, czas pokaże. W tym momencie, gdy już zaczęłam rok 2021, chcę w ChatoManii zamknąć grudzień.



















Czyli w wielkim skrócie; okres, gdy zaczęliśmy przygotowywać się do świąt, czyli zrobiliśmy przedświąteczne zakupy, zakupiliśmy stosowne prezenty pod choinkę, zamarynowaliśmy mięsiwo na szyneczki wędzone, gotowane, dojrzewające, a później zajęliśmy się produkcją kiełbasy myśliwskiej. U nas była to nowość, bo dotychczas nigdy nie robiliśmy kiełbas. Teraz już pierwsze koty za płoty. Kiełbaska wyszła rewelacyjna.  Pomna, że córka do Bóbrki przyjedzie dopiero przed samą wigilią, zajęłam się intensywnie wszystkimi przygotowaniami i zakupami. Upiekłam piernik i pokroiłam bakalie do kutii. To nasza tradycyjna potrawa ulubiona przez cała rodzinkę, nie tylko przez dzieci, które są łasuchami. Jędrek obchodził Wyluzowaną, zastanawiając się, które małe drzewko trafi pod siekierkę. Już od paru lat ścina tylko górną część drzewa, a reszta sobie dalej rośnie, wykształcając nowy czubek. Postanowiliśmy, że od tego roku będziemy  dosadzać małe choinki aby ścinać je na święta. Ale wracając do minionego okresu, niestety spotkaliśmy się w Bóbrce w okrojonym składzie. Syn zrobił test na covid, który wyszedł pozytywnie. Nałożono na niego izolację, którą  miał do 28 grudnia. Synowa z dziewczynkami objęta została kwarantanną do 2 stycznia. Zostali w domu i tylko kamerka pozwalała na kontakt. Syn denerwował się, czy nas zaraził, bo wcześniej mieliśmy ze sobą kontakt, jednak okazało się, że albo przechodziliśmy covid bezobjawowo, albo jesteśmy odporni. Mimo wszystko święta w tym roku były radosne i spokojne.Wieści z Koźla były coraz lepsze. Syn szybko wyzdrowiał,  a dziewczynki i synowa nie miały żadnych objawów. Chociaż moja serdeczna koleżanka w ciężkim stanie wylądowała w szpitalu i ledwie wyszła z choroby, to  ze szpitala wypuszczono ją 23 grudnia, gdy już byłam na wsi. Druga, której zmarł ojciec, skończyła kwarantannę w połowie mojego pobytu w Kędzierzynie-Koźlu. Widziałam się z nią przed samym wyjazdem do Bóbrki. Zdążyłam przygotować upominek na "pracowe mikołajki". Wylosowałam przyjaciółkę, a więc wiedziałam, czego potrzebuje i nie musiałam bardzo głowić się nad prezentem. Mikołajki w tym roku były zdalne. Skontaktowaliśmy się z sądem internetowo. Dyżurujący kurator był Mikołajem. Czuwał nad kolorowymi paczuszkami, czytał wierszyki charakteryzujące osobę obdarowaną. Nie wiem, co dostałam. Mój prezent jeszcze czeka w sądzie. Odbiorę go przy kolejnym przyjeździe do miasta.
Sylwester był dziwny. Choć starannie przygotowaliśmy kolację, atmosfera była radosna,to nie czułam atmosfery końca roku. Po dwudziestej zrobiło się nawet troszkę ospale. Telewizja się nie popisała, po raz enty odgrzewane przeboje, nieciekawi wykonawcy, brak polotu, cóż, po prostu większość programów była fatalna. Na powtórki filmów nie miałam ochoty. Tym razem wnuk nie przywiózł ciekawych gier i przemarudzilibyśmy wieczór, gdyby nie spadł śnieg. Rodzinka wyległa na trawnik między chatami. Jędrek rozpalił grilla, aby upiec mięsko, Kornel z Kajetanem, Kacprem i Kamilem ulepili bałwana i rozpoczęła się bitwa na śnieżne kule. Oczywiście najmłodszy nadział się na śnieżkę centralnie, czyli buzią. Przyszedł do chaty mokry , z czerwonymi policzkami i śniegiem za koszulką. Przypomniały mi się czasy, gdy z takimi kolorowymi policzkami wracała z sanek jego mama... Siedliśmy do pysznej sylwestrowej kolacji. Chłopcom świeciły się oczy, żartowali. Nad stołem unosiły się smakowite zapachy. Kolacja była wystawna z ciastem, nowo zrobioną kutią, świeżo upieczonym chlebem  i mięskiem upieczonym na grillu. Zrobiło się sennie, sentymentalnie, a za oknem padał śnieg... Tak dotrwaliśmy do północy. Kornel padł po kolacji, więc w szóstkę złożyliśmy sobie życzenia, wypiliśmy po lampce prosseco ,telefonicznie złożyliśmy życzenia tym, którzy nie dojechali do Bóbrki,. trochę porozmawialiśmy i przed drugą byliśmy w łóżkach.

Pierwszy stycznia zaczęliśmy rankiem od złożenia Kacprowi życzeń. Później było tradycyjne odsłuchanie koncertu noworocznego z Wiednia. I poleciało, obiad, spacer, a popołudniu nasz dwudziestolatek dmuchał świeczkę na torcie.

Zostaliśmy tylko we dwójkę czwartego stycznia. I tkwiłam w takim zawieszeniu wypełnionym przystosowywaniem się do ciszy, rozmyślaniach , wspominkach , porządkach po gościach aż do szóstego. Nie mogę powiedzieć, że stan  gwałtownego zatrzymania w biegu i ruchu był mi szczególnie na rękę. Po okresie degustacji świątecznych potraw i deserów, brzydkiej pogody, kiedy to człowiek nie ma ochoty na wystawienie nosa poza drzwi poczułam się ociężała. Na pewno przybrałam tu i ówdzie, bo na co dzień mam zdecydowanie inną dietę. W święto Trzech Króli  postanowiłam wytrącić się ze stanu marazmu więc pojechaliśmy pooglądać, gdzie utrzymał się śnieg.







 

Śnieg leżał jedynie na szczytach. Z drogi widać było ośnieżoną Tarnicę, ośnieżone szczyty obu Rawek, Połoniny Wetlińskiej i Caryńskiej.Na parkingach przed wejściem na szlaki stało dużo samochodów. Starałam się nabrać dobrej energii i mocy z piękna Bieszczadów...

Faktycznie zaczęłam nowy rok dopiero od szóstego. Bronię się przed stagnacją. Przeglądając facebooka zauważyłam, że coś podobnego dzieje się z moimi znajomymi. Ludzie próbują złapać równowagę psychiczną i fizyczną. Część znajomych zabrała się za morsowanie i przekraczanie własnych granic.Oglądam ich zdjęcia i ciarki mi chodzą po plecach, bo sama nie lubię zimna.Podziwiam ich jednak sama nie chciałabym takiego sprawdzianu.  Część z kolei stara się odmłodzić, czy też przechodzi przygody z dietami. Ja wiem, że muszę otrząsnąć się  i przestać marnować czas. Wystarczająco dużo czasu pochłonął ubiegły rok. Staram się więc go strząsnąć i ten post to mój pierwszy krok.

6 komentarzy:

  1. MAsz precudne miejsce na ziemi, Bobrka w Bieszczadach, jak wiesz znam ją i te tereny bardzo mi sie spodobaly, a teraz, mimo, ze jestes daleko to internet pozwala na komunkowanie sie z rodzina, masz jednak szczescie, ze Twoje dzieci stosunkowo niedaleko mieszkaja, bo w Polsce. Ten rok byl tak niezwykly, ze w najsmielszych fantazjach nie bylabym zdolna czegos takiego wymyslec i wszyscy , ktorzy maja takie miejsce jak Twoja Bobrka sa uorzywilejowni. Mnie sie udalo dwa razy wyjechac z Warszawy, raz na Suwaslzczyzne a drugi raz byl w domku drewnanym w lesie podlaskim. I to wszystko . Oby ten rok 2021 byl jednak inny, lepszy.
    Fajnie brzmi to strząsanie niemiłego czasu Strząsam więc. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, to rzeczywiście duże szczęście, gdy mieszka się w wiejskim domku prawie na końcu świata. Dzieciaki od czasu do czasu przyjeżdżają, a i ja jak mam dość, to mogę wyjechać do przyjaciół i rodzinki. Jako młodziutka dziewczyna bardzo chciałam mieszkać we Wrocławiu, w którym na studiach zakochałam się na zabój. Niestety mnie nie wyszło, ale teraz mieszka tam moja córka z rodzinką, siostra, siostrzenica i siostrzeniec. Mnie z Warszawą łączyła rodzina, niestety w 2019 roku zmarła ostatnia żyjąca tam osoba, kuzynka mojej mamy i w zasadzie związek z tym miastem został definitywnie urwany. Warszawę współczesną niezbyt lubię, choć jako szesnastolatka spędzałam tam wakacje i poznałam część tego miasta. Podobało mi się. Wtedy mieszkało w Warszawie dużo więcej krewnych, a Warszawa była ich rodzinnym miastem i uwielbiali mi pokazywać ciekawe miejsca. Jako dorosła osoba często tam bywałam, a to na jakąś konferencję, a to szkolenie, czy którąś z kolei podyplomówkę i już wtedy przestała budzić mój zachwyt. To miasto po prostu nie jest dla mnie. Jestem nadal zakochana we Wrocławiu, ale to miłość platoniczna. Najlepiej czuję się na wsi , wśród przyrody. Nie znam Podlasia, choć planowałam podróż zapoznawczą, gdy wybuchła pandemia. Suwalszczyznę też niewiele pamiętam, bo od kilkudziesięciu lat tam nie gościłam. Pozdrawiam Cię Grażynko i życzę Tobie i sobie aby to świństwo, które na pokrzyżowało plany zostało ujarzmione.

      Usuń
  2. Otrzepałam się jak psiak z zeszłego roku, ale jeszcze wiele zaszłości do odrobienia, żeby na wiosnę bez bagażu wejść w wiosnę:-) najważniejsze, że w rodzinie nam się ułożyło:-) mój sąsiad morsuje, ja odważyłabym się co najwyżej po śniegu pobrodzić boso:-) diety to nic dobrego, jak się zaczyna, to trzeba trwać, bo powrót do dawnych nawyków żywieniowych powoduje powrót do starej wagi i jeszcze są nadwyżki; po prostu mniej, a częściej, no i ruch, on najlepszy na wszystko; zresztą tak sobie mówię, co zapisane w genach, to nam dane, ciężko z tym walczyć, a jeśli już, to kosztem wielkich wyrzeczeń; dziś piękny dzień, słońce, delikatny mróz, a my musimy do miasta wracać:-( pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy rok, nowe nadzieje. Nie wszystko zależy od Opatrzności, bo wiele w naszych rękach. Dzień staje się dłuższy, może i słonko częściej będzie wychodziło zza chmur. Zaczęłam nowy okres aktywnie, na długim pieszym spacerze. Krew szybciej zaczęła krążyć w żyłach, przegoniłam stagnację. Nabrałam energii. Odważnie stanęłam na wadze i okazało się, że jak było, tak jest, a więc dodatkowo nie obrosłam. Jest dobrze, a w sumie nie o to mi chodziło, czy mi mnie przybyło, czy nie, a raczej o nasze trochę pustelnicze życie. Tu daleko do ludzi, choć wsiowe plotki poprzez ochroniarzy ośrodka Orlenu docierają, a Jędrek przynosi je do chaty.Więc z grubsza wiemy o najważniejszych sprawach wsi. Ja jestem mało plotkowa i całe szczęście, że Jędrek znosi te " wieści ze świata". Z przyjaciółmi mam jedynie internetowy kontakt, choć w miarę stały. Zawsze bardzo lubiłam gości i tu brakuje mi tych wpadających na kawkę, ciasteczko,po radę, czy też chcących się trochę wygadać. Nadrabiam to, przyjeżdżając do miasta, ale najczęściej jednak tutaj rezyduję i teraz staram się tak zorganizować swoje życie, by było równie ciekawe, jak w mieście. Mam jednak czasem i gorsze dnie, szczególnie gdy tęsknota wyziera zza szarego, moknącego poranka. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :)



      Usuń
  3. Nic na siłę Bożenko, cała przyroda i Natura w uśpieniu i stagnacji, to normalne, nie ma co popędzać czasu. Przyjdzie wiosna, przyjdzie wigor i energia, zdążymy ze wszystkim. A święta mieliście mimo wszystko rodzinne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem Krystynko, że zima nie jest najłatwiejszym okresem dla człowieka, który całe życie gnał, pędził, a tu nagle zahamował i od paru lat stara się przemeblować swoje życie i nie zawsze jest z tego zadowolony. Ale już wstrząsnęłam sobą i staram się zaktywizować aby umeblować dnie ciekawiej, a nie tylko wygodniej. Myślę, że okres świąteczny, w którym chata pełna była gwaru i radości, jeszcze bardziej pokazał, jak cicho jest tylko we dwoje.Dobrze nam tu, choć nasza radość jest mniej żywiołowa. A ja , jak co roku mocno odczuwam brak ludzi wokół siebie. Mam ich na telefon i kamerkę, ale brakuje mi przytulasów wnuków i objęć bliskich ludzi. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo zdrowia w 2012 roku. :)

    OdpowiedzUsuń