wtorek, 1 grudnia 2020

Nasze miejsca, nasze radości i zmartwienia

 

        Patrzę przez okno na jesienny ogród. Jest pierwszy grudnia 2020 roku. Świeci słońce i układa długie, jasne pasma na podłodze salonu. Smugi sięgają krzeseł, stołu, a nawet framugi drzwi. W miejscach, gdzie nie sięgnęła szczotka odkurzacza, wydobywają z cienia drobinki kurzu. Niektóre z nich pod wpływem ciepła podrywają się w powietrze i próbują tańczyć jak mikroskopijne baletnice. podskakują w górę i opadają w dół, wirują. Parę milimetrów nad podłogą mam baletowy spektakl. Gdy na moment chmury zakrywają słońce, wszystko zamiera, znika, jakby spadła niewidzialna kurtyna. I podłoga znowu wydaje się nieskazitelnie czysta.    

Stało się! Po dwóch miesiącach zamieszkiwania w wiejskiej chacie przyjechaliśmy do miasta z zamiarem spotkań z dziećmi, wnukami, przyjaciółmi. Zaraz po naszym przyjeździe, jeszcze  pierwszego dnia wpadł do nas syn z wnuczką. Julka rzuciła mi się na szyję i nie miałam czasu aby zastanowić się, czy będę się z wnukami ściskała, czy tylko na powitanie przybijemy sobie żółwika, tak dla wspólnego bezpieczeństwa. Porozmawialiśmy, wymieniliśmy kilka najważniejszych informacji i umówiliśmy się na niedzielny obiad. Aby zmniejszyć niebezpieczeństwo wymiany ewentualnych wirusów, postanowiliśmy, że nasza córka ze swoją rodzinką przyjadą w sobotę i z każdą rodziną z osobna będziemy świętować. Z córką przyszłe urodziny piętnastolatka oraz imieniny Andrzeja. A z synem mikołajki i imieniny Andrzeja.

Jeszcze w lecie Kajetan zapraszał mnie na swoje urodziny i tort pralinowy, który sobie zażyczył od rodziców. W czwartek wieczorem pomyślałam, że lodówka świeci pustkami, a dzieci trzeba czymś nakarmić. Więc następnego dnia, w piątek pognaliśmy na zakupy i tu nastąpiła pierwsza konfrontacja z rzeczywistością. Mimo iż godziny były senioralne, sklepy trzeszczały w szwach od nadmiaru klientów. W tym momencie zatęskniłam za Lidlem w Lesku bądź w Sanoku, gdzie jest w miarę pusto, a samoobsługowe kasy świecą pustkami i pozwalają nam na szybką zapłatę za towar. Zdecydowanie tam czuję się bezpieczniejsza. Po zrobieniu części zakupów musieliśmy jeszcze wykonać zakupy uzupełniające w Carrefourze. Odbyło się to sprawnie, szybko i w miarę pustym sklepie! Hura! Krzyknęłam przed samochodem i w tym momencie głos zamarł mi na ustach, bo właśnie zajechał samochód dostawczy i zaparkował obok , w dodatku  tak, że nie było mowy abym wsiadła do naszego samochodu. Kierowca , zresztą bardzo młody człowiek, wysiadał z dostawczaka. Zapytałam, czy nie mógłby zaparkować trochę dalej, bo nie wsiądę, a poza tym gdzie indziej jest dużo więcej miejsca, bo większość parkingu jest pusta. Zmierzył mnie wzrokiem bazyliszka i stwierdził, że mogę mieć pretensję do rządu polskiego, skoro tak malują paski na miejscach parkingowych. On zaparkował w wyznaczonym miejscu i nie jego wina, że ma szeroki samochód. On wyszedł ze swojego auta i nie obchodzi go, czy ja wejdę do swojego. I tu mnie zatkało. Ignoranctwo i bezczelność typa wstrzymała mnie od dalszej dyskusji, bo jaki ma sens kopać się z koniem? Przecież nie będę tłumaczyła " pustakowi", że co ma piernik do wiatraka, a rząd do pasów przed Carrefourem. Pomyślałam jednak ze smutkiem o poziomie wychowania, odczłowieczeniu, braku empatii, chamstwie, egoizmie  itd części naszego społeczeństwa... Piątek był zresztą dniem owocującym w trudne chwile. Wieczorem dowiedziałam się, że syn, synowa i dzieciaki nie przyjdą do nas w niedzielę na świąteczny obiad. Wnuczka ma temperaturę, synowa także oraz, że straciła węch i smak, a syn boi się aby nas nie zarazili. Później jedna z moich przyjaciółek napisała, że ledwo żyje, leży bez sił ze strasznym kaszlem i wysoką temperaturą. Nie wie co jej jest bo innych objawów covidu nie wykazuje.  A druga z moich przyjaciółek zadzwoniła i poinformowała, że u jej dziewięćdziesięcioletniego ojca stwierdzili covid. Ma obustronne zapalenie płuc, problemy z oddychaniem oraz chore nerki. W ciężkim stanie leży w szpitalu pod tlenem. Ona niedawno skończyła kwarantannę po zakażeniu covidem. Teraz ma straszne wyrzuty sumienia, że mogła zarazić ojca. W ponurym nastroju zaczęłam przygotowania do przyjazdu córki. Szczęśliwie sobota była weselsza. Kornelek wpadł do nas do domu z okrzykiem , piskiem , całuskami. W jednaj chwili chciał wszystko opowiedzieć i o przedszkolu, o spacerach, o klockach lego, o braciach, rodzicach i innych nowościach. Wszędzie było go pełno.  Tak, sobota była dotychczas najlepszym dniem naszego pobytu w mieście. Wszystko się udało. I drożdżowe ciasto z jabłkami oraz kruszonką i kurczak po staropolsku i kluski śląskie i buraczki na zimno i kolorowa " śmieciowa " sałatka. Opowieści, uściski  i pralinowy tort, który nasz piętnastoletni średniak przywiózł ze sobą, dopełniły szczęśliwych chwil. Wyjeżdżali wieczorkiem. Nastała cisza. Niedziela wstała dżdżysta, ciemna. Przez cały dzień  siedzieliśmy w domu i z żalem myśleliśmy o chacie, Bieszczadach i ubiegło niedzielnym spacerze.Przed tygodniem było pięknie.Słoneczko pięknie świeciło i choć wiał chłodny wietrzyk, a rankiem był przymrozek, poszliśmy na spacer.Podjechaliśmy do Czarnej Dolnej i w połowie wsi skręciliśmy w prawo . Jadąc przed siebie poszukaliśmy drogi pomiędzy domami, która skręca w stronę pobliskich gór.






















Pojechaliśmy do końca utwardzanej drogi. Przed stertą kamieni zaparkowaliśmy samochód i dalej poszliśmy pieszo. Wiał przenikliwy , mroźny wiatr, tylko w wąwozie, w który wchodziła poorana głębokimi koleinami droga, było cieplej.Założyliśmy na głowy kaptury, szyje okręciliśmy szalikami.  Po paru minutach marszu na naszej ścieżce wyrosły ruiny starego mostu. Poniżej leniwie płynął strumyk. Stan wody nie był wysoki, na dnie leżały kamienie, po których przeszliśmy na drugą stronę. Zamarznięta ziemia w zagłębieniach kryła ślady nocnego mrozu. Blade słońce nie miało ze szronem żadnych szans. Tu zima dawała znak, że już powoli się zbliża. Wspinaliśmy się coraz wyżej, idąc skrajem leśnych łąk, bądź w koleinach ,wyżłobionych kołami ciężkich samochodów zwożących drewno. Droga kończyła się w lesie. Stanęliśmy na jego skraju i oglądaliśmy panoramę gór. 

To był kolejny piękny spacer, ostatni przed wyjazdem. Dziś w internecie oglądałam świeże zdjęcia z Polańczyka, Leska , bieszczadzkich dróg . Przyszła zima. Zasypało śniegiem. Jest pięknie i zimowo. A u nas w mieście jeszcze gości jesień i na drzewach wiszą pojedyncze złote liście. W ogrodzie kwitną ostatnie kwiaty. Odległość 400 km, a inne widoki, inna pora roku. I oba miejsca są dla nas jednakowo ważne.







4 komentarze:

  1. 400 km to spora odległość, no i już prawie zachód, tam zawsze są lżejsze zimy:-) nie wszyscy młodzi są źli, ale i nie wszyscy są dobrzy, to wynosi się z domu; dziś młody gniewny kierowca skasowałby nas na zakręcie, ścinając go, a kiedy wracaliśmy do domu, przy drodze leżał martwy kot, może trafił na tego świra, biedak; jeszcze jesienne krajobrazy na Twoich zdjęciach, zwłaszcza te z K., bo bieszczadzkie z wczoraj pobielone ładnie, znajomi pojechali i też przysłali zdjęcia poglądowe na świeżo; miasto niesie wiele niebezpieczeństw, bo więcej ludzi, większy ścisk, najgorzej w sklepach, zaczyna się przedświąteczna gorączka; jakie te torty teraz obrazowe, dekoracje niesamowite, jestem mocno do tyłu w tym ozdabianiu, tradycyjnie, jak przed laty:-) dziś jeszcze w mieście, jutro wyjazd na Pogórze, czekam z utęsknieniem; pozdrawiam serdecznie i uważajcie na siebie, zwłaszcza w tym przedświątecznym ścisku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Marysiu, ja też już odliczam. Niedługo będę z powrotem w chacie. Pozałatwialiśmy sprawy u lekarza, powdychałam powietrze zanieczyszczone benzenem, byłam na pogrzebie, zobaczyłam się z wnukami i córką, wnuczkami i synem. Mam za sobą parę ciepłych rozmów z koleżankami i przyjaciółką oraz niestety sporo nerwów, bo druga z moich przyjaciółek jest bardzo chora. Parokrotnie spotkałam się z siostrą. Teraz załatwiamy ostatnie sprawy i wyjeżdżamy. Na święta będziemy w chacie i tam przyjmiemy naszą małą rodzinkę. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I to kusi i to nęci, i dom i chata, i odosobnienie i rodzinka. Może dobrze, że mamy obie te opcje, bo wielopokoleniowa, ciasna rodzinka choć ma plusy, ma też minusy.
    U ciebie Bożenko jeszcze a mnie autko nie odpaliło przy minus 3.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że ma się ocieplić. Może w plusie autko przeprosi się i będziesz mogła pojechać. I tego Ci życzę. Takie małe plusiki pomagają uśmiechać się do życia. Miłego przedświąteczne czasu Ci życzę. Pozdrawiam już z chaty.

    OdpowiedzUsuń