poniedziałek, 23 listopada 2020

łatanie luki; kometa i satelita

 ,

        Ostatnio zbieg okoliczności spowodował, że musiałam powrócić do zaczętego przed laty drzewa genealogicznego. Budowałam go, gdy pisałam pierwszą książkę " Pejzaż retro" i szukałam wiadomości na temat swoich wstępnych. Później zarzuciłam  czynność budowania drzewa. Od tej chwili minęło wiele lat.Wczoraj w rozmowie z córką wspomniałam jej o chęci powrotu do poszukiwań krewnych. Po godzinie przysłała mi informację, która pomogła w podjęciu decyzji aby ponownie zacząć odszukiwać wiadomości o zmarłych przodkach. Dzisiejszego przedpołudnia odszukałam portal, wygrzebałam karteluszki, na których miałam spisane ułamki wiedzy o jednej z gałązek naszego drzewa. Wpisywanie i przeglądanie pochłonęło  mnie bez reszty na parę godzin. W trakcie tych czynności zaczęłam przypominać sobie swoje dzieciństwo i uczestniczenie w nim zarówno babci Marii , jak i babci Marianny. Dzieciństwo moje wypadło w drugiej połowie dwudziestego wieku. Życie dziecka było wtedy zupełnie inne, niż życie obecnych dzieci. Rodzice pracowali, a większość czasu spędzała ze mną i siostrami babcia Maria. To od niej głównie czerpałam wiedzę na temat świata, jej życia, życia dziadka, pradziadków, prababć i przedwojennych oraz wojennych losów rodziny. Barwne opowieści płynęły z ust babci podczas gotowania, sprzątania , odpoczynku. Często brała do ręki album i wspólnie oglądałyśmy zdjęcia. Niekiedy z  wielkiego pudła wyciągała  fotografie, które nie "kopnął zaszczyt" wklejenia na kartonowe strony, przedzielone pergaminowymi kartkami. Najbardziej lubiłam te najstarsze zdjęcia , zrobione jeszcze w dziewiętnastym wieku, czy też na początku wieku dwudziestego. Niektóre były bardzo wyblakłe, osoby na nich mało wyraźne, ale duża część była dobrej jakości. Uchwycone na nich  postaci spoglądały na mnie uważnie. Większość pozowała w profesjonalnym  atelier fotograficznym. Panie były dostojne, odziane w suro marszczone sukienki, kapelusze. Panowie na twarzach mieli sumiaste wąsy albo bokobrody. Były też zdjęcia mężczyzn w galowych mundurach. Cały czas czekałam na moment, kiedy podniosą rękę i podkręcą wąsa. Ku mojemu dziecięcemu rozczarowaniu nigdy to nie nastąpiło. 

Żyjąc z babcią Manią, mieszkając w jednym pokoju, bardzo się z nią zżyłam. Znałam jej upodobania, słabości. Miała bardzo duży wpływ na moje życie. Wiele nauczyła mnie mimochodem, tak , jak i wiedzy o rodzinie. Babcia jako osoba dorosła przeżyła dwie wojny światowe. Miała bardzo dobrą pamięć, rozległą wiedzę, ale niezbyt dobrze posługiwała się drutami,czy szydełkiem, krzywo cerowała, fatalnie ściągając brzegi dziury, nieudolnie szyła, nie odróżniała na ogrodzie młodziutkiej marchewki od chwastów. Ze śmiechem opowiadała, jak chcąc zrobić niespodziankę dziadkowi i wyplewiła grządkę marchewki. Pozostały na niej same chwasty. Ale nauczyła mnie miłości do literatury pięknej, cenienia wiedzy, dbania o powierzchowność. Każdego dnia uczyła mnie miłości bezwarunkowej, cierpliwości i opanowania. Nieźle gotowała i robiła najlepsze na świecie drożdżowe bałabuchy z ucieranymi powidłami różanymi. Towarzysząc jej w kuchni wiele podpatrzyłam i po latach odtworzyłam z pamięci. Była w każdy znaczeniu tego słowa prawdziwą damą, zadbaną i życzliwą innym. Kochała zwierzęta. Babcia Marianna była zupełnie inna. Jakbym miała obie babcie pokazać na osi liczbowej, to jedną z nich umieściłabym na osi po jednej stronie, a drugą po przeciwnej. Łączyła je miłość do wnuków. Babcia Marianna mówiła gwarą krakowską, gotowała proste posiłki, była bardzo religijna, lubiła plotki, doskonale znała się na uprawie roślin, potrafiła bardzo ciężko pracować. Piekła najlepsze na świecie ciasteczka amoniaczki. Zaszczepiła we mnie miłość do przyrody. Babcia Marianna była jak kometa na obrzeżu mojego życia. Wiedziałam, że zawsze gdzieś krąży i w odpowiednim momencie pojawi się w nim.  Natomiast Babcia Mania była jak naturalny satelita, krążący wokół nas na stałej orbicie, zawsze w tej samej odległości, na tyle blisko, aby pomóc, nauczyć, przytulić, doradzić, czy pogrozić palcem. Myślę, że wiele osób z mojego pokolenia żyło również w wielopokoleniowych rodzinach i babcie wypełniały lukę pomiędzy rodzicami, a dziećmi.



Rozmyślając o swoich babciach, zaczęłam się zastanawiać. Jaką jestem babcią? Przypuszczam, że dla każdego z wnuków jestem inna i to nie dlatego, że robię między nimi różnicę. Po trochę staram się być babcią taką jak Mania ale wychodzi mi to tylko z Julką, która takiej babci chyba potrzebuje. Wprawdzie nie mieszkam z Julą, jednak na wakacje przyjeżdża wraz z siostrą do nas na wieś i wtedy nadrabiam zaległości. Gdy jestem w mieście, też próbuję po trochu być taką babcią. Bardzo mi potrzeba bliskich relacji babcia-wnuczka. Chciałabym wnukom oddać dług, który zaciągnęłam w dzieciństwie, jednak nie mieszkam z wnukami, nie jestem z nimi na co dzień. Moja druga wnuczka Majeczka nie potrzebuje tak bliskich relacji ze mną i Jędrkiem. Gdy dzwonię do wnuczek, zazwyczaj nawet nie ma ona ochoty by podejść do kamerki telefonu i porozmawiać, czasem machnie nam ręką  z daleka. Szanuję jej inność i potrzeby. Wydaje mi się, że w stosunku do nas potrzebuje większej przestrzeni wokół siebie. Jej potrzebę bliskości realizują rodzice i dziadkowie z drugiej strony. A jak z wnukami? Chłopcy w inny sposób nas potrzebują. Dorosły najstarszy wnuczek jest samotnikiem pochłoniętym pasją pogłębiania wiedzy  i dyskutantem. Zawsze będzie dla mnie tym najstarszym, wyczekiwanym, z którego niemowlęcym zdjęciem jeździłam na wszystkie zajęcia studiów podyplomowych, kursów, czy szkoleń. Gdy się spotykamy się parę razy w roku, ucinamy sobie różne dyskusje, jeśli tylko poruszmy się w obrębie wiedzy mi znanej lub wysłuchuję jego monologów, próbując śledzić tok rozumowania, gdy temat jest mi obcy. Środkowy wnuczek, będący obecnie w burzliwym okresie nastolatkowym, jest typem dżolero, czarusiem i "milaczkiem", mającym łatwość w nawiązywaniu kontaktów społecznych. Ta łatwość w kontakcie gwarantuje nam dobre relacje. Jest trochę podobny wewnętrznie do Julki, choć większy z niego " kanapon". Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy obecnie bardzo mnie potrzebuje, inaczej było w okresie zanim zaczął dojrzewać. Jednak z całą pewnością lubi moją kuchnię , a potrafi pochłonąć górę ulubionego jedzenia. Najmłodszy jest ruchliwy, ekspresyjny, wylewny i żądny wiedzy. Ma w sobie potrzebę rozmów telefonicznych ze mną, by pochwalić się swoim nowo poznanym elementem świata.  Jestem mu tak samo potrzebna, jak i dziadek. Gdy przyjeżdża, pokazujemy mu świat, który jest trochę inny, niż ten, który zna na co dzień. Zastanawiam się, czy jestem typową babcią, czy raczej trochę inną niż stereotypowa. Mamy z mężem swoje życie i nie podporządkowałam życia potrzebom wnuków. Gdy mogę, pomagam, jednak nie stało się to sensem moich dni. Jestem częściowo inna niż babcia Mania. Ona była wdową, mieszkała z nami i całość mojego świadomego dzieciństwa przeżyła naszym życiem. Miała w nim swoje nisze niezależności. Z chwilą śmierci mojego dziadka wycofała się ze swojego odrębnego życia. Tak chyba było jej bezpieczniej. Nie przypominam również babci Marianny, choć kocham przyrodę, wieś i proste życie. Jaka jestem jako babcia? Wszystkim wnukom staram się pokazać, że są dla mnie bardzo ważni. Gdy są obok, staram się znaleźć dla nich czas. Gdy przyjeżdżają, pokazuję im piękno przyrody i w jaki sposób można starać się je zachować. Lepimy razem uszka, gotujemy, pieczemy, kultywujemy tradycje świąteczne...pokazuję im w jaki sposób można malować obrazy, przyszywać guziki, za grosze robić prezenty dla przyjaciół i rodziny. W ten sposób dziś wygląda moje wypełnianie luki międzypokoleniowej. Wirus Covid zabrał nam trochę tych wspólnych chwil. Rzadziej jesteśmy blisko wnuków, a wiadomo, że trzeba być blisko, by się dobrze znać i przez to lepiej rozumieć. Na razie jednak żyjemy swoim życiem, ale i w nim myślimy o wnukach,  komunikujemy się z nimi. Na spacerach odkrywamy nowe ciekawe zakątki i zapamiętujemy, aby w przyszłości iść tam z wnukami. Tak też, gdy w środę po paru dniach szaro-burych zaświeciło słoneczko, pojechaliśmy na spacer w kierunku Leska. Po załatwieniu tam paru pilnych spraw, pojechaliśmy w stronę Baligrodu. Później  skręciliśmy  na Stężnicę i pojechaliśmy dalej, drogą w stronę Górzanki. Po przejechaniu paru kilometrów przy drodze ujrzeliśmy mały parking. Zaparkowaliśmy. Leśna, błotnista droga poprowadziła nas do retort, gdzie wypalany jest węgiel drzewny.  Teren ogrodzony jest stosami pociętego drewna, stanowiącego zarazem wysokie drewniane ogrodzenie . Jedynie przez szpary w drzwiach widać, że wewnątrz stoją maszyny, jakiś drewniany barak i retorty. Dalej droga zamknięta jest dla ruchu kołowego. Przeszliśmy bokiem obok szlabanu, nad małą rzeczką i poszliśmy drogą leśną przed siebie. Odkryliśmy cudne miejsce na dług spacer. Wokół cisza i kompletne bezludzie.Stoki okolicznych gór oświetlone były promieniami słońca. Po jakimś czasie po lewej stronie na stoku góry ukazały się dwa opuszczone stare długie domy, oddalone od siebie kilkaset metrów. Obejrzeliśmy teren wokół, zastanawialiśmy się co w nich mogło być. Może schronisko, a może barak dla robotników leśnych? Nic nie wymyśliliśmy i poszliśmy dalej , aż doszliśmy do jakiegoś starego sadu. Teren przy drzewach był ogrodzony elektrycznym pastuchem. Czyli w okresie wiosenno-letnim pasły się tu zwierzęta.  Pobuszowaliśmy jeszcze po terenie i zrobiło się na tyle późno, iż musieliśmy wrócić drogą do Wołkowyi , potem do Polańczyka, Soliny, Bóbrki i  do chaty.





















4 komentarze:

  1. I moje dzieciństwo przebiegało w wielopokoleniowej rodzinie, choć dziadkowie dosyć wcześnie umarli, kiedy chodziłam do podstawówki; rodzice szli do pracy w polu, a my, chmara dzieciarni, bawiliśmy się, nikt nas nie pilnował, ale od najwcześniejszych lat pomagaliśmy rodzicom w różnych pracach; nikt nie burzył się, że dzieci były wykorzystywane do pracy, taka kolej rzeczy, a nauczyła nas obowiązku, a nie pasożytnictwa; zresztą mam wrażenie, że nasze dzieciństwo było wesołe, bezpieczne, choć biedne; teraz dzieci mając tyle gadżetów elektronicznych są samotne, liczą się więzi internetowe, ze świata płyną inne zagrożenia; mam to szczęście mieć wnuki przy sobie, czytam, opowiadam, śpiewam, ale wiem, że nie przebiję się w konkurencji z wirtualnym światem; to pewnie znaki czasu, świat się zmienia, liczą się inne wartości, młodzi żyją swoim życiem, a my swoim; i dlatego bardzo lubimy Pogórze, kontakt z naturą, spokój, spowolnienie, bo jak mawia moja siostra "wszystko stosowne do wieku":-)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu, z cała pewnością nasze lata dzieciństwa różniły się od współczesnych czasów, w których przyszło żyć naszym wnukom. Było wtedy bezpieczniej. Wprawdzie również pamiętam, że w dzieciństwie przeżyłam czas wybuchu epidemii ospy wietrznej. Nie można było przemieszczać się z miasta do miasta, a później gdy już można było, to mama która jechała ze mną do Kłodzka,przy zakupie biletu musiała okazywać zaświadczenie o szczepieniach na ospę. W wypadku braku tego zaświadczenia nie kupiłaby biletu. Poza tym wyjątkiem generalnie świat był bezpieczniejszy. Życie było dużo skromniejsze, ale chyba też weselsze. Ludzie lgnęli do siebie i często się odwiedzali. Nie trzeba było specjalnych zaproszeń, by usłyszeć dzwonek u drzwi i ktoś z sąsiadów wpadał na herbatę, a w zasadzie aby porozmawiać, spotkać się, czasem coś pomóc. Gdy je ździłam w czasie wakacji ma wieś, dzieciaki pomagały w miarę swoich umiejętności i możliwości. Pamiętam kuzynkę, która ze mną karmiła kury, u innej ciotki obrywałyśmy liście tytoniu i nabijały na druty. Wisiały później takie suszące się łańcuchy na ścianie stodoły. Lubiłam jeździć na wieś, a teraz mam barwne wspomnienia świata, który już nie istnieje, bo większość upraw jest zmechanizowana. I można by tak długo opowiadać i wspominać. Staram się to robić, gdy któreś z dzieci jest zainteresowane. Dla nich to jak bajki Andersena. Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdy mojemu wnusiowi opowiadałam, że jak byłam młoda to na pocztę się chodziło by zadzwonić z przywołaniem i nikt nie miał telefonu w domu to spytał: to dlaczego Babciu nie kupiłaś sobie komórki?
    Ja miałam sporadyczny kontakt z Babciami i Dziadkami, tydzień na wakacjach i kilka dni na wykopkach i chociaż mi więcej nie brakowało to starałam się i staram być dla wnuków taką bliską, codzienną Babcią, choć to działało do pewnego czasu na innych warunkach, razem ferie, weekendy, wakacje a teraz raczej telefony, maile, notki i zdjęcia a nawet blog.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak Krystynko,czas leci i zmienia się forma kontaktów i to zarówno z powodu rozwoju komunikacji poprzez informatykę, jak i w związku z naturalnym rozwojem naszych wnuków. Oddalają się od naszego świata na korzyść tego, który sami budują i zaludniają. Ważne aby w ich sercu pozostał kawałeczek miejsca dla nas, aby nie zapomniali. Jednak i od nas zależy, czy tak się stanie.

    OdpowiedzUsuń