sobota, 16 stycznia 2021

Jak u Pana Boga w piernatach

        Tytuł postu zapożyczyłam z cyklu polskich komedii celowo, bo od paru dni  czuję się, jakbym zamieszkała na końcu świata , a w dodatku koczowała w białych ogromnych piernatach. Tak! Zasypało! Straszyli meteorolodzy, straszyli i stało się.

Widać nie tylko ja robiłam poświąteczne porządki. W niebiesiech zmęczeni kolędowaniem aniołowie zaprzestali gry na harfie i również zabrali się za uprzątnięcie  całego nieboskłonu, czyli chwycili się za porządki. Na końcu nastało trzepanie pierzyn i poduszek. Białe delikatne kłaczki śniegu poleciały na zmarzniętą ziemię. Zasłały nam bieszczadzkie stoki i doliny pierzynami, poduchami i jaśkami. Pokryły Wyluzowaną  tym piernatowym dobrodziejstwem, aż drzwi ciężko otworzyć i dotrzeć do bramy. W środę, gdy rozpoczęło się śnieżne natarcie, zrobiliśmy cotygodniowe zakupy. Byliśmy w Sanoku, Lesku i gdy około trzynastej przyjechaliśmy do chaty, śniegu już było parę centymetrów. Jędrek zaczął zjeżdżać w dół pod chaty, aby bliżej było z siatami. I tu przeżyłam chwilkę zgrozy, gdy w połowie drogi zaczęliśmy sunąć jak na sankach. Ledwie zmieściliśmy się w światło bramy. Po wyniesieniu siatek samochód musiał zostać odstawiony na górny parking. Historię zaparkowania usłyszałam po dwudziestu minutach, gdy mój mąż wrócił do domu . Sapnął i powiedział, że ciężko było. Zjeżdżając trzykrotnie o mało co nie zarysował lakieru. Dopiero trzecia próba była udana, gdy posypał piaskiem część stoku. Udało mu się trafić w otwór górnej bramy. Nasz samochód stoi zaparkowany, zasypany i czeka na odkopanie. Od środy pada. Raz opady są silniejsze, raz ledwie prószy. Podzieliliśmy się odśnieżaniem ścieżki. Ja odśnieżam część płaską od tarasu chaty aż do bramy. Jędrkowi został stromy  stok, czyli droga dojazdowa do jezdni. Dziś nad ranem temperatura spadła do -14. Około 10.00 nie było tak źle, bo było -10 stopni.  Jutro niedziela. W nocy z niedzieli na poniedziałek ma być -16 stopni i tak samo następnej nocy. Odkąd jest bardzo zimno, nie wychodzę na dłuższe spacery. Za to namiętnie czytam. Czuję się jakbym wylegiwała się w piernatach i jak w dzieciństwie pochłaniam stosy książek. Nie mam potrzeby wychodzenia do sklepu, bo chleb sama piekę. Mamy zapasy jedzenia. Pod ścianą chaty leży porąbane i poskładane drewno. Pod drewutnią stoi alternatywny opał, zbiornik z gazem. Temperatura w sionce, którą dodatkowo używam jako spiżarni spadła do + 1 stopnia. Musiałam więc  zamknąć lodówkę, która tu stoi i pełni rolę podręcznej szafki. Inaczej jarzyny i słoiki  pozamarzałyby. 
Czy czuję się odcięta od świata? Nie, bo zawsze możemy wygramolić się z chaty i zejść na nogach do wsi i sklepu. Poza tym czasem zdarza się, że nas ktoś odwiedza. Najczęściej jest to listonosz, kurier lub nasza przyjaciółka, która sprzedała swój pensjonat i wyprowadziła się do Krosna. Z Leskiem i Ustrzykami Dolnymi związana jest pracą, więc dwa razy w tygodniu bywa w naszym rejonie. 

Od czasu, gdy pierwszy raz zetknęłam się z Bóbrką minęło szesnaście i pół roku. Od tego czasu wieś zmieniła się. Zniknęły piękne rzeźby, które stały wzdłuż plaży, bo zostały zniszczone przez tutejszych i przyjezdnych wandali. Miejscowość z urokliwej wsi zamieszkałej przez artystyczne dusze; malarzy, osób lepiących z gliny, bibułkarzy, rzeźbiarzy zmieniła się w metropolię domków kempingowych, które pokryły stoki, wyrosły w ogrodach. Rozkwitł turystyczny biznes. Byle więcej, byle więcej. Nie zawsze byle ładniej, bo wszystko zależy od estetyki właścicieli i pieniędzy, którymi dysponują. Moim zdaniem artystyczny klimat Bóbrki  powoli rozpływa się w powietrzu .  Piękny Koziniec, na który parę lat temu wchodziłam wraz z wnukami , a który jest rezerwatem, został rozjeżdżony przez kłady , motory i samochody. Koleiny są tak duże, że ciężko od strony kamieniołomu wchodzić na poszczególne półki. Błoto , które koła samochodów przenoszą na jezdnię, stanowi zagrożenie. W tym miejscu gdzie jest wyjazd z Kozińca i byłego kamieniołomu, znajduje się  duży łuk, a po przeciwnej stronie kapliczka, która stanowi atrakcję miejscowości. Często chodzą tu ludzie. Cieszę się, że nasze chaty stoją  prawie za wsią. Na razie w tę stronę nie postępuje zabudowa. Oby jak najdłużej udało się nam uniknąć komercjalizacji, choć już na drugim brzegu, na stoku Berda budowana jest droga. Przypuszczalnie i ono się zmieni. Na razie cieszę się tym, co jest i nie myślę o tym co nieuchronne. Nagle nastała moda na Bieszczady i  jak to z modą bywa, jest ona kosztowna. Ale wracając do obecnej aury, to teraz jesteśmy jak u Pana Boga w piernatach i na razie jest nam z tym dobrze. Moje kontakty międzyludzkie są telefoniczne i staram się je w tej formie pielęgnować. I mam nadzieję, że mocna nić przyjaźni oraz miłości rodzinnej nie nadwyręży się przez czas i odległość.   























 

10 komentarzy:

  1. o, tak, chwilami leciały płaty z nieba jak wielkie pióra:-) choć stromy zjazd do nas, ale mamy szczęście, że zjeżdża pług, odsypuje śnieg i posypuje kruszywem, bo czasami krucho bywało; kiedy wieczorami zaczynało sypać, auto było odprowadzane do górnej wsi, teraz luksus, choć żal starej, kamienistej drogi w krzakach; stosik książek i u mnie, robótka rozpoczęta na drutach, no i dyżur w chatce przez mrozy, chyba niedługo, bo od środy ocieplenie zapowiadają; świat bajeczny, jodły w białych poduchach, cudnie; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wystąpiliśmy z pismem do gminy aby ujęli udrożnienie naszej dróżki w planach na ten rok.Być może nawiozą kamienia i udrożnią nawet częściowo wzdłuż płotu. Dostaliśmy odpowiedź, że w tym roku pomyślą o tym. Może to ułatwi nam zimowy zjazd do dolnej bramy, a może i nie. Jednak z całą pewnością pomoże nam z wypróżnieniem szamba, bo dotychczas jest to niemożliwe i tylko dzięki specjalnym bakteriom i wielkiemu zbiornikowi dajemy radę.
    Zimowe krajobrazy są bajkowe, a i historie pisane śladami nóg zwierząt na białej kartce śniegu są niesamowicie interesujące.Uczę się odczytywania ich, jak starożytnych hieroglifów. Specjalistą tutaj jest Jędrek. Ale uczę się. ciepło Cię pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, ze jestescie zaopatrzeni a reszta to sama przyjemnosc, Bajkowy swiat, cisza, biel, ciepla chatka, czego chciec wiecej. No moze ten dojazd do domu nalezaloby ulepszyc.
    LAdnie wyglada Wasz domek w tej bieli. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauczyłam się, że racjonalnym jest robienie zakupów co tydzień, dwa. Szkoda czasu na częste bieganie po sklepach. Dla nas to wyprawa, bo nie wszystko mogę dostać w Lesku, więc muszę jechać do Sanoka. Tego dnia kupujemy obiad po drodze i odgrzewamy w domu. Przeważnie wybieram potrawy , których przygotowanie zabiera więcej czasu i nie ma sensu przygotowywać ich na dwie osoby, a mrożenie odbiera smaku tym potrawom. Mam sprawdzony bar na stacji Orlenu w Lesku " halo obiad". Smacznie i świeżo.Pozdrawiam Cię serdecznie:)

      Usuń
  4. Taka prawdziwa zima, pomimo konieczności odśnieżania czy różnych utrudnień i ograniczeń potrafi cieszyć tym bardziej, że jednak trwa dość krótko. A cywilizacja niestety wkracza już chyba wszędzie nie szczędząc nawet najpiękniejszych zakątków. Również nad tym ubolewam, ale cóż nam zrobić... Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwierz, że niskie temperatury,obfite opady odstraszają potencjalnych turystów. Większość tzw. mieszczuchów boi się białych dróg, dużego mrozu. Stąd zimowe spacery są prawdziwą przyjemnością, bo auta z obcymi rejestracjami z rzadka przejeżdżają powyżej naszej chaty. Zima jest najbardziej biała z białych, jakie w swoim życiu oglądałam. Zimę w Wyluzowanej kocham, w mieście jej nie znosiłam. A bajkowe krajobrazy urzekają. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zazdraszczam Wam niezawistnie tych widoków i klimatów, nawet ten obowiązek odśnieżania konkuruje przyjemnie z radością czytania w piernatach.
    Dobrze Cię rozumiem Bożenko, minęło ponad 15 lat gdy wróciłam w te tereny. Jakżeż było wtedy inaczej, spokojniej, zaciszniej. Ale trudno się złościć i zżymać, rzeczywistość skrzeczy i zmienia się, nie ma na to rady i choć trudno to zaakceptować, nie ma na to rady!

    OdpowiedzUsuń
  7. Krystynko, dawno przestałam buntować się przeciw, jak to ładnie ujęłaś " skrzeczącej rzeczywistości", zmianom. Czasem tylko jest mi smutno z powodu konsekwencji tych zmian. Ale wychowana na Pollyannie wyszukuję dobre strony tej złej sytuacji. Przypuszczam, że wszyscy starsi ludzie tak mają, jeżeli chcą w pełni korzystać z życia. Nie ma sensu walczyć z nieuchronnym. Trzeba cieszyć się tym, co dobre, piękne, aby życie miało kolory. Ty to potrafisz, mimo iż ,jak piszesz, masz wokół troszkę inne krajobrazy.Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zawsze fajnie opisane. Wszędzie niestety zabudowa postępuje. Ja do dziś pamiętam jak mieszkałam w Warszawie na Żoliborzu i wokół tereny aż do lotniska Bemowo były połaciami wielkich łąk i ogródków działkowych - dziś stoi tam wielka galeria handlowa i tysiące nowych bloków. no cóż...

    ale daczę w miejscu z widokiem na góry sama bym przytuliła - w rozsądnej cenie ale to już mniej możliwe :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Beatko, jak ktoś czegoś bardzo chce, to niemożliwe staje się możliwe. Ja nigdy bym nie przypuszczała, że będę żyła w chacie w Bieszczadach. A jednak niemożliwe stało się możliwe. Przyjechałam to i zakochałam się w regionie, a co za tym idzie, chciałam tu wracać wtedy, gdy będę miała czas i urlop. I stało się. Stąd ten blog, w którym na bieżąco spisywałam historię powstania Wyluzowanej i nasze wysiłki, aby spełniło się. Bardzo pragnęłam i jest. Warto marzyć i dążyć do realizacji marzeń. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.:)

    OdpowiedzUsuń