poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Tydzień do Wielkanocy

        Tym razem obudziłam się w niedzielny poranek ze świadomością, że będzie to pierwsza niedziela kwietnia  2020 roku spędzona tylko w chacie. Niestety nasza rzeczywistość jest taka, jaka jest. Mamy rozprzestrzeniające się panowanie pandemii wirusa Covid-19, co niestety ograniczyło naszą wolność poruszania się, do skrawka przestrzeni nad zalewem. Ograniczono nasze przemieszczanie się poza posesję do najniezbędniejszego, czyli możemy pojedynczo udać się do sklepu, apteki, lekarza. Jest zakaz wstępu do lasu, parków, na plaże, bulwary, skwery. Potrafię zrozumieć, że włodarze starają się w ten sposób ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, poprzez ograniczenie styczności ludzi ze sobą, ale dlaczego nie można pójść w bieszczadzkie lasy, które teraz świecą pustkami? Czy znowu nie wylano dziecka z kąpielą? Cóż, od pewnego czasu wydaje mi się, że Polskę zalała wszechogarniająca głupota i żyjemy w kraju absurdów. Z jednej strony nie można wejść pomiędzy drzewa, nawet w głuszy, a z drugiej powiększono limity wiernych mogących uczestniczyć w świątecznych mszach wielkanocnych do 50 osób.  Z przerażeniem pomyślałam sobie, że po świętach  koronawirus rozbucha się tak bardzo, że ogarnięcie go będzie niemożliwe. Przecież skoro już teraz jest bardzo trudno, to co to będzie później? Przecież istnieją inne rozwiązania np.można wirtualnie uczestniczyć we mszy. Osoba głęboko wierząca nie potrzebuje pośredników, aby porozumieć się z Bogiem. Ale to tylko taka moja dygresja, bo przecież i tak każdy w swoim sumieniu dokonuje wyboru; uczestniczyć we mszy i potencjalnie narazić siebie i bliskich na ewentualne zakażenie, czy też pomodlić się gorąco w samotności, a uczestnictwo we mszy ograniczyć do transmisji telewizyjnej, chroniąc siebie i bliskich.
Tego kwietniowego, niedzielnego poranka bardzo jasno  uświadomiłam sobie, że już od początku marca jesteśmy w stanie uwięzienia. A tegoroczna Wielkanoc będzie dla nas trudna, bo spędzimy ją tylko we dwoje. Dzieciaki i wnuki pozostaną w swoich domach kilkaset kilometrów od Bieszczadów. Nie będzie wesołego lanego poniedziałku, radości wnuków podczas szukania zajączka w naszym miejskim ogródku, wspólnego  dzielenia się jajkiem i wspólnego wielkanocnego śniadania. I w tym momencie łezka zakręciła mi się w oku, bo bardzo tęsknię za rodzinką. Jednak szybko się ogarnęłam. Nie, nie będę siebie dobijać! Człowiek nie powinien tracić na zamartwianie się całej niedzieli. Wystarczy część poranka . Podeszłam do okna i  spojrzałam na rozświetlony słońcem stok Berda. Przynajmniej wiosna stara się osłodzić nam trudny czas i ogrzewa ziemię . Wystartowały pojedyncze listki. Rozkwita coraz to nowa partia wiosennych kwiatów. Cud odradzającej się natury!
Cieszy mnie ten cudny czas, pomimo mojej alergii na jakieś pyłki drzew, które na wyścigi starają się wypuścić listki.  Puchną mi oczy, zatykają się zatoki i musiałam zacząć zażywać aleric. Szczęście, że pomogło!






Już psychicznie ogarnięta upiekłam na niedzielne popołudnie małe rogaliki drożdżowe i  usiadłam w słoneczku na tarasowych schodkach. Ciepełko rozlało się  po czerwonej  chuście, pogłaskało mnie po ramionach i twarzy. Wystawiłam ją  do słoneczka. Wprawdzie wiała znad zalewu zimna bryza i rozwiewała mi włosy, ale w chuście nie czułam chłodu. Zasiadłam do telefonu. Koleżanka z byłej pracy miała  w tym dniu urodziny, więc fałszując, ale pełna dobrych chęci odśpiewałam z Jędrusiem i dwiema innymi koleżankami, podłączonymi kamerkami do wspólnej wizji, symboliczne " Sto lat". Humor zdecydowanie mi się poprawił, gdy zobaczyłam swoje koleżanki, wnuczki, wnuków. Porozmawiałam z Luckiem, Karolą, Stellą i Kamilem, obejrzałam kolorowe figurki dinozaurów, które dostał Kornel. Na dodatek Lucjan przysłał mi zdjęcie miejskiego ogrodu , w którym rozkwitły wiosenne kwiaty. W duszy mi pojaśniało, smutne myśli uleciały.  Po obiedzie nadal świat rozświetlały promienie słońca. Poszliśmy na spacer. Obeszliśmy naszą Wyluzowaną. Sprawdziliśmy z trzech stron ogrodzenie działki. Jędrek naciągnął poprzeczny drut, utrzymujący siatkę, bo zbytnio poluzował się, poprawił jakieś oczka siatki... Ja szłam łąką wzdłuż ogrodzenia i oglądałam naszą cudną posiadłość z zewnątrz. Słońce oświetlało stoki kozińca. Część łąki tonęła w cieniu, ale chaty widać było, jak na rozświetlonej reflektorami scenie. Nasza codzienna scenografia wiejskiego życia przedstawiała się malowniczo.




Za pięć minut dogonił mnie Jędruś i poprowadził wzdłuż chaszczy, ścieżką zwierzaków, zamieszkujących pobliski, odgrodzony od łąki, pusty teren po ośrodku Orlenu. Za ogrodzeniem jest nieczynna oczyszczalnia ścieków ośrodka oraz jakieś ujęcia wody, a także alejki, miejsce na place zabaw dla dzieci. Od kilkunastu lat zawładnęła tym miejscem przyroda i stał się  matecznikiem saren, dzików, lisów i kto wie jakich jeszcze zwierząt. Lisią rodzinę już poznaliśmy, bo obserwujemy ją z tarasu. Lisie dzieciaki często są szkolone na pobliskiej łące przez  polującą mamę. Rozśmieszają nas, gdy odbijają się od podłoża łąki i na cztery łapki spadają na ofiarę, pewnie jakiegoś zagapionego gryzonia. Przypomniałam sobie nasze kotki; Miszkę i Maszkę, które również u swojej mamy , Kizi-Mizi  pobierały lekcje polowania. Pomyślałam sobie, że świat zwierząt jest bardzo mądry i niesamowicie praktyczny. Dzieci uczą się tego, co im niezbędne jest do przetrwania. Jak dalece my, ludzie odeszliśmy od tego modelu edukacji. Uczymy się mnóstwa rzeczy niepotrzebnych do życia. A to co najbardziej istotne nie potrafimy zrobić, przynajmniej wielu z nas. Patrzę na swoje wnuki,bardzo mocno  przeciążone nauką. Jakby tak dobrze wykręcić materiał szkolny, pozostawić to co najważniejsze i najbardziej potrzebne, to niewiele by pozostało. Nie chciałabym okazać się zrzędliwą babą, ale nie mogę powstrzymać się przed wspomnieniem swojej edukacji. Już w szkole podstawowej nauczono mnie szycia, gotowania podstawowych potraw, najpotrzebniejszych napraw domowych. Poza tym moja edukacja w zakresie szkoły podstawowej i średniej pozwala mi na całkiem niezłą orientację w historii, biologii, czy też geografii. A teraz gdy oglądam w tv popularne teleturnieje zadziwiona jestem bezmiarem niewiedzy młodych ludzi. Ale to tak na marginesie. Wracając do tematu naszego życia w Wyluzowanej; wieczorkiem obserwujemy też sarny z małymi sarenkami, które przed zapadnięciem zmroku wychodzą na skraj łąki aby napaść się do syta.
Na niedzielnym spacerze, gdy Jędrek poprowadził mnie w chaszcze właśnie jakąś zwierzęcą ścieżką, natknęliśmy się na sarenkę. Po drodze zobaczyliśmy też zryty przez dziki spory plac pomiędzy młodnikiem. Na skraju łąki połamane gałęzie i otarcia kory na młodym drzewku świadczyły, że jakiegoś jelonka bardzo mocno swędziały parostki. Starał sobie ulżyć, ocierając się o drzewko i trochę je zdewastował. Dochodziła godzina dziewiętnasta, gdy wracaliśmy do chaty. Zawilce przygotowały się do snu, stulając płatki. Na trawniku do snu szykowały się krokusy i żonkile.









 Dziś, gdy to piszę ten post , jest poniedziałkowe popołudnie. Jędrek uwędził w naszej małej wędzarni trzy szyneczki. Wcześniej przygotował dojrzewający schab, który zasypany ziołami obsycha w naszej laubo-spiżarni. Jutro wyślemy po schabie i szyneczce każdemu z naszych dzieci, aby miały choć namiastkę wspólnej Wielkanocy. Zrobiłam listę zakupów, więc przy okazji wysyłania  paczki z leskiego paczkomatu In-Postu, uzupełnimy nasze zapasy aby coś tradycyjnego przygotować na nasze samotne święta. Jeszcze sześć dni. Co się jeszcze wydarzy? Siedzimy w chacie, a tyle wokół się dzieje! Dziś dopadła nas informacja, że w pobliskiej Solinie w ośrodku na  Jaworze mają być umieszczeni w kwarantannie ludzie, którzy dzisiaj  przylecieli  do Rzeszowa z Mediolanu. Koronawirus osacza nas coraz bardziej, nie tylko w wiadomościach wyzierających z ekranów.
Kończąc przedświąteczną relację z naszego miejsca odosobnienia w Wyluzowanej, życzę wszystkim gościom ChatoMani dobrego, pozytywnego i zdrowego tygodnia. Do następnego postu.






6 komentarzy:

  1. Mieliśmy dziś jechać na Pogórze, ale los zdecydował inaczej; od wczoraj Mima osowiała, nie chce jeść, dziś zauważyłam krwiomocz, czyli coś z nerkami i na 14 jestem umówiona z wetem; pogoda piękna, pszczoły brzęczą na rozkwitłym krzewie bukszpanu, a w sercu jakoś ciemno, ciężko; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykre, gdy istota którą kochasz, choruje. Szczególnie mocno to odczuwa się, gdy wokół pięknie i serce chętnie wyrwalo by się ku światu. Znam te stany. Współczuję! Oby lekarz jak najszybciej pomógł.pozdrawiam Cię cieplutko.

      Usuń
    2. A zatem babeszjoza, choroba odkleszczowa.
      Spędziłam 2 godziny w maseczce i rękawicach przy Mimie, czekając aż kroplówka spłynie, jutro powtórka. Ale nic to, niech tylko wyzdrowieje. Wcześnie zareagowałam, więc nerki i wątroba nieuszkodzone. Bożeno, życie niesie blaski i cienie, takie ono jest:-)

      Usuń
  2. Bożenko, Wy i tak macie cudnie, taki azyl to najlepsze miejsce do spędzania przymusowego odosobnienia. A co mają powiedzieć osoby uwięzione w małych mieszkankach, w środku miast, z widokiem na sąsiednie bloki. Piszę tak trochę o sobie choć mnie lżej bo mam balkonik. Schronisko narazie dla mnie niedostępne, trzeba pojechać do siostry i pomóc jej przy niesprawnym szwagrze. Święta niewesołe będą, zwłaszcza Alleluja nie zabrzmi nadzieją.
    Pozdrawiam Was i Wyluzowaną

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Krystynko! Ja nie piszę o naszym pobycie w Wyluzowanej aby się chełpić . Nie chcę tu pokazywać, jak to nam dobrze, a mimo to kręcimy nosem i narzekamy, bo tak nie jest. Doceniamy to, że mamy nasz azyl i możemy w nim być. Opisuję nasze wycieczki po bezdrożach , aby ci, którzy nie mogą nosa wyściubić poza swoje M ileś tam w miastowym blokowisku, mogli choć wirtualnie z nami powędrować.Aby choć na chwilę zrobiło im się lżej na duszy, gdy pooglądają fotki z budzącej się do życia przyrody. Tak jest z moją córką, która mieszka w małym mieszkanku w blokowisku we Wrocławiu ze swoją pięcioosobową rodziną, z koleżanką, która do świąt spędzała samotnie 14 dniową kwarantannę w malutkim mieszkanku na ostatnim piętrze bloku i wielu innych...Piszę też o swoich odczuciach, swoim postrzeganiu rzeczywistości, bo jestem istotą myślącą i mam swoje poglądy na to, co się dzieje. Nie zamierzam też chować głowy w piasek i udawać, że to mnie nie dotyczy, bo w pełni mnie i moje dzieci, wnuki, bliskich dotyczy.
    Bardzo mi przykro, że masz trudne chwile i musisz wspomagać siostrę w opiece nad szwagrem. Nie ma krótkiej pamięci i sama wiem jak to było rok temu. Rozmawiałam z mężem i mówiłam mu, że nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak trudno byłoby w tym roku opiekować się naszym tatą. Opatrzność oszczędziła nam tego, choć i przed rokiem nie było łatwo. Bardzo Wam współczuję Krysiu, bo tego nie da się przecenić, co robisz dla siostry i szwagra. Mimo wszystko życzę Ci spokojnych Świąt Wielkanocnych. Dobro wraca. Pamiętaj o tym, że i do Ciebie wróci to, co teraz dajesz. I myślę, że to jest ta nadzieja odrodzenia się świata, zaklęta w Wielkanocnych Świętach. Dajemy dobro,poświęcamy się dla innych, a to rodzi więcej dobra i miłości do ludzi i świata. I w tym jest dla nas, ludzi nadzieja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest pierwszy dzień Wielkanocy. Przesyłam Tobie Krysiu serdeczności i życzę dobrych i spokojnych świat.

    OdpowiedzUsuń