wtorek, 31 marca 2020

byle do jutra



Minęła kolejna izolowana niedziela. Ostatnia niedziela w tym miesiącu. Mija marzec. Nastał czas wiosny, ale w tym roku nie tak radosnej, jak zwykle. Rzekłabym nawet, że bardzo smutnej. Tak myślę dzisiaj, w poniedziałek 30 marca. Za oknem prószy śnieg. Przyroda zrobiła krok do tyłu. Oszołomione tym ptaki zgłupiały, pierwsze kwiaty stuliły swoje płatki bardzo ciasno, aby nie wpuścić do wnętrza zimnych, zamarzniętych drobinek śniegu. Okruchów pozostałych po uczcie zimy. Kwiaty muszą jakoś przetrwać. My, ludzie też musimy. A mnie i Jędrka czeka dalszy nieprzerwany pobyt w chatce i Wyluzowanej. Nadal jest stan zagrożenia epidemiologicznego, choć doskonale wiemy, że to powinien być stan wyjątkowy. Nie ogłaszają go z wielu przyczyn, a najważniejsze z nich to jak zwykle kasa i władza.



Ale nie o tym chciałam, bo moja pisanina ma za zadania rejestrowanie naszego czasu w chacie. Czasu radosnego, smutnego, łatwego ale i trudnego. Takiego, jakim jest życie. Płyniemy na jego fali i aby nie utonąć, musimy nauczyć się unosić na powierzchni, choć żyjemy w stanie nieustannego zagrożenia. Staramy się zrobić wszystko aby nie zwariować. A o to w dzisiejszym czasie nie trudno. Wystarczy przez wiele nocy nie spać ze zdenerwowania, czy też obsesyjnie myśleć o ofiarach tej batalii z wirusem, o bezradności walki w związku z brakiem oręża. Staram się nie myśleć o zagrożeniach, wysypiać się, mieć stały kontakt z przyjaciółmi i rodziną. I żyć, jak najlepiej potrafimy.
Musieliśmy troszeczkę pozmieniać nasze zwyczaje, dostosować się do realiów czasu panowania koronawirusa Covid-19. Jak teraz wygląda nasze życie? A więc nadal stosujemy się do zaleceń  i unikamy spotkań z ludźmi. Na zakupy staramy się jeździć raz w tygodniu. Piekę chleb, zrobiłam nawet sposobem chałupniczym 4 maseczki ochronne, jednak nie zdążyliśmy ich użyć, bo Jędrek kupił maseczki atestowane. Piekę też ciasta, robię galaretki, bo tęsknimy za wizytami w Słodkim Domku. Musimy traktować siebie jak najlepiej, więc aby nie odkładało się sadełko jeżdżę na stacjonarnym rowerku. Dwa razy dziennie po 60 minut. Mam więc dwie korzyści, bo serotonina podwójnie się we mnie produkuje w związku ze słodkim deserem ale i ruchem. Jednak w każdą niedzielę wyjeżdżamy w tzw. teren.W niedzielne południe znowu wyruszyliśmy samochodem szukać oznak wiosny.










  Już na trawniku pomiędzy chatami złociły się krokusy, które wyciągały swoje uśmiechnięte kielichy ku słońcu i ciepełku. Przez parę ostatnich dni w Bieszczady zawitała wiosna, wprawdzie jeszcze bardzo nieśmiało rozkładała swoje kwietne chusty na obrzeżach lasów, w zacisznych dolinach, na nasłonecznionych stokach, jednak powietrze zaczynało mieć zapach rozmiękłej gleby i nieśmiałej zieleni.
Pojechaliśmy w stronę Myczkowiec. Po drodze minęliśmy piękne starorzecze Sanu oraz biblijny ogród Caritasu, a w którym teraz królują różnokolorowe krokusy. Za mostem skręciliśmy w stronę Zwierzyńca. Przejechaliśmy tę wioskę i za nią pojechaliśmy wzdłuż  Sanu. Zostawiliśmy za sobą przystań kajakową i w żółwim tempie toczyliśmy się wzdłuż Lasu Bukowina w stronę Średniej Wsi. Na Tym odcinku San robi duże zakole i skręca w stronę Leska. Cały czas jechaliśmy doliną Sanu.






 Las oddalił się , a my drogą polną posuwaliśmy się wśród beżowych jeszcze łąk.  Pamiętam takie dziurawe, naturalne, tylko lekko utwardzane drogi, w których ogromne  dziury zasypywane były drobnym tłuczniem z początkowego okresu naszych przyjazdów w Bieszczady. Taka dziurawa, naturalna droga była skrótem do Cisnej i biegła doliną Wetlinki przez  Bukowiec,Terkę  aż do Dołżycy. Teraz jest tam asfaltowa nawierzchnia, choć zrobiona nie najlepiej i już pęka. Są osuwiska. Położono  zbyt cienką warstwę nawierzchni. Chodzą słuchy, że niektórzy gospodarze wyasfaltowali  sobie dzięki tej inwestycji wjazdy do posesji. Nie wiem, czy to prawda, ale droga mimo iż stosunkowo młoda, jest dziś lekko zdezolowana.








Na chwilę zatrzymaliśmy się, bo na wielkiej łące widniał stary, powykręcany, artretyczny sad, a w nim ruiny jakiejś chaty.  Stare powyginane gałęzie pochylały swoje sękate dłonie nad zmurszałymi belkami, chroniąc minione, rozsypujące się  dnie, lata. Cząstkę czyjegoś życia.
Wyszliśmy z samochodu i poszliśmy obejrzeć ślad ludzkiego istnienia na tym pustkowiu. Stare belki chaty stały się naturalnym ogrodzeniem dla młodego zagajnika, który zawładnął terenem. Obok widniały resztki studni, rozsypujące się deski z jakiejś komórki, wszystko co świadczyło, że kiedyś w chacie  kwitło życie. Teraz przyroda zawładnęła terenem. Obok chaty zauważyliśmy delikatne ślady wiosny. Drobne główki kwiatów, które jak gwiazdki wyzierały spomiędzy zeschłych traw i łodyg dzikiej rudbekii.  Poszliśmy w stronę lasu. Na skraju stały lizawki z pozostałościami soli dla leśnych zwierząt.




Słoneczko grzało. Pomimo, iż byłam w lekkiej kurtce, było mi tak gorąco, że musiałam ją zdjąć. Wróciłam do samochodu w samej bluzce.  Jechaliśmy wśród pół. Minęliśmy ujęcie wody, wielką studnię głębinową. I pojechaliśmy w stronę Sanu.Zatrzymaliśmy się przy brodzie. Pochodziliśmy wzdłuż brzegu. Widać tutaj miejsca , w których zazwyczaj przebywają wędkarze. Teraz są one puste. Pozostały jakieś porzucone butelki , ślady po ogniskach. Woda w Sanie była czysta, bystra. Brzegi rozjechane przez kłady. Może teraz trochę przyroda odpocznie?  Z tą myślą z tyłu głowy pojechaliśmy dalej  polną  drogą , która skręcała w stronę Leska. Przy tej ścieżce szerokiej na na nasz samochod stały ruiny zabudowań. Ścieżka biegnie równolegle do asfaltowej szosy.  Odgradzają ją od niej wielkie połacie podmokłego terenu. Zrujnowane gospodarstwo było w dużo lepszym stanie, niż poprzednie zabudowania. Obok okazałego domu stoi  jakiś bezimienny grób. O tym, że ktoś tu spoczywa świadczy znicz i zaschnięte w doniczce chryzantemy.





Obchodząc porzucone gospodarstwo zastanawiałam się, kto tu mógł mieszkać. Jaką historię życia strzegą  stare wnętrza. Dlaczego tak urokliwe zabudowania stoją samotnie wśród pól, łąk i lasów? Myślałam również o czasie teraźniejszym, czasie zarazy. Nie wiem czy powinnam o tym myśleć w tak pięknym miejscu, ale samotność i smutek ziejący z oczodołów domu, nasunął mi te chmurne myśli. Zastanawiałam się ile pozostanie takich opuszczonych miejsc po zakończeniu naszej światowej walki z wirusem. Jak będzie wyglądało nasze życie po tak traumatycznym doświadczeniu, i czy w końcu ludzie zdadzą sobie sprawę z tego, jak mocno niszczą swoją planetę? Czy nasze wnuki będą rozumniejsze i ochronią to niepowtarzalne piękno przyrody. Czy może ślepo powtórzą błędy wcześniejszych pokoleń i  zniszczą to co pozostanie, bo żyjąc wg hasła" a po nas choćby ogień "będą gnać za dobrami materialnymi lub władzą.





         Dziś już wtorek 31 marca. Dziś świeci słoneczko, choć temperatura jest bardzo niska. W nocy było 5 stopni mrozu. Teraz dwa stopnie w plusie. Nasza młodsza wnuczka ma dziś urodziny. Internetowo kupiliśmy jej hulajnogę i wysłaliśmy do naszej kochanej dziewczynki. Mam nadzieję, że sprawi jej radość i pozwoli na ruch na świeżym powietrzu. Nie ma z tym kłopotów, bo dom w którym mieszka, otoczony jest dużym ogrodem.  Smutno będzie myśleć o tym, że w tym roku nie możemy z nią świętować. Jednak składając życzenia zajrzymy kamerką do pokoju dziewczynek i zamienimy z nimi parę słów. Ważne by były bezpieczne.
Długo piszę ten post, bo co chwilę odrywam się, doglądając a to gotujący się obiad, a to nastawiony zaczyn na chleb, sprzątając, piorąc, doglądając kominka. .... 
Życzę Wam wszystkim , którzy zaglądacie do mojej chatoMani dużo, dużo zdrowia i samych radosnych myśli. Uważajcie na siebie.














4 komentarze:

  1. Czytam i ciesze sie, ze wiem ktoredy wedrowaliscie, albo prawie wiem, na tyle juz poznalam Bieszczady, W calej tej smutnej sytuacji dibrze jest poczytac o wiosnie, o pierwszych kwiatach. Jestescie w pieknym miejscu, stosunkowo bezpieczni, z dala o tlumow.
    A w tym opuszczonym domu calkiem ladny stol sie ostal..
    uwazajcie na siebie, na Slodki Domek przyjdzie czas! tez mam nadzieje, ze kiedys jeszcze sprobuje jego slodkosci.
    Chyba tez umkniemy w mazowieckie dzicze, brat ma dacze w lesie, zapalimy w piecu i przeczekamy ...pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko, piszę dla siebie aby wrócić do tych zapisków, jak wszystko się skończy.( Oby jak najszybciej.) Ale też i dla innych, którzy są uwięzieni w swoich mieszkaniach w mieście. Przynajmniej w ten sposób mogę jakoś pomóc przeżyć tę niełatwą wiosnę. Wiosna zawsze kojarzy się z odrodzeniem, pięknem przyrody, nadzieją. Niech tak będzie choćby w wirtualnej rzeczywistości. Myślę, że Twój wyjazd do daczy jest bardzo trafiony. Wśród przyrody jest łatwiej i myślę, że bezpieczniej. Powodzenia:)

      Usuń
  2. Po trosze zazdroszczę Ci Bożeno, tej samotni, mnie miasto, każde wyjście do sklepu przeraża, ale muszę pozostać; uszyłam maseczki z wkładem flizelinowym, może nie zabezpieczają w pełni, ale dają jakieś poczucie odgrodzenia od wrogiego świata; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że mamy teraz trochę łatwiej, choć i my musimy czasami stykać się z innymi ludźmi, choćby w aptece, czy też sklepie. Dobrze, że mamy lokalny sklep dobrze zaopatrzony i myślę, że w miarę bezpieczny.Maseczki są z pewnością jakimś zabezpieczeniem, choć nie oszukujmy się, że stuprocentowym. Uważaj bardzo na siebie, bo osłabiony grypą organizm jeszcze się nie zregenerował. Masz za to obok siebie wnuki i rodzinę, co daje duże wsparcie psychiczne. Ja bardzo tęsknię za swoimi bliskimi. I to jest tak; coś za coś. A i tak teraz życie to wielka ruletka. Życzę Ci samych wygranych. pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń